Był psychopatą. Podświadomość ledwie liźnięta odrobiną intelektu podpowiadała mu, że kwestią czasu jest, by znalazł się na przedłużeniu osi odbezpieczonej lufy. Nie miał aspiracji samobójczych, ani skłonności do poświęceń – z premedytacją więc wybrać tę stronę lufy, która znajduje się bliżej kolby niż muszki. Ankieta, szkolenie wstępne, parę miesięcy patrolowania miejskich krawężników, podczas których zastanawiał się, dlaczego „blacha” mająca go chronić przed złem wszelakim, nożem wycelowanym wprost w serce, czy pociskiem niesionym zza węgła nienawiścią do „niebieskich” jest tak mała. Dopiero, gdy popatrzył na jej rozmiar przez pryzmat postury zaciężnych kolegów i koleżanek, zrozumiał, że masywniejsza zbroja byłaby śmiertelnym brzemieniem i nie jest chorym przejawem skąpstwa ministra MSWiA.
Po latach szczenięcych, już jako doświadczony „pies”, uzyskał świadomość bezkarności. Był pewien, że dokonał właściwego wyboru, a wnętrze jego lufy wypolerowane było na wysoki połysk od służbowego używania ku chwale ojczyzny. Armata, grzejąca się zwykle pod pachą zrastała się z dłonią na dobre i złe, ilekroć okoliczności wymagały wsparcia, a wymagały niemal regularnie. Podobało mu się, że nie musi się ukrywać po każdym strzale, a trafieniami może się zgoła chwalić podobnym jemu degeneratom podczas wspólnych posiłków w zakładowej stołówce. A kiedy nikt nie widział, czyszcząc broń doznawał podniety, jakiej nie osiągał w towarzystwie kobiet, czy mężczyzn. Próbował, lecz bez wiary w sukces. Fizycznie był ogryzkiem człowieka, intelektualnie przegrywał partię warcabów z rozgarniętym dwunastolatkiem. Nie był najostrzejszym nożem w szufladzie. Dopiero, gdy odbezpieczał broń, w jego oczach zapalały się ognie, które mogły skłonić kobietę, by spojrzała drugi raz, już bez wstępnego uprzedzenia. Rzadko która miała okazję ujrzeć go takim, a te, które widziały należały do świata leżącego na drugim końca lufy i często drugie spojrzenie, było spojrzeniem przez idealnie wyczyszczoną lufę na sadystyczny uśmiech niekompletnego uzębienia.
Nie tracił jednak nadziei, że kiedyś trafi na właściwą, tylko jemu pisaną kobietę. I wysłuchał go chyba zapomniany z imienia Bóg, gdy pacyfikował dyskretnie ukryty na uboczu dom pod czerwoną latarnią. Po standardowo wyszczekanych komendach, po kliku ostrzegawczych strzałach, w pulsujących wściekłością światłach kogutów policyjnych przeszukiwał kolejne pokoje, szukając ukrywających się mężczyzn i kobiet, aż znalazł nagą nastolatkę z obłędem w oczach trzęsącą się ze strachu. Nieletnia, nafaszerowana nielegalną chemią jąkała się, a kiedy uspokajał ją gestami dłoni, zdołała w nim dostrzec wybawcę. Spodobało mu się. Schował pistolet do kabury, a dziewczyna zdobyła się na drugie i kolejne spojrzenia. Nie mógł zmarnować takiej okazji, bo liczyć na lepszą, byłoby igraniem z kaprysami losu.
Nie kryjąc się z zamiarami, wyprosił u lekarza dokładniejsze niż zwykle badanie, chcąc wiedzieć o niej wszystko, czego tylko jest w stanie dokonać skrupulatna obdukcja. Lekarz, jak chyba każdy, był cynikiem. Stwierdził, że pomimo młodego wieku pacjentki, wszystkie otwory wlotowe (i wylotowe) zostały spenetrowane dokładniej, niż słynne jaskinie krasowe na Morawach. Niewybredni klienci najwyraźniej usiłowali dostać się do małoletniego wnętrza nawet przez nos i tylko lekko skrzywiona przegroda nosowa uchroniła dziewczę od spełnienia, którym klient chwaliłby się po wsze czasy przy każdym szynkwasie. Chyba, że był tak naćpany, że zwyczajnie nie trafił. W oczodoły także nie, choć naderwane małżowiny i podbite oczy sugerowały, że ktoś próbował również tamtędy dobrać się do przedpłaconej miłości.
Dla psychopaty fakt, że ktoś odebrał dziewictwo wybrance i trudno będzie wymyślić coś, czego dotąd nie zaznała, nie stanowiło żadnej przeszkody. Uznał, że nauczona posłuszeństwa wybranka nietuzinkowymi umiejętnościami i pokorą zrekompensuje mu defloracyjny deficyt. Nim ochłonęła po szoku błękitno-czarnego szturmu na jej czerwony zakład pracy, zaproponował jej natychmiastową emeryturę u swojego boku. W słowach niewyszukanych obiecał, że już nikt poza nim nigdy nie zbliży się do dziewczyny i tylko on będzie korzystał z futerału jej ciała. Kiwnęła głową na zgodę, bo zdawało się jej, że to Bóg nad nią postanowił czuwać właśnie w tej chwili.
Formalności, w obliczu uzbrojonej po zęby władzy nie trwały długo, poddając się bez walki woli stróża prawa i nastolatka wydukała „tak”, by chwilę później urzędnik oficjalnie uznał ją za własność psychopaty. Zaprowadził ją do domu, który od dziś miał być „ich” domem. Dziewczyna do gadatliwych nie należała, ale oczy jednak miała. Starzejący się kawaler nie dba o szczegóły, szczególnie, kiedy większą część życia spędza na służbie. Bez protestu zabrała się za sprzątanie, a jak się szybko okazało, z gotowaniem także nie miała kłopotu. Psychopata siedzący przed telewizorem z zadowoleniem obserwował krzątającą się dziewczynę, ćwicząc w myślach mantrę:
- Jest moja. Tylko moja. I tak już zostanie na zawsze! Obiecała!
Urlop spędzili nie wychodząc niemal z domu, bo szkoda było mu dzielić się z innymi jej obecnością. Aż do ślubu nie podejrzewał siebie o zazdrość, a teraz błyskawicznie zapadł na nieuleczalną chorobę w bardzo ostrym wydaniu. W pierwszym odruchu kupił obrożę i łańcuch, na próbę ograniczając jej możliwość ruchu. Kłódką przypięta do kaloryfera mogła poruszać się na długość łańcucha. Łaskawie zostawiał wybrance miskę z wodą i nocnik, żeby nie nabrudziła w dopiero co posprzątanym mieszkaniu, czasami zostawiał jej nawet pilota od telewizora, gdy szedł na dwunastogodzinny dyżur. Każdego dnia przypinał ją do innego grzejnika, żeby mogła dokładnie wysprzątać kolejne pomieszczenie, jednak nigdy łańcuch nie pozwalał sięgnąć drzwi wyjściowych.
Nawet niespecjalnie protestowała. Miała sporo czasu dla siebie, a jego fanaberiom daleko było do ekscentrycznych popisów wcześniejszych klientów, opitych Bóg wie czym i nafutrowanych narkotykami po czubek nosa. Bywał rzadko, a z jej ciała korzystać zwyczajnie nie umiał – w parę chwil zrzucał nasienie, co wystarczało mu na tydzień, czasem dwa. Niekiedy wracał tak zmęczony, że tylko przepinał wybrankę do kaloryfera w sypialni, żeby zagrzała mu pościel, kiedy będzie brał prysznic i zasypiał przewracając się na łóżko. Zasadniczo nie rozmawiali. Ona, zostawiała mu w kieszeniach listę zakupów potrzebnych do skompletowania paru obiadów, a z tego co przyniósł przeważnie udawało się jej upichcić coś jadalnego. Kiedy nie kupił nic – podawała mu puste talerze na pierwsze i drugie danie. Wzruszał ramionami i szedł do knajpy, a ona jadła zachomikowane tu i tam wiktuały na czarną godzinę. Wiedział o tym? Chyba tak, ale nie był złośliwy. Niech ma swoje chwile pozornego tryumfu.
Pewnego dnia, zwyczajowo przeciągnął żonę na łańcuchu do kuchennego grzejnika – znak, że spodziewa się lepszego niż zwykle posiłku, który wymaga nieco więcej zachodu. Nim wyszedł mruknął coś, że po powrocie zamierza nie tylko jeść i wyszedł, starannie zamykając drzwi na dwie systemowe zasuwy. Wyszedł i nie wrócił. Telewizor z salonu mruczał coś o nieznanych sprawcach, o rzezi, o prezencie, jakim okazał się odbezpieczony granat w paczce, którą kurier położył na jego biurku w komendzie i wyszedł, zanim psychopata ją rozpakował detonując. Sama zjadła dwudaniowy obiad, powtórzyła po jakimś czasie, wreszcie wyjadła lodówkę do czysta. Nocnik dawno już przepełniony cuchnął niemiłosiernie, kiedy w końcu zaczęła krzyczeć błagając o pomoc. Tydzień to trwało? Może nieco więcej. Wreszcie ktoś usłyszał i wezwał służby. Straż pożarna rozwinęła drabinę i jako pierwszy do mieszkania wszedł przez okno jej wybawca – może niezbyt urodziwy fizycznie, może niekoniecznie geniusz intelektualny, ale silny i sprawny. Kawaler o szpakowatych włosach. Popatrzył na nią, na łańcuch i wzrokiem spytał, czy zostanie z nim… na zawsze…
Z deszczu pod rynnę. Jakiś urodzaj psychopatów tam mieli...
OdpowiedzUsuńa i owszem. albo pani miała talent do ściągania podobnych indywiduów.
UsuńI tak się zdarza. Niektóre stają się kilkukrotną ofiarą gwałtu albo zostają trzykrotnymi wdowami.
Usuńokropieństwo.
UsuńTak, ale tak się dzieje, niestety.
UsuńBiedna Justyna.
OdpowiedzUsuńOd dawna chodziły słuchy, że w internatach wszelakich szkół mundurowych obowiązkową lekturą były fantazje pewnego alfonso. Przesiedział w celi pół życia i się widać nudził...Sodomia i Gomoria...
Ma fanów...
Jasiu
wszelkie ohydki "mają fanów" - nic nie sprzedaję się tak dobrze, jak świństwa.
UsuńŚwiństwa w wykonaniu patusów powinny być piętnowane i nagłaśniane.
OdpowiedzUsuńPatusy w mundurach nie mogą być bezkarni. Kamienie, gaz, petardy itp w ich ręcach urąga człowieczeństwu.
Od maltretowanej w ukryciu Justyny prosta droga prowadzi na ulyce ....
Jasiu
Świństwa powinny być piętnowane bez względu na strój świntucha. gołych i wesołych też.
Usuń