poniedziałek, 9 grudnia 2024

Materialistka.

 

    Dama z łasiczką… Piękna, ponadczasowa. Nazwać moje zauroczenie fatalnym, to nawet nie dotknąć tematu. Najchętniej nie wychodziłbym z muzeum i rozmawiał z nią bez końca, choć zdawała się być zdecydowanie dojrzalszą ode mnie i taktownie milczała, słuchając moich płomiennych przemów. Zerkała z obrazu poprzez okno złoconej ramy, całą sobą manifestując dumę i świadomość nieśmiertelnej urody. Nie była nastolatką, jak ja, ale „kto nigdy nie jadł jabłek, nie sięgnie po zielone” – tak odpowiedział filmowy nastolatek kobiecie w obozie koncentracyjnym, gdy sugerowała mu poszukanie młodszej kobiety na pierwsze miłosne uniesienie. Magia. Zamykałem oczy, a wtedy mogłem dotykać jej policzków i cieszyć się ciepłem jej oddechu.


    - A może… - obrazoburcza myśl niczym błyskawica nocne niebo przeszyła mnie na wskroś – może…


    Ostrożnie, żeby nie zostawiać śladów, pęsetą zdjąłem z jej nadgarstka jeden włosek, tak drobny, że musiał umknąć oczom widzów.


    - Ała – poskarżyła się dama z obrazu, albo mi się tylko zdawało.


    Da Vinci sięgnął doskonałości malując to dzieło. Wierzyłem, że udało mu się pokonać granicę między życiem i śmiercią, między rzeczywistością a fantazją. On pewnie nie miał możliwości, a może i potrzeby, by chcieć sięgnąć po modelkę, by pomóc jej zejść z obrazu i zanurzyć się w życiu geniusza. A teraz ja ukradłem DNA tej, o której nie potrafiłem przestać myśleć. Nie bezinteresownie. Poddałem się szaleństwu. Bez reszty. Aż w końcu stworzyłem ją na nowo. Sklonowałem, skopiowałem, czy co tam jeszcze, aby była moja! Piękniejsza niż na obrazie, bo żywa.


    Patrzyłem na nią z takim zachwytem, że brakowało mi powietrza w płucach. A ona przeciągała się po bardzo długim śnie, po bezruchu trwającym ponad pięćset lat… Gdy mnie ujrzała krzyknęła zaskoczona, okryła się prześcieradłem i rumieńcem dodającym jej uroku. Ciekawość biła z jej oczu, a siła życiowa szukała ujścia po wiekach stagnacji.


    - Tyś to zrobił? - ręką wykonała jakiś nieokreślony gest, który odczytałem, jako pytanie o jej obecność, więc kiwnąłem głową na tak, dumny jak sam Bóg-stworzyciel – A gdzie mój gronostaj łobuzie?

6 komentarzy:

  1. No właśnie - gdzie jej gronostaj? Straszny łobuz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie został szczypnięty pęsetą. strach, że ugryzie dziki stwór.

      Usuń
  2. To chyba jednak było nie najmądrzejsze działanie z tym klonowaniem. W końcu to była patrycjuszka przyzwyczajona do życia w luksusach, a czy Autora stać na zapewnienie jej podobnych warunków? Chyba jednak bezpieczniej było wzdychać do obrazu .... hehe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wzdychanie to jednak nie to samo, co kontakt bezpośredni.

      Usuń
  3. Szczęściarz. Dobrze, że trafił na właściwy włos...bo gdyby to był włosek niewiadomego pochodzenia np.z jakiejś miotełki do kurzu....czy owadzia łapka-mogło by być straszno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sklonować szczotkę, to nie to samo, co sklonować piękną panią. zgadzam się w pełni.

      Usuń