piątek, 6 grudnia 2024

Subtelność na kolanach.

 

    Stężenie urody było niemal zabójcze dla przeciętnego samca i jako takie, powinno być prawnie zakazane. Dość powiedzieć, że zgromadzenie jedynie w kategorii „tekstylia” dawało zakwalifikować się jako skromne, żeby nie insynuować skrajnego ubóstwa.


    Poza nielicznymi wyjątkami, samce poddane podobnym obciążeniom zmysłów, spontanicznie zmieniały bieg tętna z poziomu „spacer medytacyjny”, na „bezwzględny pościg” z pominięciem biegów pośrednich. Skrzynia zgrzytała z bezradności. A ja, w tych wszystkich depilowanych łydkach, rzęsach wyszczotkowanych lepiej niż psie grzywki na wystawach, pępkach zawiązanych tak fantazyjnie, jak tylko sztuka chirurgii plastycznej zdołała wymyślić, piersi wypełnionych tworzywem, bądź wybujałych więcej tradycyjną tkanką. Ech!


    Miałem w tym rozpasaniu wyłowić tę jedyną i niepowtarzalną, a przecież zamglonym wzrokiem obserwowałem powieloną w nieskończoność jedną. Może i Afrodytę. I to bez wsparcia farmakologicznego ratującego zrujnowany budżet państwa, czyli okowity. Swoje wiedziałem. Nienawidziły mnie wszystkie, bo musiałem je zignorować, a ta jedna, wybrana, też mnie znienawidzi, tylko nieco później, gdy „koleżanki” wezmą ją na języki.


    Szczęściem miałem jako wsparcie istotę doskonale zawistną, którą potrafiłem sterować dzięki zabiegom perfidnym, wymagającym wielkiej delikatności, ukrywając sedno problemu. Tak i tym razem, poprosiłem o wskazanie najgorszej piątki i odseparowaniu jej od reszty stada. Selekcja trwała moment, niegodny mrugnięcia okiem. Pięknie podziękowałem istocie zawistnej, by po dojrzałej chwili (wystarczającej, by oddaliła się klnąc) pączki za to, że takie pyszne i zamiast w żołądku osiadają w biodrach.


    Do kolejnego etapu trzeba mi było wykorzystać istotę drugą. Pedantyczną, matematyczną, skrupulatną jak arkusz kalkulacyjny najnowszej generacji. Wiadomo – bogini MUSI być idealna, a od 90-70-90 odstępstw być nie może, choć wielu ignorantów skłaniało się ku 100-80-100, albo sięgało jeszcze zuchwalszych naruszeń. Istota, działając pod przykrywką (robocze pseudo – krawcowa) zaatakowała wskazaną piątkę sewrskim wzorcem metra i w miliardzie mniej istotnych parametrów ukryła kluczowe. Trzeba przyznać, że wybranki oszukiwały, usiłując wstrzymać oddech, albo się nadąć, jednak istota zdejmowała miarę tak dostojnie, że oddechu zabrakłoby nawet umarłym, a wtedy je dopadała ponura rzeczywistość, czyli jej wysokość krawcowa!


    Okazało się, że prócz mnie krąży pośród niezmierzonego (he he myślałby kto) piękna paru innych, wyławiających boginię. Jeden – zdaje się intuicjonista, sortował tłum z zamkniętymi oczami, posiłkując się przeczuciami. Drugi krążył jak głodny wilk i węszył bezwstydnie. Nie ośmieliłbym się zapytać wilka o kryteria. Trzeci okazał się gawędziarzem i naciągał przypadkowe ofiary na niezobowiązującą pogawędkę, która jemu zdawała się otwierać oczy na walory cielesne kandydatek.


    Wreszcie każdy z nas dokonał wyboru. Mieliśmy cztery typy, pośród których ukryła się ta jedyna. I wtedy wszedł jakiś gość z uwieszoną jego ramienia Odaliską. Nie tracąc czasu podeszli do nas, a gość chrząkając na powitanie przedstawił nas sobie:


    - Nooo… To panowie Jurorzy już sobie pooglądali, żeby podjąć rzetelną decyzję. Chciałbym jedynie zauważyć, że ta oto wybranka nie może się już doczekać zwycięstwa, a ja czuję silną potrzebę błyskawicznego skonsumowania sukcesu. Gdyby panowie mnie nie rozpoznali, przypomnę, że to ja płacę za panów doświadczenie i profesjonalny werdykt.

2 komentarze:

  1. No tak... pełna profeska, cha, cha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. konkursy są po to, by wygrał ten (ta), który zasłużył. to raczej oczywiste.

      Usuń