W porywie bezczelności postanowiłem kandydować. Nie doczytałem na jakie stanowisko, jednak zamierzałem wygrać wyścig. Zacząłem od skompletowania obietnic, których (jak pozostali kontrkandydaci) nie spełnię. Zmiana płci gratis dwa razy do roku? Proszę bardzo! Igrzyska co dwa, a nie co cztery lata? Tak! Dwie „ostatnie szanse” dla każdego grzesznika? A co się będę oszczędzał. Dualność obietnic była rozkosznie zabawna. Podwójne wejście zwielokrotniało mnie, dając iluzję, że wyborców także przybędzie szybciej niż innym.
Wybory tuż tuż, więc należało ogłosić program i stanąć w szranki. Emocje, niczym podczas partyjki tetrisa. Nim okrzepłem, zostałem zwycięzcą. Piastowałem przechodni tytuł pacjenta roku szpitala dla umysłowo chorych.
Wspaniałe kandydowanie, mnie by się też podobało.
OdpowiedzUsuńważne, by gonić króliczka! w końcu żyje się raz i nie warto wiecznie stać z boku.
UsuńSatyra na wybory i obietnice – triumf absurdu, w którym wygrana, to tylko kolejny krok w stronę groteski, czy tylko śniłeś?
OdpowiedzUsuńbawię się słowami. na więcej mnie chyba nie stać. a może zwyczajnie mi się nie chce.
Usuńrozumiem, mam chyba podobny stan.
Usuń