Przyłapałem dzień, gdy wstawał i dopiero rozciągał majestat na okolicę. Nagi, bezbronny, nieco siąpiący noskiem. Szczeniak! Hardy, bo nie zna moresu. Zbierze od życia po tyłku, to spokornieje, bo o końcu żywota myśli, że jest domeną innych.
Miałem się zanurzyć? Jak jakiś plemnik jeden-z-iluś-tam-milionów? O nie! Gustuję w dojrzalszych okazach. Takich, co znają wartość i docenią. Poranek zostawiłem tym, którzy wytrzymać już nie mogli i ruszyli w plenery. Na łowy. Na cielęcinkę. Elegancko puściłem przodem pochopnych, czekając trzynastej. Sprawdzona w peerelu metoda stosowana do zwalczania alkoholizmu. Mniej szkodził, gdy dzień był dojrzalszy. Toteż postanowiłem poflirtować z dniem dopiero po południu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz