środa, 11 kwietnia 2018

Wyzwanie.


Rzuciłem okiem na telefon, który jest już wszystkim, tylko nie maszyną do prowadzenia rozmów na odległość. Informuje mnie uprzejmie i chłodno, że pogoda sprzyja, za to zawartość tlenu niekoniecznie będzie satysfakcjonująca mój dotkliwie eksploatowany organizm, że bieżącej wiosny w modzie będą kolory różne od jaskrawego, chromego fioletu, no chyba, że jakaś pani aspirująca publicznie obnażonymi piersiami do roli guru folklorystycznego świata uzna za właściwe zakryć nieśmiało swoją niewątpliwą boskość jednodniową jaskrawofioletowym listkiem figowym – niechby zgoła całą figą! Czemu z tym minimalizmem umysłowym wciąż wędruję przez życie?

Dygresje – wiem, ale tak już mam od zbyt długiego czasu, żebym był skłonny z nich zrezygnować – słońce świeci miliardy lat i wcale nie zamierza w najbliższym czasie na przykład padać, albo robić swetry na drutach – ba! Nawet telefonu nie ma, więc nie pstryknie fotki i nie pochwali się wzdęciem, blizną pooperacyjną, czy rodziną przebywającą chwilowo na Malediwach w celu spalenia tkanki tłuszczowej z organizmu i portfela skrojonego ze skóry ekologicznej, bądź nie. Takie to niemodne i monotonne. Beznadzieja! Kiedy świat się pręży i spieszy, i szokować próbuje każdego dnia, i wymyśla wciąż nowe i inne, i robi, choćby wbrew sobie, ale odwrotnie. W skrajnościach próbuje zakwitnąć i przekonać mnie, że fragment metalu albo pigment strzykawką zaaplikowany jest moim przeznaczeniem podskórnym i katharsis.

Świat cały przyszedł do mnie przez telefon i pcha się tak namolnie, że ledwie go potrafię odepchnąć – wieści świeże tak, że opinia publiczna jeszcze nie wyrobiła sobie opinii i chociaż publicznie już się zaczyna wyrażać, to dopiero jutro, albo za dni trzy ktoś pyszałkowato określi stosowną do okoliczności ideologię. Ktoś tak bardzo oderwany od realiów, że trzeba mu wierzyć, bo skoro teorię podeprze entuzjazmem miliarda nastolatków płci domniemanej, to chyba reprezentuje przyszłość. Paskudną, ale przyszłość. Kwitną kwiaty na bliskim wschodzie, a zanim zapach doleci nozdrzy poniekąd niskich przeważnie Azjatów, ja już mam je w oczach nieprzeliczalne i piękniejsze od wynurzającej się z piany Afrodyty…

Menu restauracji gdzieś w opłotkach południowej Francji, temperatury na Zakaukaziu, wypadki tragiczne pośród wysp tak odległych, że nie potrafię ich zlokalizować bez telefonu, który owszem, który tak – wesprze, pokaże i zaproponuje dwudniową wycieczkę on-line (naciśnij przycisk proszę), albo spowoduje przeloty, gdybym nie daj Bóg dysponował paszportem i kartą kredytową obarczoną kruszcami lub kryształem czystego węgla w rozmiarze minimum grube dziesiąt karatów. Nie mam? Telefon mi znajdzie nad podziw tani okaz w Holandii, albo w RPA, w najgorszym razie uszczupli rosyjskie zasoby utajniane bądź celebrowane ponad miarę, wesprze słownikiem i do licytacji zaprosi w iluzorycznym smokingu, choćbym w podartych gaciach stał wtedy w sławojce i dumał niedyskretnie nad upływnością napojów zmierzających w stronę jądra ziemi po niedawnej konsumpcji, traktując moje ciało jak kanalizację, jak medium pośredniczące…

Patrzy żałośnie ten mój telefon na mnie, zupełnie jak rosnące w oczach dziecko, które powiedzieć próbuje: „tato… nie możesz być taki staroświecki i analogowy, przecież tu świat czeka na ciebie i kochać cię będzie CAŁY, żebyś mu tylko dostęp zapewnił – odrobinkę prądu i darmowe wifi…” Patrzy i wdzięczy się kolorami niedostępnymi w naturze, bo potrafi pomieszać 32% ultramaryny z dziewiętnastoma procentami kobaltu, a przyroda zawstydzona szarzeje i rozbiera się z barw szybciej niż jesień potrafi to uczynić. A telefon dorzuci w gratisie połysk opalizujący, albo spatynuje sepią i w świetle godzin popołudniowych na Wyspie Wielkanocnej pośrodku września przedstawi, jeśli tylko zapragnę takiej niedyskrecji.

A ja jak głupiec skończony zerkam za otwarte okno, gdzie dopaść mnie może smród codzienności, gdzie kurz w oczy wpadnie niechybnie, jeśli tylko otwarte je utrzymam. Zakładam schodzone buty na nogi, a telefon patrzy na mnie z pogardą, bo bez jego udziału kupiłem i do ideału im z każdą chwilą dalej. Na grzbiet wdziewam perfidnie starą marynarkę, a w kieszeń wrzucam dwa cukierki i nie pozwalam telefonowi pastwić się nad ich kodem kreskowym, w którym zaszyte informacje pozwolę odnaleźć emulgatory, barwniki, toksyny, a może i mocznik, żeby zbyt szybo nie straciły „walorów”. W nosie mam rozkłady jazdy czegokolwiek, godziny otwarć galerii, czy sieci tej, czy innej, promocje, okazje, niespodziewanki…

Trzaskam drzwiami ciut ciszej niż chciałbym, a telefon usiłuje dotrzymać mi kroku, więc drży – sygnałem idealnie wypunktowanym, w metrum kwarcu drganiem powtarzalnym po sąd ostateczny i nabija się z odgłosów mi bliskich, a jemu spoza drzwi dochodzących, kiedy jakaś sąsiadka kotlety na obiad tłucze tak arytmicznie, tak nieumiejętnie, że spóźnia się z taktem i rytm gubi i miliardowe części ułamków poza taktem…

Trzaskam drzwiami zbyt słabo i zostawiam głodnego szydercę po tamtej stronie. Zostawiam i schodzę po schodach w rytm niedoskonały, zwiastunem obiadu zaanonsowanym schodzę po schodach i uśmiech mój pokraczny, nie wsparty programowo maluje się na twarzy zaraz pod tym pryszczem, który znienacka na nosie mi wyrósł perfidnie. Niemal słyszę, jak szyderca kusi mnie, żebym wrócił, to poprawi defekt, ideałem mnie zarazi i powieli, w świat wyśle wieści o mojej nieskończonej doskonałości, o mojej urodzie, jeśli tylko zechcę oszołomić świat własnym blaskiem. A ja? Idę zobaczyć jak drzewa wspinają się do słońca po oddech. Idę zobaczyć, w którą stronę dziś rzeka płynie, bo się troszeczkę boję, że telefon gotów i ją przekonać do innego kierunku.

Idę, niedoskonałością własną rozcinając wiatr na poły, pomiędzy którymi zmieści się śmiech dziecka bez płci jeszcze, piszczącego nieświadomość potęgi telefonu, mijam bramina, o wzroku tak mętnym, że nawet cyfrowy świat doznałby zawrotu głowy i wypluł komunikat błędu, mijam zieloność dojrzewającą niespiesznie i dyskretnie tak, że bez przyspieszenia procesu zauważyć go ludzkie oko nie potrafi. Oko potrafi westchnąć tylko post factum – to już? Jak szybko ta wiosna przyszła i jak pięknie dojrzała – teraz tylko czekać, aż latu ustąpi miejsca. Aż słońce zapłodni ją i wyda owoce. Doskonale analogowe, niedostępne najbardziej zaawansowanym technologicznie maszynom cyfrowym.

Idę – może zdechnie cyfrowo doskonale, czysto i bez protestu, komunikatem ostatecznym jedynie zaanonsowany: „Stan baterii zero procent, stan rozumu również, wiedza, sarkazm, wsparcie techniczne – jak wyżej. Żegnam.” A tymczasem drobnica ptasia przekomarza się szukając spełnienia i powielić się chce również tą wiosną. Ja chcę iść. Nierówno i niepewnie nawet, tylko mnie nie karć za to – nie jestem kwarcowym produktem – ja… z białek pochodzę…

26 komentarzy:

  1. Oj, to ja staroświecka jestem, bo u mnie telefon głównie do rozmów i czasami fotkę zrobię:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. patrz pani... korzystanie z przedmiotów zgodnie z ich definicją... może dorosłaś już?
      dzieci potrafią znaleźć zastosowania dla przedmiotów, które dojrzałej nauce nie mieści się w głowie - a można!

      Usuń
    2. O tak, za dziecięcą wyobraźnią trudno nadążyć!

      Usuń
    3. tak się rozwija świat - dzieciom trzeba pozwalać na wiele, żeby miały odwagę eksperymentować.

      Usuń
  2. Jestem średniowieczna - broniłam się przed smartfonem do ostatniego tchu starej, klawiszowej Nokii. Smartfon ma jedną potężną zaletę: da się blokować numery telefonów. Stąd już prawie nie zdarza mi się, żeby dzwonił do mnie jakiś telemerketer i inny naciągacz. Jednak poza prowadzeniem rozmów (audio i na piśmie) oraz korzystaniem z Internetu w sytuacjach tego wymagających (np. wspomaganie się wirtualną Solpadeiną) nie używam go do niczego innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja się wciąż bronię przed dotykowym monitorkiem. twardo i bezwzględnie ogłaszam, że telefon jest do dzwonienia, a do pracy może być laptop - skoro mnie nie ma, to nie oznacza, że jestem inaczej i mogę pracować w parszywych warunkach trzycalowego monitora - ja nie jestem ogryzkiem, czy skrzatem i dla mnie on za mały - 15 cali laptopa to już niezbyt grubo - wolałem monitory wolnostojące powyżej 20 cali. Przed solpadeiną, to pewnie potrafię się obronić, bo nie mam nawet pojęcia co to takiego - pokonać wroga ignorancją? a czemu nie?

      Usuń
    2. Solpadeine to po prostu coś działającego na moje migreny lepiej niż Ibuprom i jemu podobne.

      Usuń
    3. znaczy aspiryna dla zaawansowanych.

      Usuń
  3. A wiesz? (wiem, że wiesz)
    możesz chodzić jak chcesz.
    Mnie też dopadła mania uwalniania - im mniej, tym lżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. świetnie - dzięki. spacer bez telefonu ma inną wartość.

      Usuń
    2. Zdecydowanie przyjemniej bez smyczy.

      Usuń
    3. i kieszeń można zostawić do kompletu, żeby się nie przedźwigać.
      dziewczęta noszą wielkie telefony w tylnych kieszeniach dżinsów, co deformuje symetrię krzywizn, które krzywe być powinny.

      Usuń
    4. Ani ja dziewczę- ani -ta :(
      mnie bardziej zasmuca nieustanne tłumienie zmysłów, słuchawki w uszach i beznamiętny wzrok wbity w ekran.

      Usuń
    5. to musisz być przygnębiona ilekroć wyjdziesz na zewnątrz, bo słuchawki są równie popularne, jak tatuaże

      Usuń
    6. To tylko spostrzeżenie, dla siebie na ogół potrafię coś milszego wyłowić,
      a to obłoczek, a to promyczek, kamyczek lub szkiełko... Nie narzekam.

      Usuń
    7. ja grymaszę mniej i biorę zauważenia, jak się zdarzają. nie czekam na obłoczek.

      Usuń
    8. a ja... potrafię czekać :)

      Usuń
    9. fuj - paskudna "czynność", a w zasadzie bezczynność - mam uraz na tym punkcie - nie znoszę słowa.

      Usuń
    10. Nie zgadzam się, to wcale nie oznacza, że nic nie robię. Mogę w tym czasie robić inne rzeczy.

      Usuń
    11. np czekać na więcej niż jeden obłoczek?
      czekanie lekceważy teraźniejszość w nadziei na świetlana przyszłość - możesz się nie zgadzać, ale to niewiele zmieni. kiedy łapię siebie na takiej bierności, to nie jestem ani dumny, ani szczęśliwy. a próby wytłumaczenia się przed samym sobą uważam, za żałosne i pokrętne.

      Usuń
    12. Jak złapiesz obłok, jak można go zatrzymać? I jaki masz na niego wpływ? Ja utrwalam na zdjęciach, Ty zapisujesz, w słowach lub pamięci i idziesz dalej. Ale również w jakiś sposób czekasz na myśl, która pojawi się albo nie. To nie jest takie dosłowne czakanie w teraz.
      A znasz uczucie, gdy coś się pojawia i jest, choć po chwili ucieka. I myślisz: całe życie na to czekałem?

      Usuń
    13. to już tylko słowna manipulacja. nie czekałem, tylko zmierzałem/chciałem/pragnąłem i dążyłem. i wreszcie dotarłem - nie czekałem robiąc sweter na drutach i zerkając na drzwi, czy listonosz przyniesie.

      Usuń
  4. Piję kawę, gadam z lustrem, słucham łagodnej muzyki i uśmiecham się do słońca, które właśnie wyjrzało. A jednak czekam spokojnie na (moje)obłoczki, bo wiem, że się pojawią. Nie myślę o nich nieustannie. Na to będę miała czas w chwili, gdy się pojawią.

    A teraz pomyślę o tym czego chcę. A chcę... dobrego dnia. I mogę już zmierzać i podążać, i w dniu się zanurzyć. Właściwie... i tak już jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie dobrego dnia życzę -niech się spełni.

      Usuń
  5. Wow. Ale majstersztyk literacki! Szczęka mi opada, gdy Cię czytam.
    Twoje postrzeganie świata jest tak inne, oryginalne, nieprzeciętne.
    Prawdziwy artyzm. Czekam na książkę.
    Z tanim, najprostszym telefonem - na półce lub w torebce. Nigdy w kieszeni spodni.
    Czytam Ciebie i inne blogi tylko w laptopie, na dużym ekranie.
    Wówczas "ucztowanie" się jest znacznie wygodniejsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za dobre słowo. ja... patrzę na świat i pytam go, co on wyczynia i dlaczego. a, że milczy zatwardziale, to sam sobie odpowiadam. no i takie kwiatki później powstają z pogranicza absurdu.

      Usuń

      Usuń