wtorek, 10 kwietnia 2018

Rien ne va plus.


No i się stało! We mnie myśl urosła tak nieuczesana, dumna tak bardzo i pyszna, że zawstydziłbym nią nawet Absolut, gdyby raczył się objawić. Czemu nie? Dziś ustanowiłem dzień, w którym pożeram rekiny ludojady na surowo, głaszczę lwy i sypię im w miski kitty cat w ilościach hurtowych, żeby później patrzeć, jak nażarte wylegują się na parapetach w kwietniowym słońcu. Prysznic wziąłem dłuższy niż niezbędny dla higieny, żeby nacieszyć się niedyskrecją wody spływającej po mnie strumyczkami, które żadnego nie znają wstydu i religii innej niż boska grawitacja.

Włochatym ręcznikiem szorowałem ciało do różowatości gorącej, bo brązem po zimie nie dysponowałem w żadnej, nawet wyrafinowanej i subtelnej odmianie, skrupulatnie goliłem i strzygłem nadmiarową sierść piętnującą mnie jako produkt odzwierzęcy – niemal do boskiej gładkości pielęgnowałem siebie, aż odpływ kanalizacji powiedział brutalnie - „dość!” Wyszedłem z wiadra wody, z miski płynnej rozpusty i pokalałem nagością otoczenie. Prywatne do krwi, ale jednak. Pokalałem ściany pokoju i kuchni, sypialni i przedpokoju – chciałem pokalać living room, ale nie dysponowałem przestrzenią o tak dumnej nazwie. Nawet (wiem, to odrażające…) garderoby nie posiadałem i garderobianej, przy której własną nagość mógłbym niezdecydowaniem własnym uraczyć i zmitrężyć przedpołudnie na deliberacjach, czy mój teraźniejszy „image” bardziej pasuje do turkusowej nieskończoności, czy bladej szarości aż po świt, a może uniwersalnej czerni porzuconej dyskretnie o krok przed pościelą pośród obuwia szczycącego się włoskim pochodzeniem.

Mógłbym w siedemnastu drgnięciach lustrzanych powierzchni zbadać wzrokiem krytycznym, czy (oby nie!) nie wyrosła mi na tyłku pomarańczowa skórka, chociaż unikam owocu, od kiedy usłyszałem o jego szkodliwości dla moich pośladków. Mógłbym „kurze łapki” zlokalizować pomiędzy uszami, a okiem, lecz przecież – nie jadam drobiu, a jajka, to tylko na Wielkanoc, więc może… (od wszelkich nieszczęść uchowaj mnie Panie…), więc może nie… Mógłbym przyjrzeć się, jak dalece odbiegają moje szpony od kształtów idealnych i napiętnować je barwą godną zauważenia przez istotę o smaku subtelnym i wyrafinowanym.

Zamiast tego utonąłem w powodzi kremów, odżywek, mleczek, perfum, a zegar wskazywał nieśmiało, że dzień lada chwila się skończy, a ja wciąż pomiędzy kredką, a kreską, pomiędzy pudrem, a żelem, malowany pędzlem tak subtelnym, że nieomal wirtualnym, barwą w pyle podkładów, róży, pudrów, o ziarnie nieskończenie małym, mizerotą, pyłem marnym, nieistotnością dyskretniejszą od konsjerża, co szczyci się pięćsetletnią, angielską tradycją.

Siedziałem w oku trzech luster, a szafa zerkała bezczelnie czwartym, wprost spoza drzwi niedomkniętych, kiedy nagością nieprzyzwoicie jasną, otwartą i niedwuznaczną wypełniałem przestrzenie lustrami powielane, z chłodem niegodnym wręcz tego obrazu. Przecież powinny się spalić! Spłonąć wobec mnie nagiego! Zachwycić się i zdechnąć z braku powietrza, a one…

Nic! Prymitywne, dosadne i bezwzględne – „pewnie mają inne preferencje – pomyślałem – inaczej nie dałyby rady zachować spokoju wobec mojej nagości, która na samą myśl o własnej beztrosce poczuła się zobligowana do erekcji – przecież erekcja też chce się powielać, chce dostrzec walory lustrami zwielokrotnione, by marzyć o podobnym spełnieniu „na jawie”. Chce zaistnieć wobec wszystkiego, co przekroczy granice wstydu i konwenansów. Chce stać się wspomnieniem, którego mogło nie być całkiem, które nie stało się oczywistością, tylko dlatego, że ja…

Deliberowałem przed tą triadą luster, plus partyzantką spoza drzwi niedomkniętych kwilącą cicho, lecz tamtą po macoszemu traktowałem, bo – wiadomo – „omne trinum perfectum”, a trójca idealna przede mną powielała mój nieidealny wygląd, kpiąc sobie z moich wysiłków. Niech sobie kpi – ja swoje wiem – na obraz zostałem stworzony, więc na pewno godny jestem uczuć innych niż pogarda, niż obojętność, czy lekceważenie. Wiarą gotów byłem spalić nie tylko lustra trzy, ale i drzwi wraz z intymnością pośród ścian zawartą.

Telefon, który mógłby dać mi orgazm, jeśli tylko ktoś popracowałby jeszcze chwilę nad żywotnością jego baterii objął mnie ramą, w której mieściły się damy objęte prostokątem ramy, z każdym możliwym futrzakiem, za to bez bielizny – zupełnie jak ja teraz. Siedziałem nagi tak bardzo, że nie miałem ani sierści, ani potu na sobie nawet – przydałaby mi się jakaś Lonia (może nawet skandynawska Loesje) z rodu Vincich, żeby zapewnić mi nieśmiertelność w tajemnym uśmiechu, ale z braku utalentowanej osóbki machnąłem kciukiem auto-promocyjnego fotosa o odrażająco brzmiącej nazwie: „selfie”…

Ech! Wart byłem chyba czegoś więcej, jednak żadna artystka obiektywu wciąż (jeszcze) nie zaprosiła mnie, żebyśmy wspólnie „portfolio” budować poczęli i kampanię w świecie pożądania fizyczności. Nawet profan o aspiracjach do mnie nie zajrzał żaden – tzn. żadna, bo mam dość skrystalizowane podejrzenia, że męskością potrafi zdjęcie nasączyć wyłącznie osoba płci odmiennej – może być kobieta, ale na pewno nie samiec alfa.

Trwałem, kiedy lustra lizały moją nagość. Usiłowałem zerknąć w głąb siebie i sprzedać się, żeby nie wyjść na tanią dziwkę. Autopromocja, PR, poszukiwanie wartości i celebryckie „istnienie”, zamiast rzeczywistych wartości. W końcu resztki rozumu, których alkoholem i innymi używkami spalić nie zdołałem podpowiadają mi ciąg dalszy, na bazie retrospekcji świata pozorów. Przykładowo – pani, która na wejściu programu wstydziła się na jakiekolwiek pytanie odpowiedzieć (dowolnie aseptyczne), na koniec pytała się, czy fryzurka intymna powinna być w „łysym” kolorze, czy też w zaniku absolutnym czai się niedyskrecja i trzeba zachować minimum intymności w krzaczkach stylizowanych na kwiatowe akcenty, a całość podkreślała demonstracją z wielobarwnymi, rozlicznymi prototypami, pośród których ekstrawagancja zawstydzona kuliła się po kątach nad własną pospolitością.

Usiadłem, chociaż siedziałem. Zerknąłem, chociaż widziałem. Otworzyłem edytor tekstu i mimo, że dłonie drżały zacząłem pisać ogłoszenie:

Sprzedam się. Moją cnotę wątpliwą sprzedam, ale nie tanio. Sprzedam, lecz jeśli chcesz kupić, to porzuć przywiązanie do doczesności i weź mnie wobec tych, którym spełnienie nie będzie dane. Stań w szranki i wygraj z tą rudą spod piątki, której się wydaje, że rozumy zjadła, wygraj z tą, co mieszka pod miastem na stu hektarach i sypialni ma tyle, że nie potrafi wcelować do łóżka zagrzanego pożądaniem i oczekiwaniem na jej tyłek sfatygowany półwieczną walką o dostatek. Kup mnie dla siebie na wyłączność, na chwilę, która iluzją będzie, bo niczym więcej, jak palców oblizaniem po tym pączku w lukrze utopionym, kiedy tobie nawet rucola szkodzi nadmiarem kalorii.

Sprzedam moją cnotę niepewną i wątpliwą, wielokrotnie naruszoną, choć za każdym razem szczerze. Nie tanio. Lecz do tej pory bez poparcia kodeksem cywilnym, bez notariusza i ginekologicznej opinii. Czyli prawnie dziewiczą i niepokalaną, chociaż dojrzała nad miarę, z tej bezpańskości wobec prawa. Bez szampana, lecz pośród świec, czy co tam sobie roisz we własnych mrocznych być może marzeniach. Sprzedam cnotę używaną, lecz nie wyświechtaną, traktowaną zgodnie z konwencją genewską i daleką od afrykańsko-wojennych dolegliwości, bez azjatyckich podłości skrywanych pod dywanami za jedyne pięć dolarów, jeśli tylko na tyle cię stać. Sprzedam się, lecz zanim to zrobię – chcę dać ci świadomość, że staniesz w szeregu, w zwarciu z głodną połową świata, dla której oferta być może pierwszą będzie. Tą połową, która jawnie przyznać się nie zdoła i prędzej krtań wygryzie niż powie – mee too…

Kto wie, czy nie jesteś pierwszą, która zwróci światu to, co dostała. Dostaniesz rabat – ode mnie. Jeśli tylko przyznasz się, ile zapłacił zwycięzca i triumfator w wyścigu po twoją cnotę. Stać cię na takie wyznanie? 10%? 20%? Kup mnie – może wspólnie wypłaczemy własną głupotę. Może wyprasujemy wspólny cynizm do niezłomności i urodzimy światową potrzebę negocjacji bliskości. Na dożywotni kredyt. Na odsetki od miliardów naiwnych.

Stać cię? Zostaniesz dziwką jak ja? Zapłacisz za wzajemność? A może stać cię na całość – kup mnie, bez znieczulenia. Chcesz tego? Stać cię? Krupier już kręci krzyżem ruletki… Avec?

57 komentarzy:

  1. Najpierw rozpasanie wodne, potem zabiegi upiększające, na koniec gorzka refleksja: dla kogo. Mnożą się problemy, a należało zacząć od końca.Od ogłoszenia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ech. zaczerpnij głębiej i okaże się, że końca nie widać.
      uciekać można od tak wielu zdarzeń, że trudno je wszystkie usystematyzować.

      Usuń
  2. Ja takie przełomowe dni nazywam "dniem, w którym nie jadam miodu, tylko wpieprzam same pszczoły".
    Faceci nie mają tej tzw. "pomarańczowej skórki". Tylko kobiety.
    Jak o tym paleniu luster nagością czytałam, skojarzył mi się teledysk Lady Gagi "Bad Romance", moment, w którym ona zdejmuje z siebie ubranie, staje przed mężczyzną nagusieńka, a wszystko dookoła zaczyna płonąć, dywanik, łóżko i sam facet również. Potem umiera, a ona kładzie się przy jego zwęglonych zwłokach.
    "...sypialni ma tyle, że nie potrafi wcelować do łóżka..." – dobre! Uśmiałam się!
    "Cnota używana", Boże... Ty to masz człowieku fantazję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to z takiego powiedzenia pochodzi - prawdziwy facet nie je miodu - on żuje pszczoły.
      co mają faceci to nie wiem. słabo z przyglądaniem się opakowaniom pomarańczy - wolę wewnętrze.
      z lustrami sprawa jest prosta - nie mają wyboru - co przed nimi, to w nich, a nie każdy widok kończy się westchnieniem zachwytu. pozostałe, to już proza - są tacy, co mają w domu więcej łazienek, niż są w stanie zwiedzić w tydzień, więc odnalezienie siebie oczywistością nie jest. a cnota? męska jest tak nieoczywista, że łatwo ją poddać recyklingowi słów i obietnicą odświeżyć do dziewiczej czystości.

      Usuń
    2. No i z tego powiedzenia to wzięłam. Bardzo mi się spodobało.
      Po prostu z biologicznego punktu widzenia owa skórka u panów nie występuje, to kobieca cecha.
      Lustra czasem pękają. Jeszcze mi się nie zdarzyło, jak w nich się przeglądam, ale może to kwestia dobrego surowca.
      Wielkie domy – dla niektórych niemal cnota, dla innych niepotrzebne.

      Usuń
    3. jestem biologicznym ignorantem i nie wpadłbym na to, że mi nie grozi. oglądanie własnego zaplecza nie wydaje mi się co prawda pasjonującym zajęciem, a skoro zbędne, to tym lepiej. karku nie skręcę szukając.

      Usuń
  3. Gdybym przeczytała "oddam się" to bym brała (albo nie) i nie marudziła. Tego już się od Ciebie nauczyłam. Dzisiejsze ogłoszenie... zainteresowało, ale nie przekonało. Wyświechtana cnota, za dużo kremu i luster ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do wzięcia była tylko cnota wątpliwa - nie komplet. a Ty jak czytam głodna jesteś i jakby zbyt ubogi asortyment na ladzie leży. grymasić przed zakupem - rzecz naturalna.

      Usuń
    2. Ja chcę bebechy. Pogmerałabym we wnętrznościach.

      Usuń
    3. podroby Cię interesują? ja za garmażerką nie przepadam.

      Usuń
    4. Konkretnie serce, serce być musi. I trochę rozumku by się przydało. Nagie ciało to za mało.

      Usuń
    5. na pewno w dobrej kolejce stanęłaś?

      Usuń
    6. Dokładnie o tym samym pomyślałam. I w sumie dobrze, że siedzę i że tylko się przyglądam.

      Usuń
    7. tu się handluje surową szynką i takimi no... niewymownymi... a nie wyszukanymi drobiazgami.

      Usuń
    8. Ja tylko się dosiadłam, obserwuję koło i numer. I w którym polu zatrzyma się kulka.

      Miło patrzeć jak się rozkręcasz :)

      Usuń
    9. rozkręcanie kojarzy mi się z dewastacją i rozsypką.

      Usuń
    10. Aż tak źle nie wróżę.

      Usuń
    11. nie dość że ciekawska, to jeszcze wróżka. ależ zestaw.

      Usuń
    12. To zaledwie dwie, z mnóstwa moich... zalet? :)))
      na wszelki wypadek nie odpowiadaj
      (ja się tak szybko nie obnażam)

      Usuń
    13. odporność na obnażanie to zaleta, czy wada?

      Usuń
    14. I nad tym się zastanowię, bo odporność to chyba bardziej cecha w odniesieniu do osobowości,
      podobnie z ciekawością. Nie wiem co zrobić z wróżką i chyba wyślę ją do gwiazd.

      Usuń
    15. tzn. rozmieniasz się na drobne?

      Usuń
    16. I chyba niepotrzebnie. Już zbieram się w całość.

      Usuń
    17. jak klocki lego... zabawne skojarzenie. już je kiedyś miałem - napisałem nawet o rozbieraniu się z cech.

      Usuń
    18. (być) jak klocki lego, co pasują jeden do jednego

      podeślij, poczytam do poduszki

      Usuń
    19. to za trudne - szukanie po ciemku. nie pamiętam ani tytułu, ani nic, poza treścią.

      Usuń
    20. kiedyś - tajemnicze słowo, które oznacza czas przeszły lub przyszły, lecz nie teraźniejszy.

      Usuń
    21. i znów zaczynam się rozmieniać, i tam i tu... jestem

      Usuń
    22. to są trudne sprawy - a najgorsza jest teraźniejszość, bo trwa strasznie krótko - w zasadzie w ogóle nie trwa, bo zanim zacznie, to już jest przeszłością.

      Usuń
    23. Czyli, wychodzi na to, że przeczytałam nieaktualne ogłoszenie.

      Dobranoc :)

      Usuń
  4. Skoro tylekroć naruszana, to już chyba nie cnota?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ponoć to nieoczywista historia - wystarczy zarzekać się odpowiednio żarliwie

      Usuń
  5. Rozumiem, że nie jadasz drobiu w obawie przed kurzymi łapkami i pomarańczy w obawie przed cellulitem. Ale gdy się chce sprzedać cnotę (wątpliwą czy nie), to z jedzenia jajek proponowałabym nie rezygnować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no widzisz... amatorszczyzna ze mnie wyłazi...
      taki gamoń, co to nawet siebie nie potrafi dobrze wyeksponować.
      jajka - postaram się pamiętać... coś jeszcze?

      Usuń
  6. No proszę... do zbiorku patologii dochodzi jeszcze hazard!
    P. S. Jako posiadaczka bezzasadnie dobrego humoru szczerzę się pod Twoim adresem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taka okolica - bogata w patogeny, albo raczej uboga w ich brak. może składam się wyłącznie z takich elementów? z tym szczerzeniem, to lepiej uważać - śmiech i wściekłość wyglądają podobnie i można się nadziać na szczepionkę przeciwko wściekliźnie - zupełnie nieświadomie. a ponoć boli bardzo.

      Usuń
    2. Czyli chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle.

      Usuń
    3. nie - to po prostu echo - Twój dobry nastrój powielił się we mnie i wraca - oczywiście skażony patologią.

      Usuń
    4. Aaa - to zupełnie inna bajka. Całkiem przyjemna.

      Usuń
    5. tak więc nie stresuj się i szczerz się do woli - much jeszcze nie widać, to się nie najesz.

      Usuń
    6. Byłby to stres przede wszystkim dla much. Ale dla mnie też - nie jadam znajomków.

      Usuń
    7. nie znam żadnej muchy. ale z jedzeniem ich jest kłopot,bo nie wiadomo, jak je przyrządzać i przyprawiać. one pojawiają się z grubsza detalicznie i chyba trudno nazbierać pełnokaloryczną porcję dla głodnego chłopa.

      Usuń
    8. Fuj.
      Ciekawe, dlaczego nie je się ludzi.

      Usuń
    9. chyba jakiś przesąd. a może zbyt duży wybór - ludożercy w końcu istnieli. a serce wroga zjeść, żeby przejąć jego siłę, to znana maksyma z przeszłości.

      Usuń
    10. Ciekawe, czy wśród ludożerców istniały wypadki zatrucia jakimś toksycznym osobnikiem.

      Usuń
    11. jad kiełbasiany? gaz musztardowy? trupi odorek? opcji trochę jest. kto wie.

      Usuń
    12. ...charakterek, osobowość?...

      Usuń
    13. znaczy jadowity polityk, albo teściowa-żmija?
      skorpionek z ogonkiem wypełnionym nasieniem toksycznym?

      Usuń
    14. "Teściowa-żmija" to bardzo zły przykład.

      Usuń
    15. czemu? tak dalece "niejadalna", że nawet ludożercy omijali ze względu na zawartość toksyn?

      Usuń
    16. Odwrotnie. Dla mnie Teściowa to świętość. Była moją najlepszą przyjaciółką, jaką miałam.

      Usuń
    17. nie ma reguł "świętych". rozumiem, że teściowa przerosła latorośl.

      Usuń
    18. widocznie to ten wyjątek, co ma regułę wzmocnić paradoksem.

      Usuń
  7. Witaj, Oko.

    Faites vos (faisons nous?) jeux zatem:)
    Może chwilami nawet pasuje bardziej:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kasyna są mi obce, bo wyleczyłem się darmo i bezkarnie z hazardu. ale dziękuję za wsparcie - pierwsze słyszałem głośno i wyraźnie, nawiasowe umknęło mojej uwadze.

      Usuń