No
i się stało! We mnie myśl urosła tak nieuczesana, dumna tak bardzo i pyszna, że
zawstydziłbym nią nawet Absolut, gdyby raczył się objawić. Czemu nie? Dziś
ustanowiłem dzień, w którym pożeram rekiny ludojady na surowo, głaszczę lwy i
sypię im w miski kitty cat w ilościach hurtowych, żeby później patrzeć, jak nażarte
wylegują się na parapetach w kwietniowym słońcu. Prysznic wziąłem dłuższy niż
niezbędny dla higieny, żeby nacieszyć się niedyskrecją wody spływającej po mnie
strumyczkami, które żadnego nie znają wstydu i religii innej niż boska
grawitacja.
Włochatym
ręcznikiem szorowałem ciało do różowatości gorącej, bo brązem po zimie nie
dysponowałem w żadnej, nawet wyrafinowanej i subtelnej odmianie, skrupulatnie goliłem
i strzygłem nadmiarową sierść piętnującą mnie jako produkt odzwierzęcy – niemal
do boskiej gładkości pielęgnowałem siebie, aż odpływ kanalizacji powiedział brutalnie
- „dość!” Wyszedłem z wiadra wody, z miski płynnej rozpusty i pokalałem nagością
otoczenie. Prywatne do krwi, ale jednak. Pokalałem ściany pokoju i kuchni, sypialni
i przedpokoju – chciałem pokalać living room, ale nie dysponowałem przestrzenią
o tak dumnej nazwie. Nawet (wiem, to odrażające…) garderoby nie posiadałem i
garderobianej, przy której własną nagość mógłbym niezdecydowaniem własnym
uraczyć i zmitrężyć przedpołudnie na deliberacjach, czy mój teraźniejszy „image”
bardziej pasuje do turkusowej nieskończoności, czy bladej szarości aż po świt,
a może uniwersalnej czerni porzuconej dyskretnie o krok przed pościelą pośród
obuwia szczycącego się włoskim pochodzeniem.
Mógłbym
w siedemnastu drgnięciach lustrzanych powierzchni zbadać wzrokiem krytycznym,
czy (oby nie!) nie wyrosła mi na tyłku pomarańczowa skórka, chociaż unikam
owocu, od kiedy usłyszałem o jego szkodliwości dla moich pośladków. Mógłbym „kurze
łapki” zlokalizować pomiędzy uszami, a okiem, lecz przecież – nie jadam drobiu,
a jajka, to tylko na Wielkanoc, więc może… (od wszelkich nieszczęść uchowaj
mnie Panie…), więc może nie… Mógłbym przyjrzeć się, jak dalece odbiegają moje
szpony od kształtów idealnych i napiętnować je barwą godną zauważenia przez
istotę o smaku subtelnym i wyrafinowanym.
Zamiast
tego utonąłem w powodzi kremów, odżywek, mleczek, perfum, a zegar wskazywał
nieśmiało, że dzień lada chwila się skończy, a ja wciąż pomiędzy kredką, a
kreską, pomiędzy pudrem, a żelem, malowany pędzlem tak subtelnym, że nieomal
wirtualnym, barwą w pyle podkładów, róży, pudrów, o ziarnie nieskończenie
małym, mizerotą, pyłem marnym, nieistotnością dyskretniejszą od konsjerża, co
szczyci się pięćsetletnią, angielską tradycją.
Siedziałem
w oku trzech luster, a szafa zerkała bezczelnie czwartym, wprost spoza drzwi
niedomkniętych, kiedy nagością nieprzyzwoicie jasną, otwartą i niedwuznaczną
wypełniałem przestrzenie lustrami powielane, z chłodem niegodnym wręcz tego
obrazu. Przecież powinny się spalić! Spłonąć wobec mnie nagiego! Zachwycić się
i zdechnąć z braku powietrza, a one…
Nic!
Prymitywne, dosadne i bezwzględne – „pewnie mają inne preferencje – pomyślałem –
inaczej nie dałyby rady zachować spokoju wobec mojej nagości, która na samą
myśl o własnej beztrosce poczuła się zobligowana do erekcji – przecież erekcja
też chce się powielać, chce dostrzec walory lustrami zwielokrotnione, by marzyć
o podobnym spełnieniu „na jawie”. Chce zaistnieć wobec wszystkiego, co
przekroczy granice wstydu i konwenansów. Chce stać się wspomnieniem, którego
mogło nie być całkiem, które nie stało się oczywistością, tylko dlatego, że ja…
Deliberowałem
przed tą triadą luster, plus partyzantką spoza drzwi niedomkniętych kwilącą
cicho, lecz tamtą po macoszemu traktowałem, bo – wiadomo – „omne trinum
perfectum”, a trójca idealna przede mną powielała mój nieidealny wygląd, kpiąc
sobie z moich wysiłków. Niech sobie kpi – ja swoje wiem – na obraz zostałem stworzony,
więc na pewno godny jestem uczuć innych niż pogarda, niż obojętność, czy lekceważenie.
Wiarą gotów byłem spalić nie tylko lustra trzy, ale i drzwi wraz z intymnością
pośród ścian zawartą.
Telefon,
który mógłby dać mi orgazm, jeśli tylko ktoś popracowałby jeszcze chwilę nad żywotnością
jego baterii objął mnie ramą, w której mieściły się damy objęte prostokątem
ramy, z każdym możliwym futrzakiem, za to bez bielizny – zupełnie jak ja teraz.
Siedziałem nagi tak bardzo, że nie miałem ani sierści, ani potu na sobie nawet –
przydałaby mi się jakaś Lonia (może nawet skandynawska Loesje) z rodu Vincich, żeby
zapewnić mi nieśmiertelność w tajemnym uśmiechu, ale z braku utalentowanej osóbki
machnąłem kciukiem auto-promocyjnego fotosa o odrażająco brzmiącej nazwie: „selfie”…
Ech!
Wart byłem chyba czegoś więcej, jednak żadna artystka obiektywu wciąż (jeszcze)
nie zaprosiła mnie, żebyśmy wspólnie „portfolio” budować poczęli i kampanię w
świecie pożądania fizyczności. Nawet profan o aspiracjach do mnie nie zajrzał
żaden – tzn. żadna, bo mam dość skrystalizowane podejrzenia, że męskością
potrafi zdjęcie nasączyć wyłącznie osoba płci odmiennej – może być kobieta, ale
na pewno nie samiec alfa.
Trwałem,
kiedy lustra lizały moją nagość. Usiłowałem zerknąć w głąb siebie i sprzedać
się, żeby nie wyjść na tanią dziwkę. Autopromocja, PR, poszukiwanie wartości i
celebryckie „istnienie”, zamiast rzeczywistych wartości. W końcu resztki
rozumu, których alkoholem i innymi używkami spalić nie zdołałem podpowiadają mi
ciąg dalszy, na bazie retrospekcji świata pozorów. Przykładowo – pani, która na
wejściu programu wstydziła się na jakiekolwiek pytanie odpowiedzieć (dowolnie
aseptyczne), na koniec pytała się, czy fryzurka intymna powinna być w „łysym”
kolorze, czy też w zaniku absolutnym czai się niedyskrecja i trzeba zachować
minimum intymności w krzaczkach stylizowanych na kwiatowe akcenty, a całość
podkreślała demonstracją z wielobarwnymi, rozlicznymi prototypami, pośród których
ekstrawagancja zawstydzona kuliła się po kątach nad własną pospolitością.
Usiadłem,
chociaż siedziałem. Zerknąłem, chociaż widziałem. Otworzyłem edytor tekstu i
mimo, że dłonie drżały zacząłem pisać ogłoszenie:
Sprzedam
się. Moją cnotę wątpliwą sprzedam, ale nie tanio. Sprzedam, lecz jeśli chcesz
kupić, to porzuć przywiązanie do doczesności i weź mnie wobec tych, którym spełnienie
nie będzie dane. Stań w szranki i wygraj z tą rudą spod piątki, której się
wydaje, że rozumy zjadła, wygraj z tą, co mieszka pod miastem na stu hektarach
i sypialni ma tyle, że nie potrafi wcelować do łóżka zagrzanego pożądaniem i oczekiwaniem
na jej tyłek sfatygowany półwieczną walką o dostatek. Kup mnie dla siebie na
wyłączność, na chwilę, która iluzją będzie, bo niczym więcej, jak palców
oblizaniem po tym pączku w lukrze utopionym, kiedy tobie nawet rucola szkodzi
nadmiarem kalorii.
Sprzedam
moją cnotę niepewną i wątpliwą, wielokrotnie naruszoną, choć za każdym razem
szczerze. Nie tanio. Lecz do tej pory bez poparcia kodeksem cywilnym, bez notariusza
i ginekologicznej opinii. Czyli prawnie dziewiczą i niepokalaną, chociaż
dojrzała nad miarę, z tej bezpańskości wobec prawa. Bez szampana, lecz pośród świec,
czy co tam sobie roisz we własnych mrocznych być może marzeniach. Sprzedam
cnotę używaną, lecz nie wyświechtaną, traktowaną zgodnie z konwencją genewską i
daleką od afrykańsko-wojennych dolegliwości, bez azjatyckich podłości skrywanych
pod dywanami za jedyne pięć dolarów, jeśli tylko na tyle cię stać. Sprzedam
się, lecz zanim to zrobię – chcę dać ci świadomość, że staniesz w szeregu, w zwarciu
z głodną połową świata, dla której oferta być może pierwszą będzie. Tą połową,
która jawnie przyznać się nie zdoła i prędzej krtań wygryzie niż powie – mee too…
Kto
wie, czy nie jesteś pierwszą, która zwróci światu to, co dostała. Dostaniesz
rabat – ode mnie. Jeśli tylko przyznasz się, ile zapłacił zwycięzca i triumfator
w wyścigu po twoją cnotę. Stać cię na takie wyznanie? 10%? 20%? Kup mnie – może
wspólnie wypłaczemy własną głupotę. Może wyprasujemy wspólny cynizm do
niezłomności i urodzimy światową potrzebę negocjacji bliskości. Na dożywotni
kredyt. Na odsetki od miliardów naiwnych.
Stać
cię? Zostaniesz dziwką jak ja? Zapłacisz za wzajemność? A może stać cię na
całość – kup mnie, bez znieczulenia. Chcesz tego? Stać cię? Krupier już kręci krzyżem
ruletki… Avec?
Najpierw rozpasanie wodne, potem zabiegi upiększające, na koniec gorzka refleksja: dla kogo. Mnożą się problemy, a należało zacząć od końca.Od ogłoszenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ech. zaczerpnij głębiej i okaże się, że końca nie widać.
Usuńuciekać można od tak wielu zdarzeń, że trudno je wszystkie usystematyzować.
Ja takie przełomowe dni nazywam "dniem, w którym nie jadam miodu, tylko wpieprzam same pszczoły".
OdpowiedzUsuńFaceci nie mają tej tzw. "pomarańczowej skórki". Tylko kobiety.
Jak o tym paleniu luster nagością czytałam, skojarzył mi się teledysk Lady Gagi "Bad Romance", moment, w którym ona zdejmuje z siebie ubranie, staje przed mężczyzną nagusieńka, a wszystko dookoła zaczyna płonąć, dywanik, łóżko i sam facet również. Potem umiera, a ona kładzie się przy jego zwęglonych zwłokach.
"...sypialni ma tyle, że nie potrafi wcelować do łóżka..." – dobre! Uśmiałam się!
"Cnota używana", Boże... Ty to masz człowieku fantazję.
to z takiego powiedzenia pochodzi - prawdziwy facet nie je miodu - on żuje pszczoły.
Usuńco mają faceci to nie wiem. słabo z przyglądaniem się opakowaniom pomarańczy - wolę wewnętrze.
z lustrami sprawa jest prosta - nie mają wyboru - co przed nimi, to w nich, a nie każdy widok kończy się westchnieniem zachwytu. pozostałe, to już proza - są tacy, co mają w domu więcej łazienek, niż są w stanie zwiedzić w tydzień, więc odnalezienie siebie oczywistością nie jest. a cnota? męska jest tak nieoczywista, że łatwo ją poddać recyklingowi słów i obietnicą odświeżyć do dziewiczej czystości.
No i z tego powiedzenia to wzięłam. Bardzo mi się spodobało.
UsuńPo prostu z biologicznego punktu widzenia owa skórka u panów nie występuje, to kobieca cecha.
Lustra czasem pękają. Jeszcze mi się nie zdarzyło, jak w nich się przeglądam, ale może to kwestia dobrego surowca.
Wielkie domy – dla niektórych niemal cnota, dla innych niepotrzebne.
jestem biologicznym ignorantem i nie wpadłbym na to, że mi nie grozi. oglądanie własnego zaplecza nie wydaje mi się co prawda pasjonującym zajęciem, a skoro zbędne, to tym lepiej. karku nie skręcę szukając.
UsuńGdybym przeczytała "oddam się" to bym brała (albo nie) i nie marudziła. Tego już się od Ciebie nauczyłam. Dzisiejsze ogłoszenie... zainteresowało, ale nie przekonało. Wyświechtana cnota, za dużo kremu i luster ;)
OdpowiedzUsuńdo wzięcia była tylko cnota wątpliwa - nie komplet. a Ty jak czytam głodna jesteś i jakby zbyt ubogi asortyment na ladzie leży. grymasić przed zakupem - rzecz naturalna.
UsuńJa chcę bebechy. Pogmerałabym we wnętrznościach.
Usuńpodroby Cię interesują? ja za garmażerką nie przepadam.
UsuńKonkretnie serce, serce być musi. I trochę rozumku by się przydało. Nagie ciało to za mało.
Usuńna pewno w dobrej kolejce stanęłaś?
UsuńDokładnie o tym samym pomyślałam. I w sumie dobrze, że siedzę i że tylko się przyglądam.
Usuńtu się handluje surową szynką i takimi no... niewymownymi... a nie wyszukanymi drobiazgami.
UsuńJa tylko się dosiadłam, obserwuję koło i numer. I w którym polu zatrzyma się kulka.
UsuńMiło patrzeć jak się rozkręcasz :)
rozkręcanie kojarzy mi się z dewastacją i rozsypką.
UsuńAż tak źle nie wróżę.
Usuńnie dość że ciekawska, to jeszcze wróżka. ależ zestaw.
UsuńTo zaledwie dwie, z mnóstwa moich... zalet? :)))
Usuńna wszelki wypadek nie odpowiadaj
(ja się tak szybko nie obnażam)
odporność na obnażanie to zaleta, czy wada?
UsuńI nad tym się zastanowię, bo odporność to chyba bardziej cecha w odniesieniu do osobowości,
Usuńpodobnie z ciekawością. Nie wiem co zrobić z wróżką i chyba wyślę ją do gwiazd.
tzn. rozmieniasz się na drobne?
UsuńI chyba niepotrzebnie. Już zbieram się w całość.
Usuńjak klocki lego... zabawne skojarzenie. już je kiedyś miałem - napisałem nawet o rozbieraniu się z cech.
Usuń(być) jak klocki lego, co pasują jeden do jednego
Usuńpodeślij, poczytam do poduszki
to za trudne - szukanie po ciemku. nie pamiętam ani tytułu, ani nic, poza treścią.
UsuńZostawmy to na kiedyś.
Usuńkiedyś - tajemnicze słowo, które oznacza czas przeszły lub przyszły, lecz nie teraźniejszy.
Usuńi znów zaczynam się rozmieniać, i tam i tu... jestem
Usuńto są trudne sprawy - a najgorsza jest teraźniejszość, bo trwa strasznie krótko - w zasadzie w ogóle nie trwa, bo zanim zacznie, to już jest przeszłością.
UsuńCzyli, wychodzi na to, że przeczytałam nieaktualne ogłoszenie.
UsuńDobranoc :)
Skoro tylekroć naruszana, to już chyba nie cnota?
OdpowiedzUsuńponoć to nieoczywista historia - wystarczy zarzekać się odpowiednio żarliwie
UsuńRozumiem, że nie jadasz drobiu w obawie przed kurzymi łapkami i pomarańczy w obawie przed cellulitem. Ale gdy się chce sprzedać cnotę (wątpliwą czy nie), to z jedzenia jajek proponowałabym nie rezygnować.
OdpowiedzUsuńno widzisz... amatorszczyzna ze mnie wyłazi...
Usuńtaki gamoń, co to nawet siebie nie potrafi dobrze wyeksponować.
jajka - postaram się pamiętać... coś jeszcze?
No proszę... do zbiorku patologii dochodzi jeszcze hazard!
OdpowiedzUsuńP. S. Jako posiadaczka bezzasadnie dobrego humoru szczerzę się pod Twoim adresem.
taka okolica - bogata w patogeny, albo raczej uboga w ich brak. może składam się wyłącznie z takich elementów? z tym szczerzeniem, to lepiej uważać - śmiech i wściekłość wyglądają podobnie i można się nadziać na szczepionkę przeciwko wściekliźnie - zupełnie nieświadomie. a ponoć boli bardzo.
UsuńCzyli chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle.
Usuńnie - to po prostu echo - Twój dobry nastrój powielił się we mnie i wraca - oczywiście skażony patologią.
UsuńAaa - to zupełnie inna bajka. Całkiem przyjemna.
Usuńtak więc nie stresuj się i szczerz się do woli - much jeszcze nie widać, to się nie najesz.
UsuńByłby to stres przede wszystkim dla much. Ale dla mnie też - nie jadam znajomków.
Usuńnie znam żadnej muchy. ale z jedzeniem ich jest kłopot,bo nie wiadomo, jak je przyrządzać i przyprawiać. one pojawiają się z grubsza detalicznie i chyba trudno nazbierać pełnokaloryczną porcję dla głodnego chłopa.
UsuńFuj.
UsuńCiekawe, dlaczego nie je się ludzi.
chyba jakiś przesąd. a może zbyt duży wybór - ludożercy w końcu istnieli. a serce wroga zjeść, żeby przejąć jego siłę, to znana maksyma z przeszłości.
UsuńCiekawe, czy wśród ludożerców istniały wypadki zatrucia jakimś toksycznym osobnikiem.
Usuńjad kiełbasiany? gaz musztardowy? trupi odorek? opcji trochę jest. kto wie.
Usuń...charakterek, osobowość?...
Usuńznaczy jadowity polityk, albo teściowa-żmija?
Usuńskorpionek z ogonkiem wypełnionym nasieniem toksycznym?
"Teściowa-żmija" to bardzo zły przykład.
Usuńczemu? tak dalece "niejadalna", że nawet ludożercy omijali ze względu na zawartość toksyn?
UsuńOdwrotnie. Dla mnie Teściowa to świętość. Była moją najlepszą przyjaciółką, jaką miałam.
Usuńnie ma reguł "świętych". rozumiem, że teściowa przerosła latorośl.
UsuńO cztery głowy!
Usuńwidocznie to ten wyjątek, co ma regułę wzmocnić paradoksem.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńFaites vos (faisons nous?) jeux zatem:)
Może chwilami nawet pasuje bardziej:)
Pozdrawiam:)
kasyna są mi obce, bo wyleczyłem się darmo i bezkarnie z hazardu. ale dziękuję za wsparcie - pierwsze słyszałem głośno i wyraźnie, nawiasowe umknęło mojej uwadze.
Usuń