wtorek, 3 kwietnia 2018

Na huśtawce.


Otarłem się o panią idealną. Umiejętną, uważną i tak w talenty obfitą, że w głowie mi się nie mieściło, jak dała radę udźwignąć aż tyle. Ale – nie mi pod jej bluzeczkę zaglądać, gdzie prężą się bicepsy Atlasa godne. Zostałem pouczony w sprawach poważnych i błahych, wyprostowany, wyszczotkowany, oswojony niemalże i tym wzrokiem psa głodnego wypatrywać już zacząłem słowa łaski z pańskiej dłoni spływającej, ale gdzie tam…

Daremny trud. Pani genialna potrafiła dostrzec niesterylność moich myśli. Ich nieoswojoną dzikość i kurz z marzeń banalnych wydłubać, jakby to rodzynki w drożdżowym cieście były. Stałem obok grzęznąc w smutku i kruchość moja własna schnąć poczęła na słońcu i kurczyć się - skarlałem w okamgnieniu i nawet niewyrośnięty pigmej mógł mi już na głowę napluć, a pani idealna dopiero się rozgrzewała i na szerokie popłynęła wody.

Bo we mnie oprócz detali zdarzały się myśli większe, zahaczające o przyszłość odległą, albo tak śmiałe, że podpierać śmiały słowa nieskończone – zawsze, wszędzie, nigdy… Rozjechała wszystkie walcem zanim zmurszeć zdążyły, zanim sam zapomnieć zdołałem i ręką machnąłem, że ciut za daleko i nogi donieść nie dały rady. Z premedytacją i na zimno. Logiką bezduszną i przykładami.

Pod pogardliwym słowem kuliłem się wciąż mniejszym będąc i gdyby latawiec z dmuchawca zabłąkał się gdzieś obok, to już mógłbym uczepić się i odfrunąć na nim, bo rozmiar miałem akuratny. Taki Guliwerek w krainie wielkoludów, Calineczka względnie – tylko mniej delikatna i niedogolona.

Stałem, a pani idealna pastwiła się nad moją nikczemnością i beztalenciem. Chyba miała rację, bo nawet słuchać nie potrafiłem, ani stać grzecznie, bo mnie korciło, żeby zajęczym sposobem czmychnąć gdzie w kapustę, albo chojaki. Odfrunąć jak ważka, trzmiel, czy muszka owocówka dłoni wierzchem odganiana od słodyczy niebiańskiej. A tymczasem pijany jej głosem, zahipnotyzowany majestatem i boskością trwałem jak skamielina pamiętająca czasy, gdy zamiast dna morskiego okolica szumiała lasem, a wielkie gady były dopiero domniemaniem i szamańską przepowiednią.

Nie sądziłem, że można aż tak, że potrafię skurczyć się do rozmiaru kieszonkowego, zminiaturyzować się pod krytycznym wzrokiem i zredukować do postaci, dla której pudełko zapałek stanowić mogło życiową przestrzeń wystarczającą, aby nie narzekać na rozmiary wszechświata. A jednak. Pająki mogły już otoczyć mnie odnóżami, a odwłok, jak zwieńczenie kopuły, jak żyrandol pałacowy sterczałby mi nad głową powyżej zasięgu dłoni.

Pani piętnowała mnie dalej, punktowała, nicowała moją bezczelną nieudaczność pokraczną i godną każdego szyderstwa. W deszczu ironii, w powodzi epitetów, wskazań i wektorów tonąć począłem, jak tonie paproch w niepojęty przestwór wrzucony, kiedy wir głodny wyciągnie się w jego stronę apetytem nieposkromionym i rozwartą paszczą wchłonie.

Ziarnko piasku przebiegało koło mnie katurlając się pchane wiatrem i oko do mnie puściło rechocząc z jakiejś dziecinnej psoty chyba i przeskoczyło szparę w kocich łbach, potem kolejną i ze śmiechem toczyło się do nie-wiadomo-kąd, a ja patrzyłem wzrokiem wielce zdumionym, że potrafię z ziarnkiem piasku rozmawiać!!! Ja! Nieudacznik doskonały. Wad tak pełen, że niemal idealną kulistością obrośnięty. Niemal, bo ideał żaden nie był mi pisany przecie, a prawie (jak mawia reklama) robi różnicę. Taką którą wytknąć wręcz trzeba, bo czemu nie?

A kiedy przyszedł pan idealny, i pośród idealnych słów z panią idealną przywitać się zdołał, i na mnie zawiesił swój wzrok idealny, żeby nieskazitelnym dwugłosem kontynuować tę rozrywkę (…?), torturę (…?), wyznanie (…?), nie wytrzymałem. Pozazdrościłem granitowemu okruszkowi i na wiatr twarz obróciłem szepcząc modlitwę, aby i mnie porwał – dokądkolwiek, byle dalej od państwa idealnych. Wszechwiedzących i dopełniających się, jeśli to w ogóle możliwe. Bo to chyba paradoks, kiedy doskonałość uzupełnia się ze wzajemnością czułą? Można zwielokrotnić doskonałość i uzyskać… no właśnie – co?

Wiatr na moje szczęście nieuczesanym był urwipołciem i tylko śmiechem parsknął, że z takim pietyzmem się modlę, zamiast go do zabawy zaprosić w słowach najprostszych na świecie – wystarczy krzyknąć, jak na rodeo – Juhuuu! I już można gnać tam, gdzie ideą żadną rozumną nasiąknąć się nie da, gdzie wszelkie słowa giną w nieistotnościach, a rzeczy są chwilą mierną. Gdzie pani idealna w natłoku chaosu stanie bezradna i zapłacze nad nikczemnością otoczenia, w którym dla niej nie będzie powietrza wystarczająco czystego na krótki oddech nawet. Na jedno globalne westchnięcie nad beznadzieją rozczochraną tak, że na huśtawce zrównoważy byt idealny.

A może nawet wyśle go do nieba, żeby samemu zostać tutaj…? Może ja… ziarnkiem piasku, jak skrzydłem motyla przeważę niepewną równowagę? Może ciężar moich przewin wyśle panią idealną wprost w niebiańskie objęcia idealnego pana i świata dostatecznie poukładanego, na ich rozmiar uszytego i gotowego prowadzić z nimi dialog tętniący boską nieomylnością i wzajemnym szacunkiem?

Nie wiem – wyciągam dłonie na wiatr i wirować chcę we wszystkich współrzędnych – do tego świata, gdzie ideałem jest każda brudna chwila, która jest. Bo nawet to nie było oczywiste. Nikt nie obiecywał, że chwila będzie w ogóle. A że taka? Niech się martwi pani idealna… i pan… A ja? Z wiatrem popłynę pośród wzajemnego śmiechu i niech się uświnię życiem do amoku. Kiedyś usiądę w parku, na szalce wagi, na dziecięcej zabawce pośród innych skrzypiącej od nadużywania – może odeślę do nieba własnym znaczeniem tych, którzy żyć przeszkadzają. Tym nieumiejętnym życiem, do którego nikt nie zostawił instrukcji. Przewodnika po życiu.

16 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. nie powiem,że coś rozumiem. nareszcie? ale co?

      Usuń
    2. Zaspokoiłeś moje uzależnienie - już popadałam w zespół odstawienny.

      Usuń
    3. nie przesadzajmy - chwila przerwy się należy. higienicznie.

      Usuń
    4. Powiedz to alkoholikowi albo narkomanowi, he, he.

      Usuń
    5. jeśli nie Tobie, to mi się przyda.

      Usuń
    6. O, Tobie nade wszystko - musisz dbać o siebie, aby pozostać niezmordowanym producentem i dostarczycielem mojej duchowej strawy.

      Usuń
    7. czyli np wakacje od pisania? malutki weekend bez długopisu, wagary na pustyni sieciowej?
      niezmordowani są na ogół również bezcieleśni.

      Usuń
    8. O ile zauważyłam, w weekendy nie publikujesz tekstów, w święta też nie. To chyba wystarczy, żeby nie przesadzić.

      Usuń
    9. czasami coś skrobnę w sobotę. ale na ogół piszę w tygodniu.
      czasem piszę poza blogiem.

      Usuń
  2. A któż to i gdzie tak człowieka sponiewierał? nie godzi się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zaszczyt przecież - spotkać ideał. może już nawiedzonym czas się ogłosić?

      Usuń
    2. Jaki ideał, skoro innych krytykuje, piętnuje nawet? Skoro ideał, to chyba w każdym wymiarze ?

      Usuń
  3. Tylko to jest pewne: do tego życia nie ma instrukcji obsługi, a przydałaby się, bo nawet idealni nie dają rady. Czasem zaświta myśl, aby tych, co stoją na drodze wysłać do tego upragnionego nieba.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciii... nie mów głośno, bo już dziś wieczorem ktoś zacznie sprzedawać bilety w promocyjnych cenach i organizować zwiedzanie.

      Usuń