Otarłem
się o panią idealną. Umiejętną, uważną i tak w talenty obfitą, że w głowie mi
się nie mieściło, jak dała radę udźwignąć aż tyle. Ale – nie mi pod jej bluzeczkę
zaglądać, gdzie prężą się bicepsy Atlasa godne. Zostałem pouczony w sprawach
poważnych i błahych, wyprostowany, wyszczotkowany, oswojony niemalże i tym wzrokiem
psa głodnego wypatrywać już zacząłem słowa łaski z pańskiej dłoni spływającej, ale
gdzie tam…
Daremny
trud. Pani genialna potrafiła dostrzec niesterylność moich myśli. Ich nieoswojoną
dzikość i kurz z marzeń banalnych wydłubać, jakby to rodzynki w drożdżowym
cieście były. Stałem obok grzęznąc w smutku i kruchość moja własna schnąć poczęła
na słońcu i kurczyć się - skarlałem w okamgnieniu i nawet niewyrośnięty pigmej
mógł mi już na głowę napluć, a pani idealna dopiero się rozgrzewała i na
szerokie popłynęła wody.
Bo
we mnie oprócz detali zdarzały się myśli większe, zahaczające o przyszłość odległą,
albo tak śmiałe, że podpierać śmiały słowa nieskończone – zawsze, wszędzie,
nigdy… Rozjechała wszystkie walcem zanim zmurszeć zdążyły, zanim sam zapomnieć
zdołałem i ręką machnąłem, że ciut za daleko i nogi donieść nie dały rady. Z
premedytacją i na zimno. Logiką bezduszną i przykładami.
Pod
pogardliwym słowem kuliłem się wciąż mniejszym będąc i gdyby latawiec z
dmuchawca zabłąkał się gdzieś obok, to już mógłbym uczepić się i odfrunąć na
nim, bo rozmiar miałem akuratny. Taki Guliwerek w krainie wielkoludów,
Calineczka względnie – tylko mniej delikatna i niedogolona.
Stałem,
a pani idealna pastwiła się nad moją nikczemnością i beztalenciem. Chyba miała
rację, bo nawet słuchać nie potrafiłem, ani stać grzecznie, bo mnie korciło,
żeby zajęczym sposobem czmychnąć gdzie w kapustę, albo chojaki. Odfrunąć jak
ważka, trzmiel, czy muszka owocówka dłoni wierzchem odganiana od słodyczy niebiańskiej.
A tymczasem pijany jej głosem, zahipnotyzowany majestatem i boskością trwałem
jak skamielina pamiętająca czasy, gdy zamiast dna morskiego okolica szumiała
lasem, a wielkie gady były dopiero domniemaniem i szamańską przepowiednią.
Nie
sądziłem, że można aż tak, że potrafię skurczyć się do rozmiaru kieszonkowego,
zminiaturyzować się pod krytycznym wzrokiem i zredukować do postaci, dla której
pudełko zapałek stanowić mogło życiową przestrzeń wystarczającą, aby nie narzekać
na rozmiary wszechświata. A jednak. Pająki mogły już otoczyć mnie odnóżami, a
odwłok, jak zwieńczenie kopuły, jak żyrandol pałacowy sterczałby mi nad głową
powyżej zasięgu dłoni.
Pani
piętnowała mnie dalej, punktowała, nicowała moją bezczelną nieudaczność
pokraczną i godną każdego szyderstwa. W deszczu ironii, w powodzi epitetów,
wskazań i wektorów tonąć począłem, jak tonie paproch w niepojęty przestwór
wrzucony, kiedy wir głodny wyciągnie się w jego stronę apetytem nieposkromionym i rozwartą paszczą wchłonie.
Ziarnko
piasku przebiegało koło mnie katurlając się pchane wiatrem i oko do mnie
puściło rechocząc z jakiejś dziecinnej psoty chyba i przeskoczyło szparę w kocich
łbach, potem kolejną i ze śmiechem toczyło się do nie-wiadomo-kąd, a ja
patrzyłem wzrokiem wielce zdumionym, że potrafię z ziarnkiem piasku
rozmawiać!!! Ja! Nieudacznik doskonały. Wad tak pełen, że niemal idealną kulistością
obrośnięty. Niemal, bo ideał żaden nie był mi pisany przecie, a prawie (jak
mawia reklama) robi różnicę. Taką którą wytknąć wręcz trzeba, bo czemu nie?
A
kiedy przyszedł pan idealny, i pośród idealnych słów z panią idealną przywitać się
zdołał, i na mnie zawiesił swój wzrok idealny, żeby nieskazitelnym dwugłosem
kontynuować tę rozrywkę (…?), torturę (…?), wyznanie (…?), nie wytrzymałem. Pozazdrościłem
granitowemu okruszkowi i na wiatr twarz obróciłem szepcząc modlitwę, aby i mnie
porwał – dokądkolwiek, byle dalej od państwa idealnych. Wszechwiedzących i dopełniających
się, jeśli to w ogóle możliwe. Bo to chyba paradoks, kiedy doskonałość uzupełnia
się ze wzajemnością czułą? Można zwielokrotnić doskonałość i uzyskać… no
właśnie – co?
Wiatr
na moje szczęście nieuczesanym był urwipołciem i tylko śmiechem parsknął, że z takim
pietyzmem się modlę, zamiast go do zabawy zaprosić w słowach najprostszych na
świecie – wystarczy krzyknąć, jak na rodeo – Juhuuu! I już można gnać tam,
gdzie ideą żadną rozumną nasiąknąć się nie da, gdzie wszelkie słowa giną w nieistotnościach,
a rzeczy są chwilą mierną. Gdzie pani idealna w natłoku chaosu stanie bezradna
i zapłacze nad nikczemnością otoczenia, w którym dla niej nie będzie powietrza wystarczająco
czystego na krótki oddech nawet. Na jedno globalne westchnięcie nad beznadzieją
rozczochraną tak, że na huśtawce zrównoważy byt idealny.
A
może nawet wyśle go do nieba, żeby samemu zostać tutaj…? Może ja… ziarnkiem
piasku, jak skrzydłem motyla przeważę niepewną równowagę? Może ciężar moich
przewin wyśle panią idealną wprost w niebiańskie objęcia idealnego pana i
świata dostatecznie poukładanego, na ich rozmiar uszytego i gotowego prowadzić
z nimi dialog tętniący boską nieomylnością i wzajemnym szacunkiem?
Nie
wiem – wyciągam dłonie na wiatr i wirować chcę we wszystkich współrzędnych – do
tego świata, gdzie ideałem jest każda brudna chwila, która jest. Bo nawet to
nie było oczywiste. Nikt nie obiecywał, że chwila będzie w ogóle. A że taka? Niech
się martwi pani idealna… i pan… A ja? Z wiatrem popłynę pośród wzajemnego
śmiechu i niech się uświnię życiem do amoku. Kiedyś usiądę w parku, na szalce
wagi, na dziecięcej zabawce pośród innych skrzypiącej od nadużywania – może odeślę
do nieba własnym znaczeniem tych, którzy żyć przeszkadzają. Tym nieumiejętnym
życiem, do którego nikt nie zostawił instrukcji. Przewodnika po życiu.
Nareszcie!
OdpowiedzUsuńnie powiem,że coś rozumiem. nareszcie? ale co?
UsuńZaspokoiłeś moje uzależnienie - już popadałam w zespół odstawienny.
Usuńnie przesadzajmy - chwila przerwy się należy. higienicznie.
UsuńPowiedz to alkoholikowi albo narkomanowi, he, he.
Usuńjeśli nie Tobie, to mi się przyda.
UsuńO, Tobie nade wszystko - musisz dbać o siebie, aby pozostać niezmordowanym producentem i dostarczycielem mojej duchowej strawy.
Usuńczyli np wakacje od pisania? malutki weekend bez długopisu, wagary na pustyni sieciowej?
Usuńniezmordowani są na ogół również bezcieleśni.
O ile zauważyłam, w weekendy nie publikujesz tekstów, w święta też nie. To chyba wystarczy, żeby nie przesadzić.
Usuńczasami coś skrobnę w sobotę. ale na ogół piszę w tygodniu.
Usuńczasem piszę poza blogiem.
A któż to i gdzie tak człowieka sponiewierał? nie godzi się!
OdpowiedzUsuńzaszczyt przecież - spotkać ideał. może już nawiedzonym czas się ogłosić?
UsuńJaki ideał, skoro innych krytykuje, piętnuje nawet? Skoro ideał, to chyba w każdym wymiarze ?
Usuńpewnie masz rację.
UsuńTylko to jest pewne: do tego życia nie ma instrukcji obsługi, a przydałaby się, bo nawet idealni nie dają rady. Czasem zaświta myśl, aby tych, co stoją na drodze wysłać do tego upragnionego nieba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ciii... nie mów głośno, bo już dziś wieczorem ktoś zacznie sprzedawać bilety w promocyjnych cenach i organizować zwiedzanie.
Usuń