W
mgle ciepłej, leżącej tuż nad powierzchnią bruku, jakby chciała ukryć widok
stóp wszystkich przechodniów szła pani i nawet stukanie wysokich obcasów pod kołyszącymi
się zmysłowo i prowokacyjnie biodrami wydawało się stonowane i pozbawione
arogancji. Z przeciwka szedł młody samiec w kowbojkach podkutych celowo – on chciał,
żeby go było widać i słychać, żeby samym swoim pojawieniem się stanowił
zagrożenie dla nieistotności – ego tak wielkie, że ledwie mieściło się pod
kraciastą koszulą zwieńczoną bandaną w kolorze krwi rzuconej na prześcieradło –
huczącej aż od wrzasku – rozdziewiczyłem cię życie i teraz na krótkim
postronku, wisisz na mojej szyi jako talizman na szczęście, jak wabik ciągnący
wzrok nawykły do czerni i szarości.
Szła
pani przedzierając się przez to mleko suche, snujące niestworzone opowieści i
patrzące w górę z ciekawością, kogo jeszcze skusi na bliższą znajomość. Mgła
chciała wspinać się po łydkach pani, lecz rajstopy gładkie do absurdu bez trudu
uwalniały się od tego nieśmiałego dotyku miniaturowych cyklonów podnoszonych za
każdym, eterycznym krokiem. Nie dziwiłem się mgle wcale, bo pani była ideałem
pokusy, a każdym krokiem potrafiła podnieść poziom pulsu męskiej części zorientowanej
na poszukiwanie żeńskiego wątku nawet tam, gdzie strach okiem sięgnąć.
Facet
rozpraszał mrok i zmysły. Każdym krokiem karcił mgłę ostrogami do butów
wpiętymi i impertynencją egocentryka. Nieomal pluł mgle w twarz idąc krokiem
wulgarnym, rozbuchanym, szerokim, jakby chciał powiedzieć, że potrafi zdeptać
samo niebo, gdyby tylko miało odwagę stanąć mu na drodze. Szedł ze świadomością
imperatywu, którego źródłem były jądra pełne nasienia szukającego ujścia nie
raz, nie dwa, a wciąż. Rekin nie węszy tak starannie, jak podświadomość
szukająca łupu, kiedy pożądanie deformuje krój spodni, a myśli są zajęte
rozwiązywaniem jedynego dylematu mającego dostęp do niezaspokojonego organizmu.
Kocie
łby… One milczały zatopione w tej mgle, własnej bezsilności i przyzwyczajeniu. Słowem
skargi się nie odezwały, choć deptane przez całe millenium tych istot
nietrwałych, odbierających sobie i tak krótkie życie z wielką zawziętością. Szukające
zemsty i śmierci, zamiast życia. Paradoksalnego chichotu losu, który na nieskończoności
wszechświata postawił płochość z instynktami samobójczymi. Bo kocie łby milczą,
bez względu , czy ktoś o latarnię wsparty, żeby nie poddać się grawitacji mocz
oddaje, czy krew z ust sączy wraz z flegmą.
A
mgła? Złośliwa, choć zbyt słaba, żeby zadusić choćby żywot mizerny, snuła się
liżąc bruki wygłaskane stopami bosymi, lub w zwierzęcych skórach zamknięte,
śmierdzące i spocone. Kotłowała się sama z sobą wymieniając myśli nieuchwytne i
szukała towarzystwa, niczym rzep czepiając się każdej okazji – nawet tej, która
nic dobrego przynieść nie mogła. Mgła drążyła tunele w fugach zapchanych
historią, wdzierała się w piwniczne okna i pośród nielicznych trawników błądziła
od stokrotki do stokrotki usiłując je namówić na większą otwartość. Nękała
pajęczyny bezpańskie, bezdomne niemalże, lecz czepiające się przeszłości kurczowo
i zachłannie.
Mógłbym
rozwodzić się nad przyrodą, architekturą, czy artystyczną wizją, którą każdy kupić
tu może wprost ze sztalug zdjętą, jeszcze śmierdzącą olejem, czy akrylem. Każdy
może jednobarwną grafikę usiłującą ujarzmić okolicę i zatrzymać ją w kadrze subiektywnym
– może zobaczyć, kupić, wydziwiać, wyzłośliwiać się, jeśli umysł mały tego
właśnie potrzebował będzie do pełni szczęścia. Wiele mógłbym zamieszania
wprowadzić. Jednym suchym liściem z dawno minionej jesieni mógłbym poderwać pejzaż
ponad kipiel mgieł sennych, skondensowanych do dymu napędzanego chemią,
tłustego, zjełczałego i podejrzanego o zapach, który do przyjemnych należeć nie
będzie.
Ale…
Szła pani piękniejsza od fatamorgany i szedł pan uzbrojony, nabity i
odbezpieczony. Pomiędzy nimi leżały cichuteńko kostki granitowe i mgła licha,
bo ledwie kostek sięgająca. Szli z grubsza naprzeciw, a kwestia korekty kursu
wydawała się być kwestią pojedynczych minut i wzajemnego zauważenia. Architektura
zazwyczaj nie jest skora nawet do drgań, a co dopiero do zmiany lokalizacji,
więc trwała przewidywalna do znudzenia. Historia sączyła się w przeszłość
niespiesznie, leniwie i bardzo dyskretnie, a zestaw bohaterów mijał właśnie
ostatnią przeszkodę stojącą na kolizyjnym kursie. Przeszkoda zachwalana przez
miejskie przewodniki pyszniła się dwiema wieżami wyciągniętymi tak wysoko, że
co tłuściejsze chmury musiały je omijać, bo inaczej wieńczące kopuły krzyże
rozpruwały im brzuchy do agonii i łez po kres istnienia.
A
kiedy wreszcie azymuty przeciwbieżne ominęły ostatnią przeszkodę, która w
dziennym świetle nazywana jest katedrą (takie słowo, które człowiek spodziewa
się spotkać w miejscu, w którym słowo historia, przeszłość, przewodnik,
towarzyszy bezwiednie) wychwycili na krawędziach synaps własne położenie i z
pozorną obojętnością korygowali kurs dążąc do zderzenia czołowego dalekiego od
idei zderzeń sprężystych. Szpilki wystukały we mgle zachętę odrobinę głośniej
niż musiały, moszna spęczniała od bogactwa nadprodukcji, a wzrok pozorował
zainteresowanie ogołoconymi z liści klonami, czy tym gargulcem zzieleniałym od
nadmiaru świeżego powietrza.
Dążyli
do siebie niczym kule bolas na antylopich nogach z wprawą głodem zaczepione, albo
igła kompasu szukająca północy z taką zawziętością, że nawet zimna północ wreszcie
uległa i pozwoliła się dotknąć. Katedra okazała się zbyt mikrą dla ich wzroku
który zogniskowany na wybranym elemencie widnokręgu pozostałe zignorował wręcz
doskonale. Dwie, bliźniacze krople rtęci parły do siebie tłamsząc mgłę pod
stopami, lekce sobie ważąc pamięć wieków zapisaną w wygładzonych brukach, a
całe otoczenie traktowali jak powietrze pozbawione jakichkolwiek wartości
odżywczych, może nawet zbędne i szkodliwe dla ciągłości trwania. Ich trwania.
Namierzanie
i pozorna beztroska, analiza danych, poszukiwanie wartości oczekiwanej, tezy i
założenia, analizy, domniemania i równanie ze zbyt wieloma niewiadomymi… No właśnie!
Równanie! Nie nierówność… Czyli kurs jedynie słuszny, nadzieje uzasadnione, a
pośród stukania obcasów, pośród pęczniejącej moszny… Równanie było tym właśnie,
co się miało wypełnić rozwiązaniem, wzajemnością i objawić się światu doskonałością
doczesną wartą piedestału.
Wszystko
przestało mieć ostatni cień znaczenia (może to zasługa mgły, która potrafiła
połknąć wątpliwości i cienie rozmyć na własnych nierównościach tak bardzo, że
przestawały być czytelne). Kowbojki tłukły rytm stumetrowca, który jest skażony
potrzebą pokonania tej trasy szybciej, niż słońce to czyni i pośród własnych podkówek
dźwięczących spiżem dzwonu parł lodołamaczem, łamiąc kry we mgle ukryte domniemaniem
wymagającym od jego męskości czynów heroicznych. Jej kobiecość z kolei…
Usiłowała zwolnić, jednak szpilki, rajstopy gładsze od tafli lodu schwytanego
arktycznym oddechem wydawały się dychotomiczne – chciały kusić powolnością i
spieszyły ku spełnieniu. W jednym i tym samym kroku przepojonym podejrzeniami spełnienia.
Pośród
przestrzeni kurczącej się obustronnie, pośród nieznajomości tak dotkliwej, że
dobijającej się wrzaskiem o zmianę stanu w drobnej, detalicznej mgle omywającej
stopy, dążyły do siebie dwa ciała potrzebujące się nawzajem bardziej, niż noc
potrzebuje dnia do zasadności własnej definicji. Oczami schwytali się już oboje
i w tym zwarciu zwijali motki odległości szukając zera absolutnego, a może wręcz
wartości ujemnych. Nosy podjąć chciały pracę, bo odległość stawała się już
tylko niepotrzebną, chwilową szykaną i z precyzją znaną z przylądka Canaveral rozpoczęło
się odliczanie… Dziesięć… Dziewięć…
Odliczanie
kurczyło odległość po dwakroć - z jednej
strony kowbojki dźwięczące spiżem, z drugiej metronom szpilką taktowany… trzy…
dwa…
-
O Q!... - nie wiem kto, nie wiem czemu, ale oba ciała pogrążyły się w mgle chudej
do kostek zaledwie…Oba przemieściły się prostopadle do wektora grawitacji, oba zawstydzone,
złe i nieszczęśliwe, a mgła piła ich wściekłość z tak jadowitym zadowoleniem,
że trudno o szczep toksyn potrafiących ją przebić.
Chwilę
zajęło mi, zanim oszołomienie niespodzianym spłynęło i pozwoliło myślom
racjonalnym pociągnąć sugestie. Tam… Pod mgłą… Pomiędzy nimi… Był trawniczek
mizerota – na góra dwa kroki… Obarczony kagańcem stalowej klamry, bo ktoś się
obawiał, że ów trawnik gotów przystąpić do inwazji i opanować granitową,
nieskończoną doczesność. Trawnik wciąż tam był… W kagańcu pod mgłą… Tylko pożądanie
poszło do nieba niespełnione.
Zastanawiam się, czy nie dałoby się dostosować kroju spodni męskich tak, żeby się nie deformowały impertynenckim egocentrykom z jądrami pełnymi nasienia.
OdpowiedzUsuńwybieg erekcyjny? takie gniazdo szerszeni pod paskiem?
UsuńCoś w tym rodzaju.
Usuńto już chyba było...
Usuńtak mi się zdaje, że renesansowe pantalony miały coś na kształt bufora przodem- jakby spodnie miały obustronne pomieszczenie na spory tyłek.
To się nazywało saczek albo mieszek. O ile dobrze pamiętam, Gargantua i Pantagruel takowe posiadali.
Usuńpadok - doskonale oddaje ideę. spodnie z padokiem - trochę skrępowania byłoby przy zakupach, szczególnie, przy dociekliwej ekspedientce... czy nie gniecie na padoku, a może za mały? proszę uważać, żeby konik nie zajeździł się na śmierć... mnóstwo bardzo rozwojowych porad dla amatora spodni, żeby go zarumienić kompletnie.
UsuńZarumieniony amator skojarzył mi się z rumieniącymi się w piekarniku wiktuałami.
Usuńale dialogi zakupowe - przecudnej urody... niemalże gra wstępna i głowy mogą oszaleć.
UsuńMoja już prawie oszalała - boli mnie trzeci dzień.
Usuńale chyba nie z powodu deformacji spodniowych?
UsuńNie, od tego głowa nie boli.
Usuńszczegóły może już zostawmy w takim razie.
UsuńBo co innego szpilki, a co innego subkultura. Tak myślę. "Podkuty" pan przywiódł mi na myśl gang motocyklowy.
OdpowiedzUsuńMgła nad chodnikiem? To już musi być nieźle gorąco, albo to pył kurzu.
Zastanawia mnie czy ci panowie ze zdeformowanym krojem spodni, są świadomi w ogóle, że takie rzeczy można u nich zaobserwować. Bo wtedy nie przemawiałby przez nich egocentryzm i ewentualna żądza, a zupełna niewiedza. Można jeszcze wywnioskować z tych zdeformowanych spodni, że albo w danej sytuacji są singlami, albo ich kobieta akurat ma okres. O... jak wiele można z krocza wyczytać...
I pan sobie poszedł nie podejmując ryzyka bliższego kontaktu.
wiedza o deformacji niewiele wnosi, kiedy dwudzieste urodziny dopiero zbliżają się. to stan permanentny i powszechny. nie wysnuwałbym żadnych daleko idących wniosków.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałam sobie fraszkę anonimowego autora o wdzięcznym tytule "Sąsiad":
"Nawet po zmroku
ona poznaje go po kroku."
Pozdrawiam:)
rozbawiony jestem - dzięki za ową dwuznaczność.
UsuńZderzenie/spotkanie dwóch światów. I mimo rzucających się i dziwnie drażniących jak się okazuje szczegółów... wygrywa swoboda? Pora wskoczyć w kowbojki ;)
OdpowiedzUsuńmi wydawało się, że wygrała mgła...
Usuńale może się mylę.
Mgła to tajemnica. Ale skoro pożądanie poszło do nieba, nie zostało uziemione, jest nadzieja i obawa, że na kogoś spadnie... Może z majowym d(r)eszczem (?)
Usuńwyładowanie (może nawet atmosferyczne)
Usuńpiorun jakiś?
Usuńskoro ma spaść z deszczem, to innego wyjścia nie ma, jak eksplozja - nawet pasuje do pożądania.
UsuńZaczynam się modlić o nietrafienie, a jeśli ma (bo nigdy nic nie wiadomo) spłynąć to poproszę o ciepłą, delikatną mgiełkę.
Usuńbrać i grymasić... małostkowe dość.
UsuńRadzisz... tylko brać? Poprawiłeś mi nastrój :)))
Usuńwszystko jedno - ale nie grymasić.
UsuńCiekawe, ile spełnionego pożądania bywa na skrajach szos, gdzie panie w wyzywających strojach wyległy...
OdpowiedzUsuńłatwo zaspokoić ciekawość - stań blisko takiego miejsca i przejdź się po leśnych ścieżkach - tych nieodległych. znajdziesz więcej prezerwatyw, jak grzybów - statystykę można prowadzić, jeśli nie zniesmacza Cię widok powtarzający się monotonnie.
Usuń