Przez całą noc padał niewidzialny śnieg i starczyło go w sam raz, by wypełnić fugi osiedlowych puzzli. Nieco zaniepokojone kosy fruwały od drzewa do drzewa, kryjąc się w nierzednącym mroku. Nawet ochronie nie chciało się wyściubić uzbrojenia, żeby nie marzło nadaremnie. Na zewnątrz? Starszy pan karnie szedł do piekarni, po chleb z pieca (jakby inne były skądinąd), a tak dokładniej, to cztery chleby – dla gości, jako pamiątka z Miasta. Ulicami przemykają z podkulonymi ogonami puste autobusy. Nieco zziębnięte, świecące pustymi oknami, nawet psom odechciało się sikać i wolą dosypiać niedokończone sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz