King-kong w crocsach zaatakował. Gdy tylko panie farmaceutki otworzyły aptekę rozpoczął im dzień z grubej rury – nie wiem, czy kompletował świąteczne paczki, czy był taki schorowany, jednak towaru nabrał w dużą papierową torbę, której przez okienko podać nie było możliwości. W piekarni elegancki gość emablował ekspedientkę, której na co dzień nie widać w zakładzie, grymasząc w detalu – tu bułeczka, tam ciastko, gawęda i uśmiechy. Słodko było stać w kolejce po chleb. Gdy już zapłacił rachunki (oczywiście wypasionym telefonem), poszedł cały w skowronkach wprost w objęcia innej, której w tym czasie udało się odebrać z paczkomatu spodziewanki z wirtualnych sklepów.
Jakaś pani poprosiła o wsparcie w walce z niesforną furtką, której nie dało się otworzyć inaczej, niż kluczem, więc wsparłem klucząc tylko odrobinę. Kozacka sprzątaczka wspięła się aż na piętro, co zdarza się jedynie z okazji świąt i posprzątała grudy błota wniesione nie wiadomo przez kogo. Budowlańcy zabawiali się wzajem smoltokiem dochodząc do filozoficznej konstatacji, że szukają pracy, a dopiero w niej szukają okazji, by wypić – nigdy odwrotnie. Panie przedszkolanki wypuściły na żerowisko dzieciątka, a każde w wełnianej czapie większej od korpusu małoletniego człowieczka, co w ogóle nie przeszkadzało w bieganiu i radościach niewinności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz