Pożeram móżdżek cielęcy, z wielkim talentem upichcony w domowej kuchni, a mój apetyt nie maleje, choć danie na talerzu w okamgnieniu osiąga skrajnie minimalny rozmiar. I wtedy, nagle, dopada mnie myśl, że owo zwierzę zaczyna mnie podglądać od środka. Niemal widzę jego przerażenie i obrzydzenie gdy ogląda przełyk, żołądek, kiedy ruchy robaczkowe popychają je ku wyjściu, a soki trawienne rzucają się na fragmenty istnienia i znikąd nadziei, litość uśmiercona przed faktem, a głód, wola przetrwania i inne atawistyczne przymioty kierujące istotami, by zdołały przetrwać choć chwilę dłużej pastwią się nad tym niegdyś myślącym organem i wysysają zeń każdą kroplę życiodajnej energii, by zmarnotrawić ją, zużyć do realizacji innych życiowych funkcji. Biedny zwierzak nie poszedł na marne, gdyż zdołam zmienić to martwe ciało w energię potencjalną, którą wydatkuję wieczorem na prokreację. Wieczorem, bo teraz pozwolę organizmowi nacieszyć się zdobyczą, dostatkiem, który oczywistością nie był. I spłodzę (być może) kolejnego głodomora, by i on dał się obejrzeć od środka milionowi kotletów świńskich, krowich, czy baranich. A co! Niech powalczy o przetrwanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz