wtorek, 17 lipca 2018

Antybajka.


Szum. Łatwy do pomylenia z silnym wiatrem, lecz to woda rozmieniona na drobne spada poprzez atmosferę, jakby bezmiar kosmosu zapragnął skroplić się właśnie dziś i właśnie tu. Żółta, zaniedbana elewacja chleje wodę łapczywie – aż zbrunatniała od tej żądzy. I odsłania ślady tego, co wewnątrz. Kontury ścian i pieców kaflowych, szaf, może nawet pani, która opierając się o ścianę rekami zasłania głowę, żeby pijany cios nie dosięgnął jej już o poranku tam, gdzie uszkodzenia najtrudniej połatać.

Zrobiłem z tej wielkiej, bezokiennej ściany, obszarpanej przez czas i wiatry nieprzyjazne całun turyński i czytam przeszłość wyrzeźbioną na drugiej, ukrytej stronie. Wiem – śmiejesz się ze mnie, że znów nadwyrężam i bajki opowiadam, że mi się wydaje, a wyobraźnią własną chcę przykryć to, czego zobaczyć nie mogę. Wiem, że tak myślisz, że z mokrej zaprawy pijanej długo oczekiwanym deszczem zrobiłem monitor dla gdybań. Zrobiłem! I co z tego? Ja wiem, że za tą ścianą mieszkają ludzie. Że mogę opowiedzieć ich dni, a nawet noce. Bo one będą zupełnie takie, jak noce, które już widziałem, albo te, które dopiero zobaczę, ku własnemu ubolewaniu.

Popatrz. Tam dojrzewa chłopczyk spłodzony w radosnej pijackiej zabawie, który połowie okolicy będzie mówił tata lub wujek i co gorsza może mieć rację. Bo ten chrapiący na kanapie przy włączonym telewizorze wcale ojcem być nie musi. Mama nią jest, albo będzie, kiedy się otrząśnie i z promili wypłucze. A chłopczyk? Ty wiesz, że on już jest alkoholikiem, synem alkoholika, że zanim świat obarczy go dorosłością już będzie skazańcem i gościem aresztów? A jeśli masz złudzenia, że nie, to zapytaj dzielnicowego, który już dzisiaj za biurkiem klei ponure myśli, jak zdjąć mu legalnie odciski palców i pobrać próbki DNA.

A tam? Wyżej o dwa piętra? Pani miałaby piękne, białe włosy nad buzią pomarszczoną bardziej niż jabłuszko po wyjątkowo długiej zimie, ale nie – ma stalowe, popielate i zakurzone. Siedzi przy zasnutym pajęczyną, matrowym oknie kuchennym, a z radia wydobywają się dźwięki tak głośne, że owady omijają jej mieszkanko, żeby nie wpaść w rezonans. Siedzi, a w starym rondelku kipią ziemniaki czekając aż mleko skiśnie, bo dzisiaj na obiad ziemniaki ozdobione szczyptą koperku i szklanka kwaśnego mleka. Córka przyniosłaby pewnie kawałek kurczaka, jednak leczy anemię, własną i własnego dziecka, więc jej nie ma teraz, bo drapie pazurami poczekalnie szpitalnych przychodni, żeby ktoś wreszcie usłyszał jej rozpaczliwe i bezgraniczne wołanie o pomoc. Pani siedzi i nie wyjdzie na spacer, bo cztery kondygnacje schodów skrzypiących ironicznie i podstopnicami szczerzących się z pogardą dla jej słabości i dorodnych żylaków powstrzymają ją tak długo, aż śmierć głodowa jej w oczy zajrzy.

Ty wiesz, że ona zimą pali książkami w piecu? Pali wilgotnymi książkami i płacze, bo nie ma sił zejść do piwnicy po węgiel, gdyby wciąż tam był, ale dawno go nie ma. Bo ukradł go już dwie zimy temu ten, co na trzecim mieszka. Mieszka, to zbyt wielkie słowo – on tam okazjonalnie sypia. Zdarza mu się czasem oczy otworzyć odrobinę trzeźwiej – szczególnie, kiedy „znajdzie” porzucone dobra. I właśnie dwie zimy temu postanowił wypić wino z koleżkami w piwnicy, bo cieplej i któryś oparł się o babciną komórkę, a ta, jak kretynka była uprzejma się zająknąć, więc potraktowali ją z kamaszy, aż jej odrzwia pękły na śmierć. Chłopakom do winka kompot ze śliwek się trafił, jakieś szpargały, żeby było czym oczy i język zająć i pośród plotek węgiel się napatoczył – „Znalazł się!” W sam raz, żeby na święta własnej kobicie go sprezentować, więc skrzyknął ferajnę i te trzysta kilo z uciułanych przez babinkę złotówek stado pasożytów wyniosło i zrzuciło hałdą przed piecem kuchennym chichocząc przy tym beztrosko, jacy to samarytanie z nich i pomoc drobnosąsiedzka.

A to dziecko, któremu piersi nie zdążyły wyrosnąć, a już zarabiają? Popatrz uważnie, jak drobnymi paluszkami przelicza banknoty dyskretnie, a wargi drżą modlitwę złożoną z liczebników, jak je chowa ukradkiem w poszewkę poduszki, żeby nikt nie znalazł, bo przecież zabiorą i jeszcze w twarz dostanie za bezczelność i ukrywanie dóbr materialnych, a ona… Jeszcze wstydliwą nagością zarobiła je, gryząc z niepokoju paznokcie do krwi, kiedy stać musi nago przed nastolatkami, onanizującymi się jawnie i wulgarnie komentującymi jej niedorosłe ciało. Ona jeszcze marzy, kiedy zamknie oczy leżąc na tej poduszce, w której marzenia zaczynają szeleścić kolejnym kolorowym banknotem. Zamyka oczy i widzi świat, w którym banknoty wymienia na wszystko, czego jej w życiu brak – na słodycze i kosmetyki, na podróże w ciepłe kraje i sukienki miękkie i piękne tak, że w nich nawet piegowaty rudzielec wygląda jak królewna z bajki. I marzy, że spotka ją ktoś, kto zauważy nie po to by wziąć, ale by dać. Jej dać i nie chcieć w zamian nic. Żadnego wujka brutalnie sprawdzającego zawartość jej biustonosza, żadnego przyjaciela, szukającego w jej torebce paru złotych na mało wyrafinowane winko z kolegami.

Tam wysoko – na samej niemal górze, ciemna plama na ścianie się rozpływa, jakby bitumicznym kleksem była. Ale to tylko obrys plamy krwi, której nikt już chyba nie pamięta. Oprócz babinki, bo czasami, jak ją najdą wspomnienia, to opowie, jak to przyjacielski pokerek na poddaszu zakończył się ciosem siekiery, która przez ciało wbiła się w ścianę tak mocno, że trzeba było niezłego osiłka, żeby ją wydostał. Babcia nie pamięta układu kart przegrywających życie, więc scenariusza nikt nie napisze. Za to elewacja krwawi kleksem niezmywalnym, choć nie dającym się rozpoznać. Świeci, niby wieczna lampka przy ołtarzu, choć nikt  już nie pamięta dlaczego i po co.

Patrzę na ścianę i świat chlipiący wraz z nią, a ona pije, żeby nie czuć. Pije, żeby zapomnieć i oddać się w ręce wiatrom wszelakim, żeby zagłuszyć jęki utrapionych, żeby zagłuszyć płacz dobiegający zewsząd. Żeby nie widzieć, jak bieda potrafi dotkliwie kąsać i jak porywa się na wciąż niższe i bardziej podłe czyny. Śmiech niemowlęcia rozstrzeliwuje mur żłobiąc w nim bliznę sięgającą dwóch kondygnacji. Ale jemu wolno. Ono nie wie jeszcze, że zostało skazane. Na tutaj i na zawsze. Jeszcze może się śmiać, zanim odwiedzi je rzeczywistość. Deszcz pada wciąż. Ściana upija się i płacze. Za ścianą trwa życie i powtórzy się znów... Skąd wiem? Posłuchaj – tam gryzie brudną poduszkę brudna pani, a niedomywalny kolega powiela cud istnienia bez zabezpieczeń i beztrosko. Poczekaj, aż zaćwierka kolejne niemowlę. To już wkrótce…

9 komentarzy:

  1. To nie antybajka, to połowa domów w rewirze mojej szkoły...och, wybiłeś mnie z rytmu wakacyjnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz co? napisało się, bo mam taka ścianę przed oknem i kiedy na nią popatrzyłem, to tam było widać kontury zdarzeń. Zarys historii. I pozwoliłem głowie zabłądzić i napisać, co chce. to i napisała.
      ale najbardziej spodziewałem się komentarza pod tytułem: "gdzie ty Q... mieszkasz chłopie?!"

      Usuń
    2. Kochany, wszyscy tak mieszkamy, takich historii na pęczki, niestety...więc nie dziwię się :-)

      Usuń
  2. Ani to bajka, ani antybajka... Życie po prostu. Bo przecież i takie się zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie ty Q... mieszkasz chłopie? W kraju mieszkasz, gdzie chroni się życie nienarodzone, a narodzone ma się już w głębokiej dupie! Ot, gdzie mieszkasz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. narodzone musi być twarde - nie ma co się rozczulać

      Usuń