środa, 20 marca 2019

Gość.


Nie miała makijażu. Nie był jej zupełnie potrzebny. Twarz miała niemal białą, a cienkie, wymodelowane kreski brwi ocieniały wielkie, smutne oczy wypełnione spłowiałym do szarości błękitem. Tylko słońce potrafiło odnaleźć w nich szmaragdowe refleksy ukryte gdzieś w zakamarkach i czekające chwil szczęścia, by eksplodować i zarazić otoczenie swoim niewymuszonym, ciepłym śmiechem. Dziwne, że nawet wargi wydawały się być oprószone siwizną, w czerwieni rozcieńczonej na granicę pomiędzy różem i fioletem, choć przecież nie było zimno. Nie tak, żeby mogły zmienić kolor broniąc się przed mrozem.

Kobieta paliła papierosa równie beznamiętnie, jak patrzyła się na ścianę. Nie wiem, co w niej widziała – zwykła, pokryta tynkiem tak dawno, że farba już się jej nie trzymała i gdyby nie graffiti wulgarne i kilka pęknięć, mętniałaby szarością do zapomnienia. Jej wzrok pasował do tej ściany, jakby pochodziły z jednego kompletu. Ściana, o którą się opierała nie była lepsza. Ona też chwile świetności miała za sobą i łapczywie spijała ciepło z kobiecego ciała. Bez końca kradła drobne ziarenka i okruszki tak niepostrzeżenie, jak tylko się da, żeby jej nie spłoszyć. O ile to w ogóle było możliwe, ponieważ kobieta wydawała się wrosnąć w ścianę dożywotnio.

Po twarzy przebiegała jakaś podskórna burza, fala tsunami sięgająca najskrytszych myśli i ledwie widoczną zmarszczką szukała ujścia i brzegu. Usta konwulsyjnie zaciśnięte pilnowały, by żadna obelga, ni słowo niedyskretne nie opuściło głowy, nie zdradziło się obecnością i nie dojrzało znaczeniem, które tak łatwo potem zdeprawować, obarczyć jarzmem winy i nimbem pogardy, jak aureolą osaczyć aż do szaleństwa. Do linczu. Pośród chłosty wielu cudzych, płonących słów tak łatwo zadzierzgnąć pętlę i stygmaty wyryć na ciele i duszy tak głęboko, że do sądu ostatecznego dotrwają, a może i mękę wieczystą przeżyją.

Papieros był zbyt krótki, nawet wtedy, kiedy podpiął się pod kolejnego i następnego. Zbyt słaby. Żar wybuchał cyklicznymi erupcjami pośród milczenia zafrasowanego, zajętego sobą, obojętnego na otoczenie. Potrafiło zignorować szczenięcą radość i nachalny wzrok nie pierwszej świeżości obejmujący jej sylwetkę niewypowiedzianą, lecz doskonale widzialną wizją śliniącą się pośród niepełnej harmonii zębów zużytych przedwcześnie. Wszystko, co wokół chciało zwrócić uwagę kobiety rezygnowało w obliczu niewzruszonej, nieskończonej obojętności. Psychiczna nieobecność zostawiła ciało wraz z jego potrzebami pozwalając mu trwać w otoczeniu odruchów i wyuczonych gestów, choć bez świadomości.

Świadomość zanurzyła się w to ciało i zabłądziła we wnętrzu nie mogąc odnaleźć drogi powrotnej. Chyba próbowała wydostać się przez oczy, bo nawilgły tak mocno, że ryły bruzdy w policzkach kanciastymi, słono-gorzkimi łzami, które zdawały się krwawić, kaleczyć gładką niegdyś skórę twarzy. Płynęły meandrami nieoczywistymi, łącząc się na brodzie, żeby skoczyć w przepaść niepojętą i roztrzaskać się na kolanach, albo na czubkach butów. Te, które miały mniej szczęścia padały na podłogę wzbijając miniaturowe grzyby atomowe kurzu, a fala uderzeniowa wspinała się po łydkach jak stado czarnych mrówek wiedzionych zapachem cukru. Mogłaby stać się stalagnatem, gdyby została tam jeszcze parę tysięcy lat. Wyglądała na taką, która może poświęcić chwilę swojej obojętności, żeby uzyskać podobny efekt.

Dzień splatał godziny i minuty, nadziewał je na szpikulce wskazówek i odsyłał w historię skrupulatnie układając na półkach, jakby chronologicznie miał znaczenie ten niepojęty bezruch. Upychał sekundy i chwile, zliczał upadłe krople i oddechy, sortował i odmierzał, bo nic innego czas nie potrafił. Tylko stać obok i czekać, aż się wypełni. Aż jutro odejdzie do wczoraj, kiedyś, nigdy. A kobieta stała, jakby nie istniało żadne kiedyś – ani to z tyłu, ani z przodu. Tak stać mogą pomniki, którym nawet gołębie względy nie naruszają olimpijskiego spokoju. Tylko ten pomnik oddychał. Myślał i choć z trudem można było to odkryć, to przecież żył! Bezczynnie i bezmyślnie, ale żył.

Niewiele brakowało, a i czas zniechęciłby się widząc jak jest ignorowany, jak zbędny, ale przebierał nogami licząc, że w końcu coś się zmienić musi. Był wytrawnym „czekaczem” – potrafił zamienić drzewo w węgiel, żywicę w bursztyn, a trylobity w pokłady wapienia. Wieczne miasta w gruzy obracał i imperia niezwyciężone sprowadzał do parteru, a tych zadufków niezliczonych, których w niebyt odprowadził to i zliczyć się nie da. Czemu więc płacząca kobieta miałaby go pokonać? Całe jej życie było okamgnieniem, tylko tu, przy tym murze rozciągnęła teraźniejszość w coś na kształt nieskończoności.

Ból wymaga czasu. Dużo. Bez ograniczeń. Czas jest jednym z niewielu wspólników, których można dopuścić, ale czas musi się dostosować do potrzebnego rytmu. Wczoraj miała wybór. Być może i jutro będzie go miała. Ale nie teraz. Teraz ma swoje myśli dla samej siebie i swoje ciało pozbawione wczoraj. Brutalnie osamotnione, pozbawione treści i znaczenia. Wczoraj miała wybór i nim nastało teraz podjęła decyzję, z którą przyjdzie jej żyć. Wybrała jutro takie właśnie i nawet, jeśli była przekonana, to jednak wciąż nie jest pewna jakimi ścieżkami potoczy się los. Moneta wirowała w powietrzu, by upaść w kurz rozstajów, a grawitacja nie pozwoliła chwili na wieczność oczekiwania. Wybrała samotność.

Wczorajsze bliskości odepchnie milczeniem o tajemnicy, wspólnik już wcześniej uciekł, a ona… Postanowiła zostać sama. Podjęła decyzję. Pośród krwi i bólu. Nie chciała się dzielić. Nie umiała. Nie mogła. Nie wie. Nowe wydawało się ciężarem tak wielkim, że trudnym do udźwignięcia. Wybór? Miała? Już nie. Samotność wepchnęła się w jej ciało zanim tamto istnienie zdążyło ją opuścić. Mądrych nie było i już nie będzie. Tej samotności nie da się wyskrobać, wywabić, wyplenić. Ona tam zostanie do śmierci. Dziwne – musi się od nowa uczyć żyć, choć pozornie jest tak, jak było. A gdyby… Zawsze jest jakieś gdyby… Gdyby wybrała inaczej? Też musiałaby się uczyć. Tyle, że wtedy uczyłaby się żyć za dwoje. Samotność i tak wymościła sobie w jej głowie gniazdko wygodne. Wybrała… Samotność wybrała ją właśnie. I teraz gapi się w ścianę, bo jej się nie spieszy już nigdzie. Gapią się we dwie – ona i samotność. Tylko czas im się przygląda gryząc pazury do krwi. Ruszą się kiedyś. Zaklną i ruszą. Kiedyś…

19 komentarzy:

  1. hmm... tak bywa.

    "Minęło wiele miesięcy,
    Ale mnie nic nie minęło
    (...)
    Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
    Noce i dni!
    I pory roku krążyć zaczną znów
    Jak obieg krwi"

    Stachura

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. poetom nie brakuje wrażliwości i potrafią nazywać zdarzenia.

      Usuń
    2. Coś jeszcze jakby w temacie:
      https://www.youtube.com/watch?v=vi9z-mS1fMU

      Usuń
  2. Sprawia wrażenie, że dobrze wybrała, jest zadowolona i wolna. Nareszcie się nie spieszy. Co za luksus... Mieć czas na wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tyle,że z tym "luksusem" będzie się mierzyć dożywotnio. i to sama.

      Usuń
  3. Ale to jej wybór. Dlaczego sugerujesz, że wybrała źle? Bo ty byś wybrał inaczej? TY to nie ONA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic nie sugeruję. to nie jest wybór, tylko dramat. z chwilą, kiedy zaistniało każda decyzja stawała się piętnem dożywotnim.

      Usuń
  4. Widzisz - ja odebrałam ten tekst inaczej. Licentia poetica może dotyczyć też prozy.
    Dla mnie Ona czuje się spokojna, było ciężko, nawet krwawo, ale jest wyzwolona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja raczej patrzyłem do przodu. że takie doświadczenie nie pozostanie bez echa i odciśnie się na przyszłości bez względu, jaka decyzja zapadła i jak bardzo z nią zgadzała się, bądź nie. skazana na podjęcie jakiejkolwiek, bo brak decyzji też był decyzją.

      Usuń
  5. Każdy z nas podejmuje dziesiątki decyzji w codziennym życiu, wiele z nich podejmujemy zupełnie nieświadomie, nie zastanawiając się w ogóle, więc już sam fakt podjęcia decyzji przemyślanej jest intrygujący. Myślę, że każda decyzja wyciska jakieś piętno na naszym życiu nawet tak banalna jak kolor ściany w pokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lubię banalne decyzje i małe życie. wcale mi nie tęskno do wielkości i kosmicznych dylematów.

      Usuń
  6. A jednak kosmiczne dylematy pojawiają się czasami w twoich tekstach. To takie droczenie się z czytelnikiem tak?
    Ja wam zapodam temat, a wy się męczcie? Mnie to pasuje. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w głowie przeżywać, a nie w naturze - tak mniej boli. lubię pogdybać i wciąż cieszę się, że to tylko wyobraźnia.

      Usuń
  7. A ja lubię i w głowie i w naturze. Wiesz, że czasem w myślach jest trudniej? Bo w naturze często idziesz za ciosem, nie rozpamiętując za dużo, rzucasz się w wir i ten wir cię wciąga, albo wypluwa na powierzchnię. W myślach jestem zawsze ostrożniejsza, rozważam czasem tak długo, że w końcu zapominam o co chodziło. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Żyję Oko i mam się całkiem dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niech się wiedzie. a skoro dobrze, to jak najdłużej.

      Usuń
  9. Bycie samym miewa również dobre strony ... przez chwilę

    OdpowiedzUsuń