czwartek, 12 sierpnia 2021

Dylemat słabeusza.

 

Logika, to nie tylko odniesienie do wyniku umysłowej analizy danych, ale i dział matematyki, która (nie wnikając w osobliwość zera i jedynki, które nie mają żadnego podparcia poza teologicznym, pozostają aksjomatami uzależniającymi resztę od prawdziwości ich protoplastów) jest bezwzględna, skostniała bardziej niż katolicki kościół, zmieniający dogmaty raz na życie wieczne, a i to niechętnie.

 

Najwyraźniej jestem skażony doczesną logiką, chociaż czytający te słowa od czasu do czasu zauważają, że miewam ciągoty ku fantazjom sprzecznym z nauką. Ba! Podejrzewany jestem o herezję poezji, choć literki ustawiam w karnych, wyjustowanych rzędach, nie dbając o liczbę zgłosek w wersie. W średniowieczu zapewne zapłonąłbym na stosie inkwizycji za bezeceństwa i oportunizm. Zerkam na owe sugestie, chociaż wierszami własnego autorstwa mógłbym opatrzyć teksty discopolowe, ewentualnie drzwi szaletów miejskich od wewnątrz w pomrocznym natchnieniu zatwardzenia, bo na więcej nie stać mnie i raczej stać nie będzie. A przynajmniej moja wyobraźnia nie sięga takich szczytów. Cóż… na starość wzrok szwankuje, bo kto chciałby widzieć śmierć wydumanych młodością ideałów?

 

Czytam. Dostrzegam różnice pomiędzy „I”, a „LUB”, zwracam uwagę na detale, jakimi różnią się pozornie jednakowe dni. Zerkam ku zdarzeniom spoza Wielkich Liczb Znaczących i skupiam się na Peryferiach. Tam, gdzie godzina zmienia pejzaż, miesiąc – widnokrąg, a rok – życie jednostki.

 

- Prostak! – możesz pomyśleć. I owszem, tak! Chłop, który patrzy na dzisiaj nowym, nie wczorajszym wzrokiem. Jesień nadciąga niepostrzeżenie w kategoriach godzin, czy dni. Ale podglądana w miesiącach objawia się rewolucją zmian w środowisku. Wystarczy chcieć zauważyć, albo wspomnieć czerwcowe czereśnie, majowe konwalie, czy fiołki, a dziś już wrzosy przedzierają się przez gąszcz traw schnących, spoconych lipcem i sierpniową pokutą.

 

Rozumiem, kiedy kobieta, która od urodzenia jest obdarzona innym grzechem niż mężczyzna marszczy twarz, bo jej katalog wartości determinuje jej codzienność i wagę problemów do rozwiązania bądź przetrwania ustawiając priorytety inaczej niż moje. I nie uwierzę, że płcie są równe, bo to jawne nadużycie, szukające skorumpowanych sumień. Jesteśmy inni, różne wartości napędzają nasze działania, inną przyszłość marzymy poprzez różowe, czy czarne okulary.

 

Nie wiem, które są dobre, lepsze, albo jedynie słuszne, bo każdy uzurpuje sobie prawo do boskiej nieomylności, a wszystkim pod tyłkiem płonie ogień świadomości, że jest na tym świecie jedynie przypadkiem, zrządzenie losu, które za chwilę użyźni glebę – jak się poczujesz na końcu przewodu pokarmowego pierścienicy, jaka natknie się na ciebie po wiekach postnych posiłków?

 

Zuchwalcy szczekają, niczym wiejskie burki, kiedy nocą dowolna nieciągłość nicości wyzwoli w nich potrzebę uległości, czujności nakazanej ręką pana, która karmi i wymaga, więc hałasują pośród gwiazdozbiorów, jakby odpierały wraży atak na zagon marchewki, której wszak nie jedzą żadne z psów – oswojonych, czy dzikich, jeśli takie wciąż drepczą zapomniane przez cywilizację ostępy.

 

Patrzę na ciebie i słucham słów. Wiem, nie wierzysz, że stać mnie na tak wielkie poświęcenie, że rozprasza mnie miliard innych nieistotności, a ty zżymasz się, bo właśnie chciałaś podzielić się widzeniem, a ja zdążyłem mieć inne, równie banalne, bądź ważkie. Słucham. A jeśli nawet nie, to przez skórę wgryzasz się swoją myślą we mnie i nie pozwalasz mi spać. Pocę się pośród nocy. Nerwowymi ruchami skopuję niewolę zaborczej kołdry.

 

- Kiedy mówisz… zawsze dociera. Czasem się spóźni, czasem dotrze po wiekach. Ale słyszę, choćbym nie słuchał. Bo jesteś mądra. Nie wiem, jak logika sobie poradzi z moim nieuzasadnionym przekonaniem, ale tak jest i basta! Masz w sobie inteligencję użytkową. Nie coś wydumanego teoretycznie. Nie ślad maszyny na płaszczyźnie metalowej płyty, ale werbalizację instynktu przetrwania.

 

Nie musisz wierzyć, ale nie pytaj więcej. Nie potrafię MOJĄ LOGIKĄ trafić w TWOJĄ. Próbowałem nie raz. I poddawałem się pływom twoich idei. Podziwiam, zachwycam się, ale nie nazwę tego słowami, powymykasz się wszelkim znanym mi definicjom. Nawet nie wiesz, bo czasami złowię w twoich oczach haczyk znaku zapytania.

 

Cóż… Mnie to zachwyca. Że tak różni, a przecież trudno znaleźć większą radość, niż to, co oferuje bliskość. Kiedy poczuję twoją dłoń na biodrze, kiedy twoje ciało odpowie podświadomie na mój szept wilgocący dno pępka… Logika z podkulonym ogonem, ze skargą zawiedzionych nadziei ucieka, ciągnąc za sobą chmury pełne wątpliwości. Byś się stała jasną jak słońce.

 

Dobrodusznie nie kpisz, gdy zauważasz, głaszcząc mój słowotok, że przecież dawno wiedziałaś, lecz nie chciałaś odzierać mnie ze złudzeń. Gdy tylko zauważyłaś w moich oczach niepewność – pozwoliłaś sobie na wyjaśnienie. Na twoją logikę, gdzie następstwa siedziały tak mocno zakotwiczone w gruncie, w lichej teraźniejszości i obowiązku przetrwania mimo wszystko co złe że zachwyt nad wytrwałością niemal nie wysadził mnie z siodła pędu ku przyszłości.

 

I teraz już nie wiem, którym ulec argumentom. Zostać, czy cwałować? Przecież obie ścieżki wiodą kozaka naprzód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz