poniedziałek, 15 listopada 2021

Imago.

 

Dopóki życie pozwalało, byłem trutniem. Pasożytem. Wirusem wyhodowanym boskim kosztem rodziców, dzięki którym zdołałem zakwilić widząc niegodziwości świata zewnętrznego. Bez ich patronatu, stałbym się jętką jednodniową, najsłabszym pisklakiem z miotu, wyrzuconym z gniazda słabeuszem konkurującym w żywiołowej walce o życie, pośród bardziej zdeterminowanych i agresywnych.

 

Chciałem podziwu. Talentów. Subtelności namaszczonej zaletami, niczym świąteczny sernik bakaliami. Tymczasem zewnętrze szczuło mnie słowami:

 

- Niegodziwy tuman, barbarzyńca, podlec-idiota!

 

Płakałem, utykając łzy poza wzrokiem postronnych. Słabość dyskryminowała każde działanie, dzieląc słowa na stroboskopowe sylaby. Tak. Jąkałem się. Strach przesiąkał bieliznę. Zapomniałem, jak smakuje spokojny sen.

 

Patronat sczezł i przeszedł do historii. Musiałem… zrzucić wylinkę!

6 komentarzy:

  1. Czekałam na zakończenie. Rozbawiło mnie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gady tak mają, że od czasu do czasu muszą coś zrzucić.

      Usuń
  2. Zrzuciłeś wylinkę nie tylko w tym temacie. Odkryłeś się jeszcze w innym, a może ja czegoś nie dopatrzyłam/doczytałam w Twoich wpisach- szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trudno pisząc stać zupełnie z boku. czytelnik dostrzeże obłudę i ucieknie. pisząc usiłuję wczuć się w rolę. czasami chyb asie udaje, sądząc po komentarzach.

      Usuń