poniedziałek, 8 listopada 2021

Ekstrakty cz. 40

 

Koneser.

Wdychałem zapach skóry bez wstydu i umiaru. Niepomny, że na policzkach zakwitły ci rumieńce, a każde słowo rozszarpane zostało spazmem grzesznej tęsknoty. Uczyłem się ciebie językiem, bo czymże są toporne dłonie wobec kaszmiru kobiecej uległości – nos bezbłędnie poprowadził oszołomione zmysły.

 

Rosiczka.

Zakwitłaś na mojej dłoni, a ja ostrożnie ogrzałem oddechem kiełkujące ziarno. Rosłaś szybko, zachłannie, jak ogorzałka wełnista pośród polany niezmierzonego lasu. Mój zachwyt nie onieśmielał cię wcale – gdy tylko dojrzałaś, ugryzłaś mnie do krwi, by wypić życie do końca.

 

Z premedytacją.

Smarowałaś masłem chleb, pachnący wciąż ciepłem glinianego pieca i kapuścianego liścia, a ja łykałem ślinę ukrywając pożądanie. Jeśli ktoś był w tamtej chwili głodny – byłem nim ja. Podałaś niepewnie skibkę, bym poczuł hipnotyczną moc śmierci utkaną w tajemnym smaku bielunia.

 

Pan dobrotliwy.

Nieskończoność ściany przemierzał pająk, któremu nikt nie obiecał, że dotrze do kresu, poza widnokrąg, jakim była krawędź dzieląca ścianę z sufitem. Szedł wytrwale, zapewne lekko spocony i głodny bardziej, niż jeż w marcu. Pomyślałem: „tam nic nie ma” i zgniotłem bezzasadne moim zdaniem życie.

 

Posłuszna.

Od dziecka uczyłaś się grzeczności, więc rady matki bezbłędnie znalazły drogę pod dziewiczą kołdrę, grzęznąc niespiesznie w intymności. Gasiłaś pożądanie wprawniej, niż ja papierosa pod pijanym butem, choć mówiłaś „nie” każdemu śmiałkowi. Nawet, gdy ten okazywał się być zaledwie słuchawką prysznica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz