piątek, 9 czerwca 2023

Chłopski rozum.

 

Kradłem właśnie pokrzywy z rowu należącego do niezbyt ambitnego oddziału opieki nad okolicznymi drogami i kolanem ubijałem urobek w jutowym worku, wcześniej używanym do kradzieży węgla z bocznicy kolejowej. Stado szpaków leciało spokojnie złupić komuś czereśnię w ogrodzie, bociany delektowały się planktonem poukrywanym w szuwarach, krety pracowicie spulchniały ziemię za wiatą autobusową w której ktoś (pewnikiem Bartuś z sąsiedniej wioski) w porywie niespełnionej namiętności zdewastował zadaszenie i Bogu ducha winny kubełek pełen opakowań po lodach, lizakach i prezerwatywach. Wiatr przeliczał wstające po zbyt krótkiej nocy kłosy zaniedbanej pszenicy, a słońce siekło w plecy mocniej, niż zasługiwałem.

 

- Dzień sądu musi już blisko – splunąłem do rowu – ale żywina żreć musi! Nawet w piekle!

 

Słońce dopiero się rozgrzewało i szczęściem wczorajszy wieczór zakończył się ciut wcześniej i mniej sowicie podlany przepalanką, niż drzewiej bywało. Chwast pachniał mokrą zieleniną i pora mi było wracać do domu. Obejrzałem się. Rower cierpliwie wylegiwał się na skarpie rowu i ani myślał wstać i pomóc odrobinę. Szamotałem się z worem klnąc bez wstydu. Bo kląć należy bez wstydu – wtedy jest moc. Przytroczyłem w końcu rower do wora, siebie do roweru i zygzakiem wystartowaliśmy w drogę powrotną. Siodełko gniotło w tyłek, ale niedaleczko już było, a w sieni kwaśniało mleko. Chłodne jak… Zabrakło mi epitetu, więc niech będzie, że jak należy. Droga wytelepała ze mnie duszę, jakieś drobne, których się nie spodziewałem posiadać i ostatnią plombę. Na bezsenność, nadmiar myśli, czy skrupuły – nie ma jak kocie łby, pamiętające ucieczkę Francuzów spod Moskwy. Światowe wojny gryzły ją mocniej niż giez zad konia, a i czas zbyt łaskaw nie był. Wreszcie dotarłem do płotka przed obejściem. Rachityczny taki, ale co tam. Nikt nie zamierzał go forsować. Za nim miałem prywatne pole minowe i parę całkiem udatnych pułapek. Dość rzec, że po pijaku sam nie usiłowałem wracać do domu i sypiałem po stogach i cudzych stodołach. Moja baba żegnała się trzy razy nim do furty doszła.

 

- I dobrze! – mruknąłem sam do siebie uchetany niebosko całkiem – co ma się szlajać po kumach i na języku nosić tajemnice alkowy! Niech na dupie siedzi, kiej jej dobrze.

 

Kiedy już odsapłem, zdjąłem z ramy wór i poczłapałem ku obórce. Prosiaki zwietrzyły mnie, albo po gumiakach poznały, kto idzie. To były chyba jedyne gumiaki pod słońcem, co skrzypiały w marszu. Ciepłem wreszcie wór na młóckę i wymieszałem ze śrutą.

 

- Niech ją bydlątka! Na zdrowie. Będzie spyrka jak się patrzy!

 

Wyciągnąłem „sporta” – cygaretka elegancka z czasów peerelu. Ojciec skombinował niezły zapasik, jak wykoleił się towarowy z zapasami dla wojska. Szlug cuchnął tak, że ze straży przychodzili już parę razy, żeby ich uprzedzać jak się pali, bo oni właśnie na furmankę siadali gasić pożar gdzie za zakrystią. I ksiądz z ambony anatemą straszył i rakiem. Strach z takim gadać, bo dobrego słowa dla człeka taki nie znajdzie, ino o datki na kościół drąży nieboraków.

 

Świnki rzucili się na świeżynkę i kwiczeli z radości. Niewiele im trzeba, żeby radochę mieli. Nim napaliłem się do cna z obórki zaczęły dochodzić podniecone głosy.

 

- Ki diabeł? – podrapałem się po porciętach. Drelich nawykły do pieszczot zachrobotał cicho – Komu to do łba strzeliło kryć się w mojej obórce? Wylazuj czarcie!

 

Ale czart ani myślał. Tylko gawęda potoczysta, więc ich więcej musiało tam być. Nikt przy zmysłach sam ze sobą tak się nie dogaduje.

 

- Chyba, że po pijaku! – oddałem sprawiedliwość, bo i sam czasem wpadałem w potrzebę pogadania z kim rozumnym.

 

Rzuciłem okiem do środka, bo niedaleko miałem, nim strach wygniótł mi powietrze z płuc. Wewnątrz nikogusieńko. Ino świnki zadowolone i mordziaste więcej po sutym śniadaniu.

 

- Wody byś źródlanej przyniósł! – odbiło się jednej, a mnie zamurowało.

 

- Wymię ojca i syna! – żegnałem się pospiesznie i chyba niezbyt umiejętnie, bo świnkowie zaczęli rechotać. – Wszak to nie wigilia panie w niebiesiech!

 

- Nie zawracaj głowy tym na górze – jedna ze świń (ta co miała jedno zielone oko) najwyraźniej uczona w piśmie była – nie godzi się po próżnicy pana wzywać. Sam dasz radę wody przytaszczyć. Oni tam mają nad czym radzić. Wojna będzie jak nic!

 

- A wy skąd możecie to wiedzieć, skoro żadna nosa z obórki w życiu nie wyściubiła? Myślałby kto, że światowe świnie mi się trafili!

 

- Ano kumie – rzecze dorodny warchlak – dobrze karmicie, to i tężyzna na umyśle rośnie. A dziś, to już takie smakołyki nanieśliście, że lepiej nie trza.

 

Teraz to mnie już zaciekawił. Musiałem łapą zagarnąć z koryta i skosztować. We łbie w okamgnieniu zaczęły kiełkować myśli tak niebezpiecznie intelektualnie, rozwydrzone, inteligentne, jak prosto z uniwersyteta. Nie mogłem tego ostawić bez reakcji. Pognałem do dom po okowitę i zapiłem bakcyla wiedzy. Po korek. Na cóż mnie obcy bakcyl? Od rozumu to dopiero raków człek dostaje i w głupotach się tapla bez reszty. Świniaki za zadnie łapy pod powałą uwiesiłem, niech ostygną z nadmiaru talentów. A na rów pognałem z bańką nafty, żeby to cholerstwo do kamienia wypalić nim zmierzchać zacznie i łunę poniesie do strażaków. Jeszcze i one zmądrzeją i będzie szum w powiecie!.

 

- Też mi pokrzywa z talentem do nauczania. Niezłe ziółko! Zamiast z romantyzmu leczyć, to poczciwość z duszy wygania! Mutant cholerny! Zdegenerowany ginekologicznie… tfu! Genetycznie! I czepiają się człeka słowa, co to do niczego przydać się w polu nie mogą!

6 komentarzy:

  1. O jezu kolczasty, bociany za planktonem laza ? Nie dziwota, ze mamy kryzys demograficzny. Kolokazja

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie ten rów z pokrzywą.?...Zadzieram nogawki od spodni i lecę. Przyda mi się na prezent...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a gdzieś za miastem. na krawędzi zasięgu GSM

      Usuń
  3. Życie świniopasa ma swoje uroki...
    Mieliśmy kiedyś świnkę morską. Zimą zrywaliśmy jej nowalijki pod balkonami- pieczyste było nadzwyczaj delikatne...
    Sąsiadka była z Peru, czy z Chile...
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. delikatesy. ale trudno się nimi najeść bo mięskiem obrastają niespecjalnie.

      Usuń