Pociąg, to kopalnia. Bez dna i bez sensu. Ale. Żeby nie przesadzić, to dwa detale z wnętrza. Dziewczątko w obcisłej, skąpo kryjącej bluzeczce w modnym odcieniu w kolorze skóry, z efektem wzmocnionym nieco jej przeźroczystością, pod spód włożyła krwiście czerwony stanik-zbroję sterczący bardziej dumnie od ukrywających się w nich piersi… Po takim początku czas na „momenty”. Dziewczę wsiadając tuliło do siebie jednorożca – koszykarza obłędnie różowiastego. Dziewczę było zbyt niskie, by sobie poradzić, więc pluszowe nóżki ciągnęły się za nią, ale tylko tylne. Przednie wisiały na dziewczęciu, obejmując ją za szyję. Gdy usiadła na profilowanym siedzeniu (może lepiej powiedzieć siedzisku, żeby wszystko nie kojarzyło się z de) zapragnęła zdrzemnąć się, ale pluszowe zwierzę nie mieściło się inaczej, jak tylko okrywając ją dokumentnie. I podczas „biegu pociągu” śpiąca królewna z podrygującym na niej rytmicznie magicznym zwierzęciem czekała na nie całkiem niepokalane poczęcie, pełne uroków i magii.
Wracając trafiam na konwent krzepkich kobiet (KKK odrodzenie?), wspartych samotnym samcem wielokrotnego użytku, mocno już nadwyrężonym. Panie jedną ręką potrafiły załadować walizki na podsufitowe półki sprawniej niż Magic Johnson piłkę do kosza. Być może wewnątrz był wyłącznie skromny pakiet bikini na krótkie lato w Bangladeszu, albo bielizna odchudzona do obłędu, ale sprawność niewieścia wrażenie robiła. Samiec podążał za stadkiem krokiem sugerującym wyczerpującą, długotrwałą rabunkową gospodarkę, albo nawet skrajną dewastację silosów jądrowych. Najwyraźniej panie były zniesmaczone jego niestabilnością w zakresie rdzeni paliwowych, bo pozakładały na twarze maseczki zakrywające oczy. Maseczki były iście karnawałowe – z uszami, jednorogimi wypustkami i tym podobnymi gadżetami. Nie wnikam – co się zdarzyło w Częstochowie, niech tam zostanie na wieki wieków amen. A przynajmniej do następnego turnusu.