czwartek, 18 grudnia 2025

Zasłony były za słone, by słoniowi zasłonić słoninę.

 

    Melancholijny Karampuk przewijał w drobnych paluszkach niewidzialne paciorki i (być może) usiłował wymodlić spełnienie marzeń na ten dzień, który dopiero miał nadejść. Może nie wszystkich, może tylko tych mniej zuchwałych, ale twarz miała skupioną na życiu wewnętrznym i nikt nie śmiał zakłócać transu.


    Pani ukrywająca siwiznę pod blond kokiem dźwigała dwa obrazy bez ram. Twarz miała zmęczoną i co rusz ziewała. Może dopiero co skończyła malować Miasto nocą i jechała, by namalować mu dzień do kompletu. Oczywiście nadinterpretowuję, gdyż obrazy treścią złożone ku sobie nie pozwalały nacieszyć się dziełem.


    Zapodziany pośród dziewiętnastowiecznych kamienic Indianin puszcza sygnały dymne, kto wie, czy nie szuka Indianicy, żeby ponownie zasiedlić prerie Indianiątkami potrafiącymi zapolować, jeśli nie na bizona, to choć na żubra – nie tego ze sklepu monopolowego, lecz z wielopól Polski wschodniej.

2 komentarze:

  1. No i zupa bywa za słona, by zasłonić słoniowe ślady po pięściach...

    OdpowiedzUsuń