czwartek, 28 kwietnia 2022

Mistrz i nauczyciel (wschodnią przypowieścią natchniony i nie tylko).

 

        Od dziecka wiedziałem, że gdzieś poza zasięgiem nieporadnych rączek znajduje się coś, co konsekwentnie wymyka się logice. Pytałem do znudzenia, aż dorośli zaczęli mnie unikać, nie mogąc znieść nieustającej ciekawości planktonu.

 

        W szkole dowiedziałem się, że ludzie podzielili wielki świat na drobne kawałki, zazdrośnie strzeżone przez zbrojnych i gorliwie pilnowali, aby nikt obcy nie wybrał się na drugą stronę, gotowi raczej zastrzelić zuchwalca, niż pozwolić mu przejść. Linię, której dotknięcie kosztowało życie nazwali murem berlińskim, żelazną kurtyną, albo zwyczajnie granicą – jak kto woli.

 

        Jako chłopiec w miarę rozsądny wydedukowałem sobie, że świat który znam oddziela mnie od magicznego czymś równie absurdalnym co byli zdolni wymyślić jedynie starzy, zgorzkniali ludzie, usiłujący wymusić na młodych umysłach pokorę – granicą. A skoro takowa istnieje - wystarczyło ją odnaleźć, uśpić czujność strażników i śmiało wkroczyć TAM. Dedukcja zdeterminowała mój los. Stałem się poszukiwaczem. Nomadem, wędrownym ptakiem głodnym wiedzy. Sprawdzałem każdą plotkę, rzucałem się w wir zawieruch, byle tylko własnymi zmysłami zbliżyć się do poszukiwanej granicy.

 

        Opowieść byłaby mrzonką, bełkotem pijanego marzyciela, gdyby nie skończyła się choć częściowym sukcesem. Ale ja znalazłem. Czyli nie byłem głupcem lecz najwyżej ekscentrykiem, dociekliwym badaczem istoty rzeczy. Granica była i nikt jej nie pilnował. Szkoda że dopiero u kresu życia zdołałem sięgnąć celu. Krawędź była trochę gumowa – rozciągliwa, lepka i pachnąca syropem truskawkowym, chemicznie zabarwionym dożywotnio w karnacji dla małoletnich księżniczek. Za nią mogło czaić się z siedem nieznanych wymiarów, wymarłe, albo niewymyślone dotąd zwierzęta, a preferowanym językiem mogło być na przykład esperanto kaligrafowane wspak.

 

        Zapewne miałem zbyt wiele fizyczności na grzbiecie, bo przejść było ciężko – guma z newtonowskim zacięciem, typowym dla tej strony istnienia, wypychała mnie tym mocniej, im bardziej napierałem. Po tamtej stronie trwały inne stany skupienia, możliwości i konieczności mi niedostępne. Siadłem na zadzie, na kamieniu jakowymś, na granicy, której melodia gumową struną jęczała niechęć do mojej-tu-obecności, ale zawziąłem się. Sekatorem urzezać? Czołganiem omamić? Skruszyć tę wiotką sprężystość siłą woli? Chceniem samym? Pomysły mnożyły się lecz wciąż były trójwymiarowe, płaskie i bez polotu. Gołąbek pokoju zapewne pokonałby kreskę lekkoatletycznym flopem, względnie wzniósłby się ponad zasięg radarów i bez tchu spadłby, grawitacją pochłonięty po szczyt kłębuszków nerwowych gdzieś w głębinach po drugiej stronie, za sprawą prądów powietrznych, jakie zwykle wykrywa nosem, czy czymś co go zastępuje gołębiom.

 

        Trwałem i popadałem w letarg, a stare rany goiły się na mnie opieszale. Muchy zwęszyły moją słabość i spijały co tylko się dało, zanim ciepło się zmarnuje, albo komarzyce się zwiedzą i skolonizują moją skórę, przystępując do rabunkowej gospodarki dóbr naturalnych ukrytych w trzewiach dziewiczych lądów. Nieopodal szumiała rzeka filozofów, nade mną niebo rodziło gwiazdy, robiące co im było pisane, a bliżej cień drzewa trwającego w TUTAJ chwilę dłużej, niż moje myśli pochopne. Za to guma zdawała się trwać w międzyczasiu, albo kompletnie poza nim, gdyż nieustająco była elastyczna i bezwzględna dla śmiałków.

 

        Widziałem jak odbijały się od niej Moby Dicki, Awatary wymyślone przez pryszczate dusze czające się po drugich stronach monitorów, modlitwy grzesznych, chorych i nawiedzonych. Guma załatwiała ich wszystkich odmownie. Cieszyłem się, że mam siedzącą miejscówkę, bo nie każdemu było to dane i wracając, mimo woli, emigranci trafiali nosami w kałuże błotniste, gęstwinę ostrokrzewów, bądź jeszcze większe gówno. Trwałem w dojrzewającej zadumie, szukając możliwie nierozsądnej metody przekroczenia, bo te bliższe realiom zrealizowali już masowo napływający straceńcy, kamikadze…

 

        - Zauważyłaś/eś, że mięsem armatnim ZAWSZE SĄ MŁODZI? Starzy wyjadacze (miast wzorować się na populacji szczurów) cynicznie wysyłają przodem tych, którym krew wciąż goreje i dają się zapłodnić grubymi nićmi szytą, toksyczną myślą sączoną ze zdeprawowanych ust starców. Ba! Erudyci wymagają, aby czcić ich mądrość, która pozwoliła im dotrwać siwizny na skroniach. Co mądrzejsi nastolatkowie ukradkiem farbują włosy na spopielałe barwy, by uniknąć losu przewidzianego młodym przez zgrzybiałych, spróchniałych ludzi. Wiekowy wzrok tęgim nie jest i łatwo wywieźć go w pole, choć rezygnacja z prawdy idealistom nie przychodzi lekko.

 

        A jednak granica była nieosiągalna dla nikogo. Każdy farbowany lis, prześmiewca, ignorant, cynik, czy logik trafiał na opór, rosnący z każdym krokiem. Za granicą trwała (chyba) wiosna. Po tej stronie – jesień. Więc może światy trwają w przeciwfazie? Znoszą się wzajemnie? Jeśli… Jeśli to prawda, wystarczyłoby sublimować… unicestwić tutejsze ciało, by dszę przedostać tam. Podciąć żyły? Sznur zawiesić na suchej gałęzi jesionu? Ech! Buki wszak wyglądają szlachetniej. Dęby schną arogancko, a topole łamią się na samo brzmienie słowa „wiatr”. Robinie są chwastami, lecz przecież żylaste chwasty potrafią przetrwać tam, gdzie… szkoda słów! Popadłem w dywagacje płoche i niegodne kogoś, kto zamierzał dokonać niemożliwego.

 

        Nie potrafię myśleć obarczony większą liczbą wymiarów. Dedukować i ciągnąć wątek, w którym przestrzeń niezbędna fizjologii życia przekracza siódemkę – po parze lokalizacji istnienia: przód-tył, góra-dół, prawo-lewo, wystarczy dodać punkt zaczepienia (również zawarty w sześcianie wieczności) żeby w końcu matematyka i fizyka zaczęły działać z grubsza zgodnie z twierdzeniami geniuszy rodzaju ludzkiego. Najzuchwalsi krzykną jeszcze:

 

        - Ale, ale! Uwzględnij czas, bo ten potrafi pokarać nawet dzisiejszych zwycięzców!

 

        Ulegam. Wbrew sobie, ale jednak. Guma kołysze się współczująco, może nawet kpiąco. Wie, jak słabym jestem umysłem? A może chce mi przekazać słowa otuchy:

 

        - Biedaku. Zostań, gdzie jesteś i ciesz się chwilą. Po drugiej (innej? obcej?) stronie nie ma dla ciebie życia. Nie dorosłeś, aby przekroczyć Rubikon!

 

        Przyznać się do słabości? Przed tym, czego świadomie nikt nie opisał? Bo może trzeba życie powiesić na sztachetach, nim furtkę do tam się uchylić uda?

 

        - Zerknę pokornie na słabszych i zdesperowanych. Może to właśnie oni dostąpią Królestwa? Czas puszczę przed siebie, bo on nie znosi bezruchu i woli gnać z tymi, których niepokój trawi. Ja? Posiedzę. Popatrzę, albo i nie… Zaczekam, aż się pojawi idea.

 

        - Głupcze! Ryczę z nagła – Cóżeś uczynił! Te przynajmniej były nażarte!

6 komentarzy:

  1. Po tej stronie granicy trwa październik. A ja melduję się dość posłusznie i w wystarczającym stopniu skruszona (a może i skruszała). Piwo pod W. C. obiecałam i dotrzymam, ślubuję uroczyście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co, na litość boską, stało się z moim wczorajszym komentarzem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bladego pojęcia nie mam. na pewno nie kasowałem nic, bo kasuję tylko ruską reklamę bóg-wie-czego, a komentarze dotyczą zawsze jednego postu sprzed roku, którego maszyna na sto procent nie przeczytała.
      ale - przepraszam za niedoskonałość łącza. poważnie. nie czuję się dobrze kiedy coś znika bez mojej wiedzy.

      Usuń
    2. Łącze łączem, ale może po prostu komentarze wpadają do spamu, a Ty nawet nie wiesz o ich istnieniu?

      Usuń
    3. odnalazł się - w równoległej rzeczywistości. piwko pod WC - to coś, czego przegapić nie wolno. niech się wydarzy!

      Usuń