wtorek, 12 kwietnia 2022

Zobaczymy?

 

Ludzkość poukrywała się w katakumbach, a mnie jakoś ciągnęło pomiędzy. Poszedłem, rozglądając się dyskretnie. Minąłem przystanek inwalidów – tak go nazwałem, gdy wśród wysiadających każdy cierpiał wyraźnie. Pierwszy okulał, drugi przypominał mumię w wersji dla początkujących adeptów sztuki bandażowania (czy może krępowania?), kolejni na twarzy wypisane mieli martyrologie godne Golgoty przemnożonej przez seanse współczesnych sal tortur. Indywidua snuły się, wpadały na siebie i kotłowały jakby ich błędniki doznały trwałych uszkodzeń. Minąłem szerokim łukiem, wchodząc do parku, schwytanego w sieć asfaltowych jezdni i dogorywającego powoli. Pośród martwych drzew ptasi harmider, a dołem wiewiórki bawiły się w chowanego z tyralierą szpaków. Wrona schowana za pniem dorodnego buka dreptała z niecierpliwości i wstrzymywała oddech, żeby jej nie wykryło plemię srok. Ludzkie pisklę płoszyło pulchne gołębie grzywacze wąchające kaczeńce, czy inne zawilce. Na drobnej skarpie wyroiły się fiołki, których wcześniej nie widziałem. A w chaszczach nieużytków zakwitły klony srebrzyste, brzozy pełne brodawek, leszczynowe witki i wiśniowe śliwy. Zasypiający mimo ulicznego jazgotu żydowski cmentarz, uzbrojony w kaganiec świeżo naostrzonych drutów kolczastych beztrosko pozwalał bluszczom przytulić się do nagrobków i drzew, które czas rozebrał z kory. Minąłem młodą mamę z warkoczem ufarbowanym na słomkowo. Gdy pochylała się nad kwilącym narybkiem, zainicjowała (ech, ci faceci!) ciąg pluszowych myśli, skłaniając mnie do konstatacji, że musiała zmieścić w odzieży całą masę urody, co być może nie bywa łatwym zadaniem każdego poranka. Słońce wygryzało ze mnie nawet wspomnienie wilgoci, a wiatr gdzieś się zapodział i ani gwizdnął, na przechodzące przedszkolaki, czy plandekę ciężarówki inkubującej nieznaną zawartość na pobocznym parkingu. Plandeka ozdobiona została tajemniczym napisem: TRAWOŻERY, jednak nie wiem, czy się wylęgną tutaj, czy pojadą gdzieś dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz