Wróble pracowicie przegryzały się przez ciszę poranka, szczekając na co popadnie. Osiedlowe jałowce obrzuciło owocami, jak nie przymierzając pryszcze nastoletnie gębusie. Kobiety o szerokich biodrach sennie zmierzają ku codziennym mozołom, a ja najwyraźniej deprecjonuję męską połowę populacji, jednak faceci zdają się być mało widowiskowi, czy zjawiskowi. W ogóle zdumiewa mnie fakt, że kobiety potrafią „coś” wyłuskać z męskiego grona i zaadaptować na większą część wspólnego żywota. Staruszka w bieluteńkiej sukni do ziemi i białych, wysadzanych diamencikami balerinach wysiadła z autobusu i czeka na tramwaj, który dowiezie ją do USC – nieczynnego jeszcze, ale czy to istotne?
Blondyna, skomponowana raczej narzędziami stosowanymi do budowy architektury, niż zegarmistrzowskich bibelotów dźwigała torbę adekwatną do postury bez widocznego wysiłku. Najwyraźniej jada solidne śniadania i na tym nie poprzestaje. Obok mnie wędruje dziewczyna, której majtki robią co mogą, żeby trzymać się z dala od pośladków, więc i ja na wszelki wypadek oddalam się od nich. Dziewczęta o twardych piersiach, którymi grawitacja dopiero zaczyna się interesować, wędrują z szerokimi uśmiechami, beztrosko i radośnie podrygując. Stadko jaskółek krąży nad skrzyżowaniem, drąc się pod niebiosa, czyli raczej nie polują. Pani w bawełnianym dresie pełna nie tylko energii maszeruje, na każdym kroku stając na paluszkach. Pokaźny gość uformował brodę w popielatą klepsydrę.
Na czerwonym świetle przechodzę przez skrzyżowanie odprowadzany karzącym spojrzeniem poszarzałych zakonnic i tęsknym spojrzeniem zmarzniętej pani. Wyspy, cywilizowane kosiarkami tracą koloryt i ostatki „dzikości”. Pojedynczy krzyk osamotnionej mewy brzmi smutno, niemal tragicznie. Wyspowe kubełki wyglądają, jakby ktoś preparował „sportowego jeża”. Niewtajemniczonym wyjaśnię, na czym polega zjawisko. Po lekkoatletycznym mitingu, gdzie główną atrakcja wieczoru jest 4x100 z zagrychą – nadchodzi poranek, a z nim kac-morderca, pastwiący się nad ostatnimi szarymi komórkami. Pić się chce, ale wszystko zostało wypite wieczorem. Bierzemy więc dużą miskę i wkładamy do niej puste butelki szyjkami w dół. Kiedy będzie już pełno miska zacznie przypominać jeża. Ale dołem… nakapie kieliszek, albo i dwa. W sam raz, by uśmierzyć ból istnienia. W sam raz na rozchodniaczka.
Niemal bezcielesny (i ostrzyżony doskonale, żeby się rzepy nie czepiały) pies prowadzi na smyczy panią, również niemal bezcielesną. Kwiczoł, choć o połowę mniejszy goni wronę przez całą długość podwórka, a ta zmyka, aż się kurzy.
Szkoda, że nie miewam kaca, mogłabym wypróbować Twój pomysł. Trudno, taki głupi organizm.
OdpowiedzUsuńto nie mój pomysł. przeczytałem gdzieś i zapamiętałem. oszczędność, albo zaradność.
Usuń