czwartek, 4 lutego 2021

Pod wiatr.

 

Wiatr przegnał śnieg, a był tak wściekły, że przy okazji wymiótł z sypialni niedokończone sny. Rowery stróżujące, niczym łańcuchowe psy starały się poprzytulać do siebie, albo kładły się na boku, żeby nie przemarznąć do kości. Bezludne wyspy świateł kołysały się niepewnie pod latarniami, a żywopłoty rozczesywały skostniałymi dłońmi wiejący w każdą stronę wiatr. Idę pod pękającym niebem i trochę się boję, że wyleje się na mnie gęsty, granatowy lukier, nie dając szans na głębszy oddech. Skarlałe drzewa i psy-miniaturki dopełniają obaw. Kiść suchych traw kołysze się niepewnie, ale cichaczem korzysta bezwstydnie, żeby rozlać nasienie po świecie. Póki nikt nie widzi. Samochody okupują krawężniki szykują się do ofensywy. Jeszcze tylko chwila. Niech tylko budziki larum zagrają, a ruszą hurmem, bez większego skoordynowanego planu. Bezrobotne sprzątaczki chodzą szukając zabłąkanego papierka, ale przecież wiatr był skrupulatny i nie przegapił ani odrobinki.

4 komentarze:

  1. Lubię tu być... Lubię tu przyjść bo wiem że spotkam tu 'dziwną' prawdę i spokój.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. taka sobie codzienność. banalna, prozaiczna i dostępna bez ograniczeń niemal - wystarczy wyjść, nim świt rozpanoszy się po świecie.

      Usuń