piątek, 5 lutego 2021

Spacer w próżni.

 

Noc siedziała na czubkach drzew jak stado gawronów. Drzewa uginały się pod ciężarem, ale milczały wytrwale. Jedno, widać bardziej od innych zuchwałe, podrapało tę gęstość, aż pękła i wylała się spod niej krew w kolorze spłowiałej czerwieni. Jeśli dzień miał nastać taki odarty ze skóry, blizną brzydką, nieapetyczną, to nic dziwnego, że ludzie się pochowali. Bo przecież jedna, muskularna niewiasta w czarnych rajstopach pod krótką spódniczką, to jeszcze nie ludzie. Nawet, kiedy przyglądam się jej od niechcenia zamaskowanym wzrokiem. Umknąłem w pielesze, zakopałem się w siebie, żeby nie skarżyć się głośniej, że mi brakuje. Ludzi – tych obcych, którzy zdarzali się na drodze, a teraz wystraszyli się osiwiałych od soli chodników i siedzą cichcem w mieszkankach i knują swoje małe żywota, równie niepewni, jak ja.

2 komentarze:

  1. Poranny samotny spacer w mrozie mi nie przeszkadza, lepiej mogę kontemplować przyrodę, czasem z wronami pogadać...nocą może być nie tak miło.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kiedy ludzi brakuje, to i widzenia są strasznie monotonne.

      Usuń