czwartek, 18 lutego 2021

Podsłuchane-wymyślone.

 

Śnieżne pola, leżące beztrosko na grzbietach jałowców, kurczą się. Zewsząd ciurka i ciecze. Zima rozpływa się, lecz nie z zachwytu. Śnieg znika, bałwanki przewracają się, kulawieją. Spod śniegu wychylają się śmieci, a nawet zagubione w ferworze zabawy sztuczne paznokcie. Oby nie wynurzyli się zapomniani ludzie. Idę bez pośpiechu, ignorując czas. Może dlatego, że przezornie zostawiłem zegar i nie muszę stawiać kroków w rytm upływających sekund. Jakiś rudy pies zainteresował się moją łydką. Nie wiedziałem, czy zmartwić się, czy ucieszyć, lecz pies nie był sam, a jego pani stanowczo odciągała go, jakby chciała powiedzieć:

 

– Nie przesadzaj! Nie jest aż taka ładna!

 

Poszedłem, bo co miałem robić? Kolejna pani i kolejny pies. Pani była równie młoda, lecz o minimum trzy szczeble okazalsza, za to pies (najwyraźniej dla równowagi) kompletnie skarlał. Nagusieńki, trząsł się po czubki białej sierści pod wyłysiałym żywopłotem, wysłuchując lekceważącej mowy:

 

– Weź przestań! Wcale nie jest zimno!

 

I faktycznie nie było. Słońce zlizywało topniejące śniegi i chyba dojrzewało pod wpływem zaspokojonego pragnienia. Kosy pochowały się, jakby do fruwania potrzebowały wysokiego kontrastu w otoczeniu, a ten ubożał w oczach. Pod śmietnikowym murem wciąż dogorywają świąteczne drzewka w doniczkach zbyt małych, by życie miało szansę, jak choćby ta szczepiona najwyraźniej czereśnia, której ktoś zapomniał zdjąć kaganiec plastikowej donicy, więc drzewo rozsadziło ją i rośnie pomimo pierwotnych ograniczeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz