Jak partyzant, wychodzę z domu, kiedy na dworze jeszcze ciemno i cicho drepczę ku przeznaczeniu. Na przystanku kobieta w czerni strząsa z siebie chłód zbliżającego się poranka. Ktoś ogryzł księżyc i zaledwie połowa wędruje po niebie. W autobusie rudowłosa kobra pozbierała paproszki z siedzenia, zanim złożyła na nim swoje członki (hmmm… ) jednocześnie hipnotyzując kogoś, kto znajdował się za moimi plecami. Siedząca obok niej męska kobra była uśpiona monotonią dźwięków sączących się z słuchawek, więc starałem się być bezszelestnym, żeby nie wytrącić jej z letargu.
Wyborcze plakaty zasłaniają już wszystko, a każdy z nich sprowadza się do jednej, wspólnej dla wszystkich ugrupowań idei – NASI DO SEJMU, RESZTA DO WIĘZIENIA!
Znów pani w zimowej czapeczce i nastolatka z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem podziwiają róże kwitnące wciąż na klombach. Wątły gość z małym, ale bardzo ciężkim plecaczkiem zasuwa w tempie godnym Korzeniowskiego w szczytowej formie. Anonimowy zawodowiec mija roślinę wyglądającą jak łopian wyniosły, którego liście naśladują pokrój choinki malowanej ręką dziecka. Długopióry facet, który za młodu chadzał zapewne z oswojonym kompsognatem na spacery po jurajskiej dżungli, penetrował zawiłe meandry wirtualnego świata, przewijając kostropatym paluchem co bardziej toksyczne wiadomości. A w jakich kategoriach należy traktować podróż, która zaczyna się na przystanku ZA DWORCEM, a kończy się PRZED NIM? Pieszo byłoby szybciej i krócej, bo autobus musiał mierzyć się z korkami i nieprzychylnością sygnalizacji ulicznej. Blond laleczka musiała mieć kanapki faszerowane gwoździami, bo co i rusz sprawdzała językiem kompletność uzębienia. Inna, bez stomatologicznych problemów mknęła na hulajnodze po wertepisku w tempie, przy którym luźna plomba nie miałaby prawa utrzymać się na miejscu. Może ją śmierć goniła, albo piekło otwierało na oścież czeluści?
Dżokej wrócił na ścieżki mojej codzienności, czyli skończył się przydługi urlop, albo wreszcie pokonał życiowy Wielki Taxis i znów może galopować po zielonych (?) bezkresach. Za nim zdecydowanie ponętniej szła pani w turkusie. W pikowanej kurteczce przypominała maskotkę Michellina, z której ktoś złośliwie spuścił powietrze. Na przystanku siedziało dziewczę z rozwianym włosem, ubrane (od góry) w wełniany sweterek, cieniutką miniówkę i skórzane kozaki. Czym prędzej miałem skojarzenie z tranzystorem bipolarnym PNP, że niby górą i dołem trzeba się bronić przed chłodem, za to płeć grzeje tak, że bez solidnej wentylacji trzeba byłoby gasić pożar.
Dziecko typu dziewczynka jedzie sobie w legginsach modelujących pośladki. Trudno ją podejrzewać, że od najmłodszych lat tak dba o jędrność tyłeczka, więc o co? Zdumiewające. Czasami widuję kobiety, które w takie legginsy upychają tyle materiału, że brakuje im mięsa na twarz. I snują się pięknopupe niewiasty o twarzach wyciągniętych i na wpół zagłodzonych.
Ach! I okazało się, że można się skradać na siedząco! Pani z bogatym doświadczeniem życiowym uczyniła tę rzecz możliwą. Ukradkiem przesuwała się z jednego siedzenia na drugie, aż wypłoszyła zaskoczonego faceta nagłą i niespodziewaną bliskością. Biedak zwiał spory kawałek, zanim otrząsnął się z wrażenia.
Doświadczona dama. Grzała siedzisko, albo ma hemoroidy? Facet nie reflektował ani na jedno, ani na drugie...
OdpowiedzUsuńprzezorny Janek
a kto miałby reflektować na hemoroidy? chyba, że na wymianę za wrzody...
Usuń