czwartek, 15 marca 2018

Niepewność.


Nie mówię, bo nie chcę zadręczać ciebie moją martyrologią. Tymi wszystkimi drobiazgami, które sprawiają, że optymizm porudział jak schnące na deszczu liście. Milczenie brzemienne w przekleństwa i tak widzisz, więc na cóż mi słowa, które tylko depresję spowodować mogą. Pochylam się nad niedoszłą wiosną, a pani od meteorologii kłuje mnie po tyłku, żebym śniegowce z szafy wyjął…

Wyjąłem. Pani miła, uśmiechnięta i nie miała wcale zamiaru szykanować mnie. Fakty, a z nimi ponoć dyskutować nie wypada – przynajmniej dżentelmenom. Ze mnie co prawda taki dżentelmen z opłotków i z zaścianka – trochę rynsztokowy, ale potulny i wcale nie dyskutuję. No przecież już wyjąłem i nawet wzułem na giczoły dekadencko dżentelmeńskie. Po sarmacku się teraz noszę z rękami zawieszonymi na biodrach i przeglądam się w upstrzonym muchami lustrze, jakbym nowy kontusz właśnie mierzył, albo anielskie skrzydełka - najnowszy model o podwyższonym standardzie nośnym.

W butach po chałupie się kręcić nie bardzo przystoi, więc trzasnąłem drzwiami z fantazją – na szczęście została ze mną owa fantazja po tej samej stronie drzwi i poszliśmy. Kot z wysokości parapetu odprowadził nas wzrokiem, ale nie wydawał się zainteresowany wymarszem eksploatując resztki ciekawości na jakieś kocie sprawy znajdujące się w jednej z doniczek stojących obok niego. Poszliśmy z fantazją w ten śnieg, który dopiero ma spaść. Minęliśmy ostatnie opłotki i pochylone ze starości płoty by iść w tę stronę, gdzie horyzont zasłonięty jest lasem, przez pola skostniałe i łąki trzeszczące od schnących chwastów i traw.

Fantazja podskakiwała i tańczyła wokół mnie jak szczeniaczek skory do zabawy, i zaczepiała, i śmiechem wybuchała nieuzasadnionym, albo pod rękę mnie łapała i tuliła się spragniona pieszczot i słowa dobrego. Zupełnie, jakby moją była całkiem i bez reszty. Patrzyłem na nią, trochę z dumą, trochę z melancholią. Ładnie wyrosła mi. I o sarkazmie nie wspominajmy nawet, bo to ojcowska duma szczera bardziej niż uzasadniona – większość rodziców idealizuje narybek własny choćby kosztem całego świata przyszło to czynić, a niektóre matki gotowe wręcz osobiście wrogom oczy wydrapać, czy na krucjatę męską część populacji skoligaconej wysłać, gdyby wróg był zbiorowy.

Patrzyłem z czułością i po głowie chciałem ją pogłaskać, ale ona – latawica jedna już włosy rozplecione i rumieńce, a pod powiekami rosły obrazy niepojęte i świat zdawał się za wąski, a powietrze zbyt rzadkie do oddychania. Paluszkiem pokazywała to kamień, to oset chwiejący się w trzech osobach nad rowem zeszklonym w jodełkowate zacieki i kleksy paproci wygiętych wiatrem. Zdrewniały z zimna myszołów zerkał na nas spod oka, jakby brwi marszczył spłowiałe i chmurne, aleśmy drobnych gryzoni nie przypominali, to dał nam spokój.

Las milczał wytrwale na horyzoncie, a pola i łąki zamiast się kurczyć od naszych kroków, to chyba rosły, bo wciąż dalszym się ów las zdawał. Szliśmy – ja statecznie, dostojnie niemal, i ta - rozbrykana, parskająca wciąż i zadowolona po kres sumienia fantazja, aż wdepnąłem w krowi placek i dostojeństwo całe szlag trafił na miejscu. Niby po wierzchu zmarznięte, lecz pod wpływem moich prywatnych kilogramów noga w śniegowcu wklęsła po samo dno i trzeba było widzieć obłoczki skondensowanej radości, z jaką fantazja zaraziła powietrze. Tak pięknych obłoków nawet Bóg nie potrafi powiesić na niebie.

Śmiała się ze mnie fantazja, a ja odarty z pozorów godności śmiałem się też, bo nic lepszego mi do głowy nie przychodziło. Ręce mi powiesiła na szyi i w oczy zerknęła głęboko. Buziaka dostałem tak ciepłego, że zapomniałem o świecie całym i szliśmy tańcząc już razem wspólną radość. Las trwał, jak trwać miał dłużej od nas, łąki i pola leżały, bo to potrafią najlepiej. Biegliśmy, gdyż marsz był zbyt ubogi dla naszego szczęścia, biegliśmy trzymając się za ręce i rozstrzeliwaliśmy ciszę śmiechem beztroskim, dziecinnym i niepowstrzymanym.

Biegliśmy aż się zadyszałem, a ona, kolorowa fryga, wciąż podskakiwała i warkoczyki zaplatała, bo już znudziła się rozpuszczonymi włosami i plotła z nich mysie kitki i wstążeczki dziewczęce bardzo wplatała we włosy i śmiała się radością trosk żadnych nie znającą. Chwyciłem ją za dłonie ciepłe od tego śmiechu i miękkie tak bardzo, jak tylko kobiece dłonie być potrafią i w oczy jej spojrzałem głęboko. Spoważniała na chwilę i zerkała na mnie, choć figle w oczach zgasnąć nie mogły. Patrzyłem na nią jak na córkę własną i słowa mi w gardle grzęzły, bo mężczyznom czułość na ustach nie wykwita zbyt chętnie, słowa od wojny dalekie, bez szorstkich kolców i pasji największym twardzielom śmiałość odbierają. Przechyliła głowę, jak ciekawska sójka i zerkała na mnie zaintrygowana, co też mi do łba strzeliło, a ja wciąż za ręce ją trzymałem i w końcu wykrztusiłem:

- zostań ze mną dobrze? Zostań i bądź już wiecznie. Bądź mi jak córka, a ja…

I teraz to nie wiem, bo się zaśmiała szeroko i buziaka drugiego dostałem, a ona już biegła piruety kręcąc na pustym polu, a ja z dłońmi pustymi biegłem za nią, bo się bałem, że odbiegnie zbyt daleko i zgubi mi się i już jej nie odnajdę. Puste pole, puste dłonie i ja pusty, kiedy fantazja w zajęczych skokach śpiewała radość szaremu niebu na przekór. Biegłem za nią, a strach we mnie rósł, że może wystraszyłem ją swoim chceniem, pożądliwością gorączkową… A przecież byłem jej. Jak niewolnik, co stan swój akceptuje po szept najcichszy nawet.

25 komentarzy:

  1. Fantazja to dobra kumpelka, nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pewnie! - wiesz jak trudno w XXI wieku wdepnąć w krowi placek? bez fantazji niemal nieosiągalne!

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, nigdy nie próbowałam wdepnąć...

      Usuń
    3. już łatwiej wielbłąda spotkać, niż krowę. znajomy dzieci do ZOO zabierał, żeby im kaczki pokazać, bo na wsi nie udało się ani jednej znaleźć.

      Usuń
    4. No popatrz, a u nas - w mieście - kaczek zatrzęsienie.

      Usuń
    5. ja w Rynku konia mogę oglądać.

      Usuń
    6. To ja w okolicach stadionu - policję konną mamy.

      Usuń
    7. I na bulwarach etc. Takie konne patrole.

      Usuń
    8. to dorożkarski koń. dla zwiedzaczy Miasta - można zrobić rundę dookoła ratusza, albo wybrać coś większego.

      Usuń
    9. Domyśliłam się.
      O dziwo, końskich pączków też nie widuję.

      Usuń
    10. furman zbiera. ma wiadro i zbiera.

      Usuń
    11. Ale policja nie ma furmana.

      Usuń
    12. woźnicę, kierowcę - coś ma.
      skoro policja, to powinna siebie mandatami karać za zanieczyszczanie. ponoć nawet właściciele piesków sprzątają po swoich pupilach - trudno to zauważyć, ale zdarza się z rzadka.

      Usuń
    13. Kiedy że własnie nie zanieczyszczają i to mnie dziwi.

      Usuń
    14. A u nas psiarze sprzątają ostro.

      Usuń
    15. policja oduczyła konie... srać? niesamowite... to chyba je głodzą, albo lewatywa przed patrolem.

      Usuń
    16. Albo patrolujący wożą ze sobą sprzęt do sprzątania. Nasz miłościwie panujący pan prezydent bardzo wrażliwy jest na porządki i upiększanie.

      Usuń
    17. ekologicznie czysty nawóz do upiększania sie nadaje, trzeba tylko go pozbierać i posadzić pod jakim krzakiem, żeby zakwitł.

      Usuń
    18. Pozostawię to innym - urodzonym rolnikom czy ogrodnikom. To stanowczo nie moja bajka.

      Usuń
    19. gówno, a nie bajka (że się tak brutalnie wyrażę)

      Usuń
    20. Jak zwał, tak zwał - w każdym razie nie moje. Dobranoc, idę w piernaty, bo mój czerep grozi eksplozją.

      Usuń
  2. Za fantazją też bym biegła, bo bez niej smętnie i nijako...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, Oko.

    Jakoś ostatnio mam same muzyczne skojarzenia. Może to przez te pieśni silnika, które towarzyszą mi prawie od świtu do świtu:):

    https://www.youtube.com/watch?v=kTXVlsS7bMc

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. literackie cytaty zdumiewały mnie bogactwem, ale muzyczne dopełnienie to już kompletny zawrót głowy.
      dziękuję

      Usuń