poniedziałek, 26 marca 2018

W cieniu płci.


- Nie idź tam – szepnęła rudowłosa dość niepewnie i oglądając się na drzwi ledwie przymknięte…

- Dlaczego? – towarzysząca jej brunetka zupełnie nie rozumiała powodów ani tego szeptu, ani skrępowania i wzroku wbitego w szparę niedomkniętych drzwi.

- Proszę, nie idź – łyk wina z dawno zapomnianego kieliszka wydawał się ostatnim haustem skazańca – nie idź, a jeśli potrzebujesz uzasadnienia zamknij drzwi i powiedz mi, że nie wejdzie tu nikt. Dokładnie nikt – żaden facet, dziecko, nikt nawet zupełnie obcy. Tylko wtedy mogę ci powiedzieć, ale nalej więcej tego wina i od razu przynieś jeszcze – pół butelki nie wystarczy nawet dla mnie, a ty… sama wypijesz więcej jak całą flaszkę…

Kiedy już wystrój spożywczy pozwolił zdeformować horyzontalność stołu w nieprzewidywalność Kordylierów, a etykiety wskazały pokrewieństwo polityczno-gospodarcze, kiedy klamki podzieliły świat na dwie części o skrajnie nierównych powierzchniach, kobieta rozluźniła się i po kolejnym spotkaniu z czerwonym winem, które piła, jakby to woda była w rękach wracającego z pieszego trawersu Gobi palcem wskazała na ścianę i wiszący na niej prostokąt.

Na tle pościeli, gdzie błękit walczył z bielą, w smugach przenikających się, nieokreślonych jak bardzo rozległy front wojenny, siedziała kobieta rudowłosa tak bardzo, że nawet staranna depilacja nie ukryła jej naturalnych kolorów. Patrzyła wzrokiem zielonym, bezwstydnym i nie do końca oczywistym, bo oczy miała przymknięte raczej, niż w przerażeniu pełne krągłości.

Obie podziwiały, albo oceniały sylwetkę, pozę, fryzurę – sam nie wiem, co bardziej oceniają kobiety widząc konkurencję, jednak ta męskiej części świata mogła we łbie zawrócić nawet światopogląd, gdyby tylko potrafiła słowami określić preferencje. Milczenie miało zgubny wpływ na poziom czerwieni w ciemnej butelce, która znienacka zaczęła usychać i groziło jej poważne odwodnienie.

- Widzisz? – prawie wycharczała, tyle ją kosztowało wyznanie, a przecież znały się dłużej niż chciały się kalendarzowi przyznawać przy kolejnych wspólnie i dyskretnie fetowanych urodzinach – widzisz to? On namalował… Nie umiałam przejść obok… Byłam w tej galerii i chociaż jest malutka, chociaż chaos i bieda, śmierdzi tanimi papierosami i jeszcze gorszą wódką wyjść nie umiałam. Ścian było za mało na obrazy, jednak ten wisiał tak, że gdybym wzrok straciła, to i tak wisiałby przede mną. MUSIAŁAM GO MIEĆ!

Milczenie drugiej kobiety sugerowało, że jeszcze nie rozumie, ale już nie rwie się tak ochoczo do wizyty. Spoza okna widać było miękkie ruchy cieni niepewnych ciągłości światła, więc w galerii ktoś był, poruszał się i można było pójść, choćby w kapciach, bo przecież niedaleko, a deszczu ani śladu. Z butelką markowego wina zapewne nie wygoniłby artysta – a już klientki, szukającej obrazu…

- Hmmm… - zanim podjęła wątek musiała zrobić łyk, który pozbawił do cna butelkę wilgoci, a kiedy brunetka szarpała się z tymi foliami, korkociągami, metkami, klejem pod korkiem na szczęście z prawdziwej kory drzewnej, a nie poliestru, wzięła głęboki wdech, jakby spowiadała się na sądzie ostatecznym – ten obraz… unieruchomił mnie tak, że nie miałam sił ani wstać, ani wyjść, pozbawił mnie logicznego myślenia, priorytetów… pochłonęła mnie żądza ostateczna. Gotowa byłam ukraść ten obraz, albo i więcej niegodziwości popełnić, żeby tylko go mieć dla siebie.

- Nie mówiłam tobie nigdy, jednak ciągnie mnie w stronę kobiecości. Nie mówiłam, bo wiem, jak wiele oczekiwań wiążesz z męskością, która mogłaby być bliżej niż jakakolwiek szmatka założona na twoje ciało. A ja… zobaczyłam ten obraz i zakochałam się w tej kobiecie. Zakochałam się tak bardzo, że już wtedy zaczęłam negować własną heteroseksualność. Wspólną przeszłość potrafiłam zanegować patrząc na ten obraz. Jak on go namalował, żeby dotarł do mnie aż tak? Skąd wiedział, jak namalować odpowiedź na moje niezidentyfikowane pożądanie?

Brunetka zakrztusiła się tak, że aż okno trzeba było otworzyć, bo stężenie napięcia w połączeniu z atmosferą wysyciło ostatnie cząstki tlenu z pomieszczenia. Kiedy wreszcie cyrkulacja ostudziła niedobory, a nadchodzący zmierzch nadpisał barwy ciemniejszą kreską i pośród plam niezręczności i ubytków czerwonego wina opowieść snuć się chciała dalej.

- przecież… - brunetce najwyraźniej brakowało jeszcze zrozumienia – przecież masz męża i dzieci masz, więc jak? Dlaczego? Skąd pomysł?

Patrzyły obie – rudowłosa tylko na obraz, a brunetka krążyła wzrokiem pomiędzy obrazem, a rudowłosą. Milczenie gęstniało szybciej niż zmierzch, aż wreszcie po kolejnym kieliszku wina opowieść wróciła na ścieżkę słów.

- Byłam tam dłużej, niż powinnam, oglądałam obrazy pośród ścian wiszące i te oparte o meble, ale wiedziałam już, że ten jeden musi być mój. MUSI! Zrozum, to nie była kwestia woli, chęci, czy kaprysu. Ten obraz… sprzedam ciebie, a jego nigdy… wybacz mi, ale jestem z tobą szczera – on jest mój i jest ostatnią na świecie rzeczą, której mogę się pozbyć. Nazwij mnie świnią skończoną, wszystko mi jedno – on jest mój i wiedziałam to już tam. Pokazałam go palcem malarzowi i powiedziałam, że chcę. Że kupię go od ręki już dzisiaj. Wyjęłam portfel i chciałam kupić, jak bułki się kupuje, ale on powiedział cenę, od której mój portfel od razu spadł dwie ligi zbyt nisko…

- Możesz nie wierzyć, ale zdjęłam z palca obrączkę, zdjęłam majtki, byłam gotowa wyrzec się świata, żeby go zabrać, a malarz patrzył na mnie i śmiał się serdecznie. Zabrał. I majtki i obrączkę. Portfel zabrał, a potem patrzył na mnie i dalej się śmiał ze mnie. Później podszedł i mnie rozebrał całkiem. Stałam tam naga, na zimnej podłodze czując wstyd i gęsią skórkę, a on patrzył na mnie… nalej mi proszę i nie mów nic, dopóki nie skończę – nalej i nie pytaj, bo drugi raz nie znajdę siły…

- Potem – kiedy rudowłosa wypiła dwa bez wstydu nalane kieliszki i zagryzła czymś, co smaku nie mogło już mieć – potem patrzył na mnie jak patrzy się na nową wystawę, na gablotę muzealną, albo zawartość akwarium w ogrodzie zoologicznym… Nie umiem zdefiniować do końca, co widział, ale ja zaciskałam oczy i zęby, żeby nie musieć tam stać. Obraz wisiał, a on… on kazał mi iść do domu… bez obrączki i majtek – portfel mi oddał. Nikt mnie tak nie upokorzył i ubierałam się jak wściekła osa, a on… wypchnął mnie z galerii i kazał przyjść na drugi dzień, w południe…

- I co? – brunetce pytania cisnęły się na usta i topienie ich czerwonym winem nie wychodziło idealnie. Czerwonowłosa też skorzystała z chwili milczenia i pociągnęła tym razem wprost z butelki, bo nie było nikogo, kto zadbałby o napełnienie jej kieliszka.

- Przyszłam. Jak ćma, jak narkoman, jak niewolnik, a on kazał mi zdjąć majtki znów. Mężowi nie powiedziałam nic, udawałam, odsuwałam się, nie było mnie. Poprzednim wieczorem udało się, bo nie zauważył, ale mało który chłop dostrzeże brak obrączki na palcu. Majtki, to małe piwo – uciekłam do łazienki i wracając bez nich tylko utwierdziłam go w przekonaniu, że jest jedynym moim pragnieniem, więc przygniótł mnie odbierając resztki świadomości i udawać, że jestem w innym świecie było nawet łatwiej niż zazwyczaj. To była noc, podczas której sen mieszkał na drugiej półkuli, a ja gryzłam palce z bezsilności i żeby utrzymać emocje w sobie i nikogo nie obudzić. A w południe zdjęłam majtki w galerii po raz drugi i druga para zniknęła w kieszeni malarza. On znowu mnie rozebrał, ale wtedy już był gotowy. Sztalugi stały z naciągniętym na blejtram zagruntowanym płótnem, a okna otwarte wpuszczały nie tylko światło, ale i jakieś nastoletnie oczy zbyt ciekawe i… proszę cię – tam był jakiś gówniarz za oknem i onanizował się patrząc na mnie…

Po kolejną butelkę trzeba było iść do nocnego sklepu, jednak rudowłosa sił nie miała wcale, a brunetka chwilę czasu zmitrężyła, nim płyn zaczął kołysać się w lampkach zabarwiając przeźroczystość lampek na głębokie bordo. Mikra świeczka dusiła się w mroku, jednak większa ilość światła wydawała się nadmiarowością niegrzeczną i pozbawioną taktu…

- Trzy dni chodziłam tam, każde południe spędzałam nago przed malarzem, a on chował kolejne majtki w kieszeniach i słowem się nie odezwał do mnie. A po trzech dniach… zdjął ze ściany ten obraz… zdjął i dał mi go - mi nagiej, stojącej na zimnej podłodze i szczękającej zębami. Zza okna dochodziły odgłosy niejednokrotnej masturbacji, a ja… nikomu nie powiedziałam, ale obraz jest mój. Mąż nie wie, powiedziałam jakieś kłamstwo, że mieć muszę, że trzy razy tańszy i obrączkę złotnik dorobił, a bielizna… żaden chłop nie wie, co kobieta ma w szufladzie i czy raz zdjętą da się drugi raz założyć. Nikt nie wie… tylko ty. Malarz nawet mnie nie dotknął – gorzej, że przeniósł moje ciało na płótno i nawet mi nie pokazał. Śmiał się ze mnie i wygonił z galerii. Cud, że zdążyłam się ubrać i nagiej nie wystawił mnie przed drzwi… A w moje majtki … pędzle wycierał, jakby szmat innych nie miał!

- Teraz ty mówisz, że chcesz tam iść po obrazek – rudowłosa przechyliła butelkę bez najmniejszego wstydu i pociągnęła do dna – nie idź proszę – być może wciąż wiszę na jego ścianie i każdego dnia, gdy po chleb wychodzę patrzę w oczy każdemu przechodniowi, który podniesie na mnie wzrok. I nie wiem, czy już widział mnie nagą, czy dopiero wzrokiem próbuje rozebrać. To uczucie, z którym mierze się wielokrotnie każdego dnia.

- Obraz? – brunetka pokazała palcem, żeby słowami nie przeszkadzać, a ruda podjęła temat, skoro i tak tyle już odwagi znalazła – wiesz… to nie był koniec przygody z malarzem. Obraz powiesiłam w domu i wisi do dzisiaj, ale przecież MUSIAŁAM wiedzieć, gdzie spotkał tę kobietę. Kosztowało mnie jeszcze kilka par bielizny, jakiś szkic węglem parę upokorzeń, ale powiedział. Na szczęście, bo zabiłabym go własnymi rękoma.

- Spotkałaś… ją? – brunetce ledwie przez gardło przeszło pytanie.

- Tak… to była… żona malarza… a teraz jest moja… nasza żona… ale do galerii nie wchodzę już wcale… ona nie była tam nigdy.

12 komentarzy:

  1. Matkoboskoczynstochowsko.
    Jakie to szczęście, że nie lubię wina, że nie ma takiego obrazu, który chciałabym mieć i że jestem wstrząsająco heteroseksualna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. historia zna takie przypadki
      tylko nie mów, że to horror i czujesz się wystraszona.

      Usuń
    2. Nie, nie czuje się wystraszona - raczej głęboko zniesmaczona. Żeby nie było nieporozumień - nie Twoją twórczością, tylko bohaterką opowiadania.

      Usuń
    3. takie rzeczy się zdarzają - w obie strony.
      facet po latach małżeństwa wobec niemal dorosłych dzieci okazuje się gejem.
      i wyprowadza do nowej rodziny.

      Usuń
    4. Co w ogóle nie zmienia postaci rzeczy. Cóż, taki mam gust. Być może spaczony, choć szczerze wątpię.

      Usuń
    5. ani postaci ani rzeczy nie zmienia.
      ale się zdarza.

      Usuń
    6. O, to na pewno.
      Znam paru gejów, ale oni wszyscy uczciwi.

      Usuń
    7. czyli nie nadają się na podobną historię.

      Usuń
  2. Matko, ale to dziwne! A nawet dziwaczne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wpadniesz w rutynę. o to chodzi, żeby trochę niepokojem posiać po tych oczywistościach.
      a życie potrafi być jeszcze bogatsze.

      Usuń
  3. Czym zagryzła rudowłosa? Co to było, co "smaku nie juz mogło mieć? "

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przy takich wyznaniach nawet pieprz traci smak. naprawdę nie zdarzyło się Tobie jeść i nie czuć smaku? aż tak świadomie "dostarczasz organizmowi niezbędnych produktów"? ja czasami jem coś i za wiele o tym czym s powiedzieć nie potrafię. a w chwilach nasyconych emocjami zdarza się zgubić smak w ustach. z punktu widzenia tej opowieści, to wątek absolutnie poboczny.

      Usuń