- Muszę żyć… -
powiedział to jakoś tak smutno, jakby to był nadludzki wysiłek, z którego
trzeba się wyspowiadać.
Chciałem
zapytać, dowiedzieć się i sprecyzować tę niedokończoną myśl, ale chyba sam
poznał, że nie wystarczą mi dwa słowa, bo po krótkiej przerwie kontynuował:
- Wiesz? Mój Bóg
jeszcze się nie urodził. Muszę żyć, żeby miał go kto przywitać, żeby miał
wyznawcę choć jednego. Czasami zamykam oczy, a ilekroć je otworzę – stwarzam
świat. Od nowa, żeby wyeliminować wady poprzedniego i własne w nim
niepowodzenia. Każdy z moich światów jest tak nieznośnie niedojrzały. Nie
pozwalam im na skostnienie, tylko wyrzucam precz, kiedy tylko się zużyją. Czyli
za każdym razem, kiedy przymknę powieki. Nawet nie zdążę się zirytować na
bieżący, albo nim nacieszyć do woli, a już jego miejsce zajmuje kolejny.
Dzisiaj, to się nawet mrugnąć boję, żeby nie przegapić, bo wymyśliłem sobie
świat, do którego powoli przywykam. W takim świecie mógłbym bezpiecznie zasnąć
pod murem kościelnym, a litościwy anioł przykryłby mnie ciepłym oddechem i
wsadził w kieszeń dychę, żebym miał za co zjeść rano śniadanie, albo się upić i
zapomnieć powody, dla których wstawałem. A wstaję bardzo wcześnie, bo wyspałem
się już tak bardzo, że chciałbym, aby choć jeden ze światów potrwał do białego
rana dnia kolejnego. Bo były światy, do których żaden Bóg nie zechciałby
zawitać, a i dni takie, kiedy musiałem uśpić ze dwie galaktyki co bardziej
nieudanych światów. Wyspany jestem jak niedźwiedź po zimie.
Podrapałem
się po głowie, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Mój talent architektoniczny
groził katastrofą budowlaną nawet w przypadku karmnika dla kolibrów, a co
dopiero takiej wielkiej koncepcji, jak planeta. Dobrze, że siedzieliśmy gdzieś
pod kostropatym murem kościelnym i nawet bezdomne psy nas omijały, bo
wykazywałem pierwsze objawy procesu krystalizacji organizmu, a nikt nie lubi,
jak mu przed nosem wyrośnie przeszkoda zakamieniała jak ja. Leżałem pod tym
płotem jak głaz narzutowy – głaz, to co prawda za duże słowo jak dla mojej nikczemnej
postury, jednak „głazik narzutowy”, „szlam polodowcowy”, albo „tłuczeń
akwariowy” brzmią kompletnie niepoważnie, jak na tak istotne zjawisko.
Tymczasem mój napęczniały od niedostatku i przedwcześnie posiwiały towarzysz
kontynuował gawędę, nie zauważając absolutnie, że usztywnił mi mięśnie i
zniewolił miejscowo. Słuch wciąż działał i przyjmował wibracje bez niechęci,
pozostawiając całą przestrzeń do dyspozycji fal dźwiękowych emitowanych
siedzącym leniwie obok ciałem.
- Wczoraj bodajże
już myślałem, że czas zawołać Boga, żeby przyszedł w gości, dopóki mój świat
nie zgnije na wzór jabłuszka spadłego z drzewa, bo taka ziemia bez łączności z
odżywczym pniem, z korzeniami zanurzonymi w rezerwuar ambrozji niewielkie ma
szanse przetrwania. Nikt nie karmi, nie pieści, tylko zmusza do obrotów, jak
plastikowego bączka pomalowanego w tęczę ku radości ludzkich piskląt. Samym
deszczem ciężko wyżyć. Wiatr też nie utuczy drzewa genealogicznego i stanie się
przyczynkiem martwej gałęzi, porzuconej ścieżki ewolucji. Taaa… Wydawał się już
całkiem dobry tamen świat. Jeden z najbardziej udanych, jakie mi do głowy
przyszły. Już palce do gęby pchałem, żeby gwizdnąć na swojego Boga, żeby
wyszedł na podwórko, żeby głowę wychylił z okna i powiedział, że będzie za chwilę,
tylko rosół skończy jeść, bo mama będzie krzyczeć, jak zostawi pełny talerz, no
i weźmie ze sobą „gałę”, to może pogramy chwilę zanim dziewczęta przyjdą grać w
gumę i będziemy je ciągali za mysie ogonki, a one będą piszczały i ganiały nas
po całym podwórku pośród śmiechu… Miałem gwizdać, kiedy przyszło trochę takich…
No… Wiesz… Burdy robić, Kląć i deptać wszystko i wszystkich. To i zamknąłem
oczy i skasowałem. Szkoda trochę, bo chyba rosołu nie dokończył i może być
głodny teraz…
Słuchałem
z szeroko otwartymi oczami i buzią, uszy miałem rozciągnięte jak żagle na
wietrze i nastawione kierunkowo, żeby nie uronić ani słówka, chyba cały stałem
się membraną chwytającą dźwięki, reflektorem czaszy antenowej, zbiornikiem na
dźwięki. Chłonąłem i ciekawość mnie podgryzała niedyskretnie. Musiał być blisko
celu, skoro chciał gwizdać, a teraz ledwie wzdycha. Zapomniał? Przecież mógł
ten stary ulepszyć. Wziąć pincetę i usunąć te robaczywe jednostki, zupełnie tak
samo jak kobiety usuwają włoski z brwi, gdy rosną w niepożądaną stronę i psują
kształt niesfornego, czarnego rybika nad okiem. Dlaczego zrezygnował? Nie
podążył ścieżką dalej? Problemy przecież rozwiązuje się etapami, małymi
kroczkami, a nie rezygnuje się tylko dlatego, że ostatni szczebel drabiny za
wysoko i trudno dosięgnąć, gdy pominie się pierwsze…
Chyba
nawet za głośno myślałem, bo wytrąciłem gawędziarza z letargu i patrzył na mnie
wyblakłymi oczami, jakby niedawno usiłował z nich kolor wypłakać, co o mały
włos byłoby się udało. Kusiło mnie, korciło, żeby zasypać go pytaniami, a robal
ciekawości drążył we mnie tunele szeroko i głęboko. W końcu nie zdzierżyłem.
Popatrzyłem mu w oczy i zapytałem, jak umiałem najgrzeczniej:
- Wymyślić świat
nie jest łatwo. A żeby jeszcze działał, to już chyba trzeba intelektu bez
granic. A ten? Ten tutejszy, to co? Taki zły jest? Skoro udało się ich tak
wiele stworzyć, to masz porównanie. Każdy ma jakieś mankamenty, więc może ten
jest taki, jak ma być? Może lepszego się po prostu stworzyć już nie da, bo to
jabłuszko i ten robak, to jakaś para komplementarna. Jak dzień i noc. Że niby
dobro ze złem musi się w jednej toni przeglądać, aby świat oblekł się barwami i
mógł się toczyć aż do własnego kresu. Siedzimy sobie pod płotem, a ty mi
opowiadasz o światach, które w tobie dojrzały i powstały i trwały od początku
do końca, aż je zgasiłeś drgnięciem powieki… Jak Bóg… Może… Może to ty jesteś
swoim Bogiem i niepotrzebnie czekasz na siebie? Chcesz? Postawię ci rosół. Tu
obok karmią za parę groszy… Pójdziesz ze mną?
- Ech… Mądrala
się znalazł… Pewnie komuś zaraz wypaplasz, a na to się zgodzić nie chcę -
sapnął cichutko i nogi zaczął podkulać, a łeb mu poleciał na bok w pokrzywy –
dobrej nocy…
Każdy chyba ma w życiu taki okres, że chciałby inny świat zasiedlić i zacząć wszystko od nowa...
OdpowiedzUsuńale ostatecznie - w domu najlepiej.
UsuńNarzekamy na kiepski świat, własnego nie bardzo umiemy stworzyć, ale jakoś się to toczy.
OdpowiedzUsuńprawda? a ja żyję sobie w najlepszym ze znanych mi światów i nawet, kiedy jest trochę pod górę, to myślę, że są światy, które eskalują bardziej. lubię góry, choć nie stać mnie na wyczyny. intensywny spacer tak - wspinaczka, już odrobinę mnie przerasta. nie dla mnie K-2 w naturze. choć chętnie popatrzę i pozwolę dłoniom spocić się z emocji. z życzeniem powrotu każdemu, kto się na ów wyczyn porwie.
UsuńŚwiat to dzieło przypadku powstałe z niczego,czyli wodoru - jak stwierdziła kiedyś jedna moja znajoma. Im dłużej żyję, tym bardziej jestem skłonna w to uwierzyć.
OdpowiedzUsuńŚwiat w którym przyszło nam żyć jest złem wcielonym, które próbuje się zabunkrować paragrafami, ale jednocześnie tyle w nim piękna, że nie żałuję, że jest moim światem.
nie znalazłem w sobie aż tyle zdecydowania żeby wiedzieć. ale czasami usiłuję wymyślić na użytek własny coś,co pozwoli mi trwać i patrzeć do przodu.
Usuń