Urodziłem
się od razu z podejrzeniem. Ale zacznę od początku. Świat zatrzymał się na
moment i oddechem nie zakłócał nawet spokoju. Taki bezruch możliwy jest tylko
wtedy, kiedy jesień nadepnie latu na krtań i wyciąga nóż, żeby je zaszlachtować.
Wtedy politycy piszą publiczne wyrazy, w których są oburzeni, wzywający do
zaprzestania, a świat wsadza ręce w usta i gryzie palce na bezdechu. Albo
styczniowym świtem, kiedy na pola nasycone śniegiem spadnie meteorem ciężka,
spocona czapa z wysokiej sosny i w pół ruchu zamrą jelenie, zające i lisy.
Każdy bezgłośnie zastrzyże uszami, a cisza dojrzewa, aż nabrzmi.
Ktoś
krzyknął. I nie był to krzyk szczęścia, a niemal konwulsja. Rozdzierająca
bębenki i nasiąknięta słowem nieżyczliwym. Potem wielekroć wmawiali mi, że to
spełniona miłość krzyczała. Tylko nikt mi nie wyjaśnił, dlaczego tak
rozpaczliwie, żałośnie i chlipała potem jeszcze długo. A ja wtedy właśnie
zebrałem pierwsze lanie. Wstyd się przyznać, bo facet nie powinien tak skamleć,
ale nie dość, że jak bóbr płakałem, że darłem pysk jak wartownicza surykatka na
widok orła, że się zanosiłem szlochem, to jeszcze poszczałem się pod siebie z
emocji. Obejrzeli mnie nagiego jak jakiegoś dorsza, czy innego okonia,
trzymając za nogi na wyciągniętej ręce i przylali w tyłek. To się posikałem i
już wiedziałem, dlaczego trzymali mnie tak daleko od siebie – facet miał na
sobie białą sukienkę do pół łydki, damski czepek na głowie i maseczkę
antysmogową. A ja rozsiewałem płynnie żółty barwnik niczym wzdychający
wieloryb. Nie pytaj proszę dlaczego miał maseczkę – widać, pomimo restrykcji i
obostrzeń samorządów lokalnych zagrożenie smogiem stwarzałem również. Jak piec
węglowy, albo rura wydechowa samochodu, bądź krowy.
Tak
w ogóle, to w życiu nie mam szczęścia do facetów w sukienkach, bo już parę
okrążeń słońca później, w ramach przymusowego pobierania doktryn stanął na
mojej drodze gość w czerni, który miał sukienkę chyba ze starszego brata, bo
ciągnęła się za nim po ziemi. Ja dostałbym kolejne lanie, że brudzę i
bezczeszczę kreację, nasączając ją bogatą biologicznie treścią w przestworzach niemytych
kałuż, a koleżanki zastanawiały się po cichu, czy pod sukienką nosi pończochy i
szpilki. Chociaż na weekendowe „domówki”. Nie znalazł się odważny, żeby zapytać
wprost, lecz podchody trwały kilka lat. Wreszcie jeden, wspomagany odwagą
pochodzącą z trunków wietrzejących w barku jego żyjących przodków, zapytał
podczas spowiedzi przedświątecznej i wyleciał z hukiem z kościoła, kiedy
proboszcz zadzierając kieckę gonił go, wywijając różańcem jak lassem. Nie miał.
Widziałem, że nie miał. Biegł w trampkach i łydki miał zarośnięte szuwarem, bardziej
niż brzegi jeziora. A lassem pracować też nie umiał, bo pytajnik umknął mu
gdzieś za stojącym na postumencie gipsowym odlewem świętego Krzysztofa – patrona
wędrowców i poszukiwaczy skarbów. Szkoda, że fałszywym. A odważny, o ile mnie
słuch nie mylił dobrowolnie uczy się francuskiego w ramach pokuty za
udowodnione wykroczenie przeciwko kamiennym tablicom z artykułu siódmego, który
brzmienia nie zmienił bez względu na tłumaczenie. Niełatwy język, ale ma
zapewniony kurs dla zaawansowanych. I nie wyjdzie bez certyfikatu.
Już
wtedy byłem winien, choć jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Bo stałem się
przedmiotem zainteresowania rozmaitych kodeksów, jednak z mową oskarżycielską
spotkałem się znacznie później. Znaczy – znacznie później podlegałem świadomej
resocjalizacji i doktrynom wygłaszanym z pietyzmem i absolutną pewnością
siebie. Bo okazało się, że na początku było słowo. A może chaos? Pewności tu
nie ma żadnej i ideologie się ścierają. Mną jednak nikt się specjalnie nie
przejmował, bo od pierwszego krzyku byłem już winny, skazany na śmierć i
umieszczony w sali ogólnej z podobnymi do mnie. Szprotki zamyka się w puszkach
pośmiertnie i zbiorowo skazując je na harakiri - śmierć przez wypatroszenie.
Ludzi zamyka się indywidualnie, choć to nieekonomiczne rozwiązanie. Za to przed
wykonaniem wyroku pozwala się tym ludziom pływać we wspólnym basenie, gdzie
przesiąkają wzajemnościami i smrodem. Już za życia śmierdzi się intensywniej
niż takie wymordowane szprotki, ale węch ludzki został przewiercony po dwakroć,
żeby nie aspirował do subtelności i czułości, więc można przywyknąć.
Kończąc
dygresje wspomnę tylko, że odcięli mnie od dostaw energii, zawiązali na supeł,
żeby mi brzuch nie przeciekał i stempel czerwony nabili w księgach. Zwyczajowo
zostałem napiętnowany numerkiem, żeby można było mnie dożywotnio prześladować.
Jak w każdym szanującym się obozie koncentracyjnym miałem zestarzeć się razem z
prywatnym PESELem (byle nie zbyt uporczywie), żeby mnie później do odpowiedniej
puszki można było zamknąć, a w trakcie hodowli odfajkować obowiązkowe
procedury. Szczepienia ochronne, zakłady pracy przymusowej, listy gończe, przynależność
rasową, przydatność biologiczną i miliard innych, bliżej mi nieznanych
parametrów związanych z segregacją. Bo odpady się segreguje. A dane się zbiera.
Od tego są tak zwane ORGANY – nie mylić z podrobami i transplantacją.
Ekologiczna biblia nie przewiduje zabierania natury z tego świata do innych, choć
prawo zachowania materii sugeruje, że jest to możliwe, a egipscy faraonowie
byli wręcz pewni, że transfer jest gwarantowany przez niebiańskie linie
lotnicze, jeśli tylko stać ich, żeby za nadbagaż zapłacić.
Ja,
z braku lepszych pomysłów dojrzewałem. Pasłem się niczym nieświadoma cielęcinka
na soczystych zboczach rzeczywistości i zerkałem ciekawie, jak wiedzie się
cielęcinkom na sąsiednich grządkach. Czymś trzeba wypełnić „międzyczas”, czyli
chwilę pomiędzy przeżuwaniem, a wydalaniem, między myślą dzienną, pochopnie
świadomą, a nocną, podskórną. I ta nocna, bywała tak niesubordynowana, że uszy
purpurowe miałem jeszcze długo po rozpoczęciu dnia. To żenujące doświadczenie –
chodzić zawstydzonym przez pół świadomości, ponieważ noc rozdokazywała do woli
i nawet szpaki gwizdały z podziwem dla mojej kozackiej, młodzieńczej potrzeby
odnalezienia czegoś więcej niż ekologiczna czystość, czy jakakolwiek inna
czystość. Skąd to mniemanie, że trzeba być czystym i niepokalanym? Wzdychałem i
wzdycham nadal. Dogmaty wcielane w życie rygorem, kijem i marchewką, reklamą i
ulgą podatkową. Precedensem prawnym i cenzurą podprogową. Chciałem zakląć,
jednak wędzidło miałem już zaciągnięte tak mocno, że mogłem się tylko oślinić.
Albo znów posikać z bólu i krzywdy doznanej.
Rozglądałem
się i z sobą starałem się zaprzyjaźnić. Zrewidowałem własne myśli, ale w
wielkiej tajemnicy i w kompletnych ciemnościach. Pozwoliłem dłoniom pójść na
spacer, na zwiedzanie bezwstydne zupełnie. I poprosiłem tylko o jedno – niech
mi zwrócą opowieść o tym, co znalazły, żebym stał się pajęczyną uczuciową
reagującą na powracające wibracje. Wysłałem oczy, żeby odnalazły każdy
zapomniany lub skrzętnie pomijany fragment mniej jasnej codzienności, puzzle
nieprzeznaczone dla wycieczek zagranicznych, czy nawet gospodarskiego oka. Na
zaścianki i wstydliwości nasiąkające esencją niezrozumienia z braku ekspozycji.
Jestem
parzysty. Symetryczny. Nieciągły jestem i widzę zaburzenia. Mam jeden nos, choć
dwukrotnie rozwiercony, jedne usta parzyście uzębione, jeden spust
hydrauliczno-transportowy, i węzeł zawiązany przez pana w białej sukience - najwyraźniej
zardzewiały do szczętu i lepiej go nie ruszać, żeby się nie rozpadł od rdzy.
Facet mógł być fachowcem, jednak nie zostawił mi instrukcji pielęgnacji zaworu,
ani choćby piktogramowej wskazówki. Poniżej nieznośność jedną mam nie-do-okiełznania.
Bo jest taki czas, kiedy poskromić drgnięcie życia jest trudno. Zaimplementowana
odgórnie wola, nakaz, instynkt, imperatyw – też jest nieparzystością, choć nie
psuje symetrii. Zerkam ciekawie, a ciekawość rośnie w ekstazę niepojętą. Na
sąsiednich grządkach pływają inne zbaraniałe PESELe. Czyżby kalekie? Ktoś
wyciął im nieznośność, ale śmiem wątpić w fachowość zabiegu, bo blizna nie zrasta
się wcale, przyciąga wzrok żywym mięsem. Czasem nawet krwawi, bądź się ślini.
Dlaczego mnie to absorbuje? Musiał być większy magik, bo ciął sierpem księżyca
tak ostrym, że cielęcinka goić się nie zamierza. A historia z sarkazmem zauważa
mi ponad ramieniem, że po gilotynie też nie chciało się zrastać, więc nie
trzeba wielkich umiejętności, aby blizna była nieuleczalna. I objaw może być
masowy. Epidemia.
Wzdychając
- wyję, a kalekie PESELe patrzą wzrokiem pełnym niedopowiedzeń. Kodeksy na
razie milczą. To przerażające milczenie uświadamia mi, że winny będę bez
względu na skutki, tylko paragraf wybrać muszę. Samemu sobie karę wymierzyć i
to najlepiej przed zdarzeniem. Samodzielnie wyznaczyć azymut ku potępieniu. Drogę
do piekieł. Milczę, szczelnie zamykając usta, bo się boję, że oddech zarażony
słowami może mnie zdradzić, zanim decyzję podejmę. Że słowa mnie skażą, nim
zdążę skosztować wyboru. Nie mogłem gryźć się zbyt jawnie, żeby nie narazić się
na ripostę, na cios za niedopełnione. Na odwet, bez ataku. Wzrok tęskny,
samotny, niejasny wysprzątał mi ścieżki, najeżone przeszkodami i mosty pełne
dziur niepewności. Zasieki i szlabany, przez które na białych koniach można
przejechać wyłącznie. Nie mam... I nie będę miał, bo nic na to nie wskazuje,
abym stał się jeźdźcem, a albinosów ani na lekarstwo wokół. Wyrok zapadł już
zapewne, bo świat poświęca zbyt wiele energii na powtarzalność, żeby pozwolić
istnieć odmieńcom. Więc wyrok już zna i mój wybór również.
Udaję,
że ciekawość mnie pcha, że litość i współczucie. Pytam, czy boli, czy pomóc
jakoś mogę, względnie opatrzyć, lub wylizać ranę, bo zwierzęta śliną leczą
swoje rany i ja też to robię. Trudno w naturze o lepszy bandaż. Chciałem się
podzielić, bo może nie wie ten PESEL, że śliną i językiem można każde skaleczenie
zasklepić, że można ból ograniczyć…
Jeden
się oburza, drugi wręcz gryzie… No tak… Pokuta… Było siedzieć na własnej
grzędzie i medytować… Płonę. Ale przestać nie potrafię. Śliny mi przybywa, bo
rannych PESELi wciąż więcej. Jak tak dalej pójdzie, to się utopię w tej
samarytańskiej, niespełnionej posłudze. Ale w końcu wiedziałem, że kara jest
nieunikniona. Mógłbym zostać szamanem połowy pastwiska - tyle mam śliny, a
pastwisko wierzga, jakby spodziewało się aseptycznych opatrunków i dwóch
dodatkowych dni urlopu na egzotycznych wyspach z prywatnym, całodobowym
lokajem, drinkiem z tęczową parasolką i sypialnią na palach wbitych w piach dna
lazurowego, wolnego od gapiów niepożądanych oceanu…
Domki
na piasku. Architektura utopii. Nawet najstarsze kodeksy ostrzegają, ale
pastwisko bodzie i trzyma się w defensywie. Najwyraźniej pomocy mu nie
potrzeba, to się wycofuję. Poddałem się. Niech myśli same sobą się zajmą, a nie
wiodą mnie na pokuszenie z biletem bez powrotu. Wszak jedna kara za grzechy
jest przewidziana i nie zauważyłem, żeby ktoś apelował i doczekał łaski. Proces
tak długi, czy ja zbyt krótki? Kara jednakowa, za grzech i jego brak, więc po
co się prężyć? Nadymać?
Żyję.
Wiem, że jestem skazany. I winny. Wiem, że nie uniknę kary. A przecież wciąż
zerkam na stado, które ukradkiem oddaje mi spojrzenia i chyba coś w tym wzroku
chce przekazać. Iść znowu? Znowu po łbie dostać? Śliny mi nie brakuje… Jeszcze
mógłbym… Poleczyć rany…
W USA byłbyś już miliarderem.
OdpowiedzUsuńskąd to mniemanie?
UsuńNo można się doszukać w tym tekście wielu metafor, co komu pasuje, jak u Orwella...
OdpowiedzUsuńa co Ty znalazłaś? łapię się często na tym, że myślę o czymś, a czytający widzą coś innego. i nie wiem sam, czy to moja nieumiejętność, czy jakie inne powody. zbyt zawile? niejednoznacznie? za bardzo otwarte wątki?
UsuńDlaczego nieumiejętność? Czyż nie o to właśnie chodzi, by dawać pole dla wyobraźni?
Usuńjak najbardziej. ale czasami chciałoby się choć kierunek wskazać, czy za rączkę poprowadzić. choćby po to, żeby samotnie nie iść.
UsuńI co z tego, że skazany? Póki jeszcze nieznośność bywa nieznośna i ma się ochotę świadczyć szamańskie usługi - nie jest źle!
OdpowiedzUsuńwiekowy szaman może już tylko się ślinić...
Usuńa i droga nie dość, że pod górę, to kostropata.
I zaś się obśmiałam po pachy czytając, ale w drodze powrotnej z pracy do domu i na miejscu już zapomniałam Ci o tym napisać (bo pisałam coś innego).
OdpowiedzUsuńzamiast siłowni mięśnie brzucha ćwiczysz czytając? ciekawa gimnastyka.
UsuńBardzo dobrze wpływająca na całokształt.
Usuńniech więc całokształt ma się dobrze
UsuńSię ma.
Usuń