poniedziałek, 8 października 2018

Bezrobotny szaman.


Urodziłem się od razu z podejrzeniem. Ale zacznę od początku. Świat zatrzymał się na moment i oddechem nie zakłócał nawet spokoju. Taki bezruch możliwy jest tylko wtedy, kiedy jesień nadepnie latu na krtań i wyciąga nóż, żeby je zaszlachtować. Wtedy politycy piszą publiczne wyrazy, w których są oburzeni, wzywający do zaprzestania, a świat wsadza ręce w usta i gryzie palce na bezdechu. Albo styczniowym świtem, kiedy na pola nasycone śniegiem spadnie meteorem ciężka, spocona czapa z wysokiej sosny i w pół ruchu zamrą jelenie, zające i lisy. Każdy bezgłośnie zastrzyże uszami, a cisza dojrzewa, aż nabrzmi.

Ktoś krzyknął. I nie był to krzyk szczęścia, a niemal konwulsja. Rozdzierająca bębenki i nasiąknięta słowem nieżyczliwym. Potem wielekroć wmawiali mi, że to spełniona miłość krzyczała. Tylko nikt mi nie wyjaśnił, dlaczego tak rozpaczliwie, żałośnie i chlipała potem jeszcze długo. A ja wtedy właśnie zebrałem pierwsze lanie. Wstyd się przyznać, bo facet nie powinien tak skamleć, ale nie dość, że jak bóbr płakałem, że darłem pysk jak wartownicza surykatka na widok orła, że się zanosiłem szlochem, to jeszcze poszczałem się pod siebie z emocji. Obejrzeli mnie nagiego jak jakiegoś dorsza, czy innego okonia, trzymając za nogi na wyciągniętej ręce i przylali w tyłek. To się posikałem i już wiedziałem, dlaczego trzymali mnie tak daleko od siebie – facet miał na sobie białą sukienkę do pół łydki, damski czepek na głowie i maseczkę antysmogową. A ja rozsiewałem płynnie żółty barwnik niczym wzdychający wieloryb. Nie pytaj proszę dlaczego miał maseczkę – widać, pomimo restrykcji i obostrzeń samorządów lokalnych zagrożenie smogiem stwarzałem również. Jak piec węglowy, albo rura wydechowa samochodu, bądź krowy.

Tak w ogóle, to w życiu nie mam szczęścia do facetów w sukienkach, bo już parę okrążeń słońca później, w ramach przymusowego pobierania doktryn stanął na mojej drodze gość w czerni, który miał sukienkę chyba ze starszego brata, bo ciągnęła się za nim po ziemi. Ja dostałbym kolejne lanie, że brudzę i bezczeszczę kreację, nasączając ją bogatą biologicznie treścią w przestworzach niemytych kałuż, a koleżanki zastanawiały się po cichu, czy pod sukienką nosi pończochy i szpilki. Chociaż na weekendowe „domówki”. Nie znalazł się odważny, żeby zapytać wprost, lecz podchody trwały kilka lat. Wreszcie jeden, wspomagany odwagą pochodzącą z trunków wietrzejących w barku jego żyjących przodków, zapytał podczas spowiedzi przedświątecznej i wyleciał z hukiem z kościoła, kiedy proboszcz zadzierając kieckę gonił go, wywijając różańcem jak lassem. Nie miał. Widziałem, że nie miał. Biegł w trampkach i łydki miał zarośnięte szuwarem, bardziej niż brzegi jeziora. A lassem pracować też nie umiał, bo pytajnik umknął mu gdzieś za stojącym na postumencie gipsowym odlewem świętego Krzysztofa – patrona wędrowców i poszukiwaczy skarbów. Szkoda, że fałszywym. A odważny, o ile mnie słuch nie mylił dobrowolnie uczy się francuskiego w ramach pokuty za udowodnione wykroczenie przeciwko kamiennym tablicom z artykułu siódmego, który brzmienia nie zmienił bez względu na tłumaczenie. Niełatwy język, ale ma zapewniony kurs dla zaawansowanych. I nie wyjdzie bez certyfikatu.

Już wtedy byłem winien, choć jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Bo stałem się przedmiotem zainteresowania rozmaitych kodeksów, jednak z mową oskarżycielską spotkałem się znacznie później. Znaczy – znacznie później podlegałem świadomej resocjalizacji i doktrynom wygłaszanym z pietyzmem i absolutną pewnością siebie. Bo okazało się, że na początku było słowo. A może chaos? Pewności tu nie ma żadnej i ideologie się ścierają. Mną jednak nikt się specjalnie nie przejmował, bo od pierwszego krzyku byłem już winny, skazany na śmierć i umieszczony w sali ogólnej z podobnymi do mnie. Szprotki zamyka się w puszkach pośmiertnie i zbiorowo skazując je na harakiri - śmierć przez wypatroszenie. Ludzi zamyka się indywidualnie, choć to nieekonomiczne rozwiązanie. Za to przed wykonaniem wyroku pozwala się tym ludziom pływać we wspólnym basenie, gdzie przesiąkają wzajemnościami i smrodem. Już za życia śmierdzi się intensywniej niż takie wymordowane szprotki, ale węch ludzki został przewiercony po dwakroć, żeby nie aspirował do subtelności i czułości, więc można przywyknąć.

Kończąc dygresje wspomnę tylko, że odcięli mnie od dostaw energii, zawiązali na supeł, żeby mi brzuch nie przeciekał i stempel czerwony nabili w księgach. Zwyczajowo zostałem napiętnowany numerkiem, żeby można było mnie dożywotnio prześladować. Jak w każdym szanującym się obozie koncentracyjnym miałem zestarzeć się razem z prywatnym PESELem (byle nie zbyt uporczywie), żeby mnie później do odpowiedniej puszki można było zamknąć, a w trakcie hodowli odfajkować obowiązkowe procedury. Szczepienia ochronne, zakłady pracy przymusowej, listy gończe, przynależność rasową, przydatność biologiczną i miliard innych, bliżej mi nieznanych parametrów związanych z segregacją. Bo odpady się segreguje. A dane się zbiera. Od tego są tak zwane ORGANY – nie mylić z podrobami i transplantacją. Ekologiczna biblia nie przewiduje zabierania natury z tego świata do innych, choć prawo zachowania materii sugeruje, że jest to możliwe, a egipscy faraonowie byli wręcz pewni, że transfer jest gwarantowany przez niebiańskie linie lotnicze, jeśli tylko stać ich, żeby za nadbagaż zapłacić.

Ja, z braku lepszych pomysłów dojrzewałem. Pasłem się niczym nieświadoma cielęcinka na soczystych zboczach rzeczywistości i zerkałem ciekawie, jak wiedzie się cielęcinkom na sąsiednich grządkach. Czymś trzeba wypełnić „międzyczas”, czyli chwilę pomiędzy przeżuwaniem, a wydalaniem, między myślą dzienną, pochopnie świadomą, a nocną, podskórną. I ta nocna, bywała tak niesubordynowana, że uszy purpurowe miałem jeszcze długo po rozpoczęciu dnia. To żenujące doświadczenie – chodzić zawstydzonym przez pół świadomości, ponieważ noc rozdokazywała do woli i nawet szpaki gwizdały z podziwem dla mojej kozackiej, młodzieńczej potrzeby odnalezienia czegoś więcej niż ekologiczna czystość, czy jakakolwiek inna czystość. Skąd to mniemanie, że trzeba być czystym i niepokalanym? Wzdychałem i wzdycham nadal. Dogmaty wcielane w życie rygorem, kijem i marchewką, reklamą i ulgą podatkową. Precedensem prawnym i cenzurą podprogową. Chciałem zakląć, jednak wędzidło miałem już zaciągnięte tak mocno, że mogłem się tylko oślinić. Albo znów posikać z bólu i krzywdy doznanej.

Rozglądałem się i z sobą starałem się zaprzyjaźnić. Zrewidowałem własne myśli, ale w wielkiej tajemnicy i w kompletnych ciemnościach. Pozwoliłem dłoniom pójść na spacer, na zwiedzanie bezwstydne zupełnie. I poprosiłem tylko o jedno – niech mi zwrócą opowieść o tym, co znalazły, żebym stał się pajęczyną uczuciową reagującą na powracające wibracje. Wysłałem oczy, żeby odnalazły każdy zapomniany lub skrzętnie pomijany fragment mniej jasnej codzienności, puzzle nieprzeznaczone dla wycieczek zagranicznych, czy nawet gospodarskiego oka. Na zaścianki i wstydliwości nasiąkające esencją niezrozumienia z braku ekspozycji.

Jestem parzysty. Symetryczny. Nieciągły jestem i widzę zaburzenia. Mam jeden nos, choć dwukrotnie rozwiercony, jedne usta parzyście uzębione, jeden spust hydrauliczno-transportowy, i węzeł zawiązany przez pana w białej sukience - najwyraźniej zardzewiały do szczętu i lepiej go nie ruszać, żeby się nie rozpadł od rdzy. Facet mógł być fachowcem, jednak nie zostawił mi instrukcji pielęgnacji zaworu, ani choćby piktogramowej wskazówki. Poniżej nieznośność jedną mam nie-do-okiełznania. Bo jest taki czas, kiedy poskromić drgnięcie życia jest trudno. Zaimplementowana odgórnie wola, nakaz, instynkt, imperatyw – też jest nieparzystością, choć nie psuje symetrii. Zerkam ciekawie, a ciekawość rośnie w ekstazę niepojętą. Na sąsiednich grządkach pływają inne zbaraniałe PESELe. Czyżby kalekie? Ktoś wyciął im nieznośność, ale śmiem wątpić w fachowość zabiegu, bo blizna nie zrasta się wcale, przyciąga wzrok żywym mięsem. Czasem nawet krwawi, bądź się ślini. Dlaczego mnie to absorbuje? Musiał być większy magik, bo ciął sierpem księżyca tak ostrym, że cielęcinka goić się nie zamierza. A historia z sarkazmem zauważa mi ponad ramieniem, że po gilotynie też nie chciało się zrastać, więc nie trzeba wielkich umiejętności, aby blizna była nieuleczalna. I objaw może być masowy. Epidemia.

Wzdychając - wyję, a kalekie PESELe patrzą wzrokiem pełnym niedopowiedzeń. Kodeksy na razie milczą. To przerażające milczenie uświadamia mi, że winny będę bez względu na skutki, tylko paragraf wybrać muszę. Samemu sobie karę wymierzyć i to najlepiej przed zdarzeniem. Samodzielnie wyznaczyć azymut ku potępieniu. Drogę do piekieł. Milczę, szczelnie zamykając usta, bo się boję, że oddech zarażony słowami może mnie zdradzić, zanim decyzję podejmę. Że słowa mnie skażą, nim zdążę skosztować wyboru. Nie mogłem gryźć się zbyt jawnie, żeby nie narazić się na ripostę, na cios za niedopełnione. Na odwet, bez ataku. Wzrok tęskny, samotny, niejasny wysprzątał mi ścieżki, najeżone przeszkodami i mosty pełne dziur niepewności. Zasieki i szlabany, przez które na białych koniach można przejechać wyłącznie. Nie mam... I nie będę miał, bo nic na to nie wskazuje, abym stał się jeźdźcem, a albinosów ani na lekarstwo wokół. Wyrok zapadł już zapewne, bo świat poświęca zbyt wiele energii na powtarzalność, żeby pozwolić istnieć odmieńcom. Więc wyrok już zna i mój wybór również.

Udaję, że ciekawość mnie pcha, że litość i współczucie. Pytam, czy boli, czy pomóc jakoś mogę, względnie opatrzyć, lub wylizać ranę, bo zwierzęta śliną leczą swoje rany i ja też to robię. Trudno w naturze o lepszy bandaż. Chciałem się podzielić, bo może nie wie ten PESEL, że śliną i językiem można każde skaleczenie zasklepić, że można ból ograniczyć…

Jeden się oburza, drugi wręcz gryzie… No tak… Pokuta… Było siedzieć na własnej grzędzie i medytować… Płonę. Ale przestać nie potrafię. Śliny mi przybywa, bo rannych PESELi wciąż więcej. Jak tak dalej pójdzie, to się utopię w tej samarytańskiej, niespełnionej posłudze. Ale w końcu wiedziałem, że kara jest nieunikniona. Mógłbym zostać szamanem połowy pastwiska - tyle mam śliny, a pastwisko wierzga, jakby spodziewało się aseptycznych opatrunków i dwóch dodatkowych dni urlopu na egzotycznych wyspach z prywatnym, całodobowym lokajem, drinkiem z tęczową parasolką i sypialnią na palach wbitych w piach dna lazurowego, wolnego od gapiów niepożądanych oceanu…

Domki na piasku. Architektura utopii. Nawet najstarsze kodeksy ostrzegają, ale pastwisko bodzie i trzyma się w defensywie. Najwyraźniej pomocy mu nie potrzeba, to się wycofuję. Poddałem się. Niech myśli same sobą się zajmą, a nie wiodą mnie na pokuszenie z biletem bez powrotu. Wszak jedna kara za grzechy jest przewidziana i nie zauważyłem, żeby ktoś apelował i doczekał łaski. Proces tak długi, czy ja zbyt krótki? Kara jednakowa, za grzech i jego brak, więc po co się prężyć? Nadymać?

Żyję. Wiem, że jestem skazany. I winny. Wiem, że nie uniknę kary. A przecież wciąż zerkam na stado, które ukradkiem oddaje mi spojrzenia i chyba coś w tym wzroku chce przekazać. Iść znowu? Znowu po łbie dostać? Śliny mi nie brakuje… Jeszcze mógłbym… Poleczyć rany…

13 komentarzy:

  1. No można się doszukać w tym tekście wielu metafor, co komu pasuje, jak u Orwella...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a co Ty znalazłaś? łapię się często na tym, że myślę o czymś, a czytający widzą coś innego. i nie wiem sam, czy to moja nieumiejętność, czy jakie inne powody. zbyt zawile? niejednoznacznie? za bardzo otwarte wątki?

      Usuń
    2. Dlaczego nieumiejętność? Czyż nie o to właśnie chodzi, by dawać pole dla wyobraźni?

      Usuń
    3. jak najbardziej. ale czasami chciałoby się choć kierunek wskazać, czy za rączkę poprowadzić. choćby po to, żeby samotnie nie iść.

      Usuń
  2. I co z tego, że skazany? Póki jeszcze nieznośność bywa nieznośna i ma się ochotę świadczyć szamańskie usługi - nie jest źle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiekowy szaman może już tylko się ślinić...
      a i droga nie dość, że pod górę, to kostropata.

      Usuń
  3. I zaś się obśmiałam po pachy czytając, ale w drodze powrotnej z pracy do domu i na miejscu już zapomniałam Ci o tym napisać (bo pisałam coś innego).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamiast siłowni mięśnie brzucha ćwiczysz czytając? ciekawa gimnastyka.

      Usuń
    2. Bardzo dobrze wpływająca na całokształt.

      Usuń
    3. niech więc całokształt ma się dobrze

      Usuń