- I dobrze.
Idziemy za modą. A moda mówi, że gruba krecha i dalej jedziemy panowie.
Jedziemy! Skoro wielcy tego świata mogą, to dlaczego mielibyśmy być gorsi?
Proszę zostawić za sobą niedoróbki i obietnice. Pokasować niewygodne numery
telefonów, a niewdzięczne wieści z poczty elektronicznej wyeksportować do
spamu. GRUBA KRECHA. I od dziś będziemy już przynajmniej przyzwoici i na
bieżąco. A gdyby któremuś z panów nóżka się powinęła, to proszę o
natychmiastowe info. Nikt nie powiedział, że gruba krecha to zabieg
jednorazowy. W końcu… Może… Dla higieny psychicznej, to najlepiej byłoby dzień
kończyć grubą krechą, żeby o poranku bezstresowo napić się kawy i projektować
przyszłość świetlaną z uśmiechem na ustach i pośród wyrozumiałości.
- No to na co czekamy?
Do roboty panowie!. Proszę pokasować wszystko i wszystkich, żeby nie zatruwali
wam życia i żeby przyszłość mogła zalotnie kieckę zadrzeć i pokazać wam… He,
He… że się tak wyrażę po prostacku to, co przyszłość ma pokazać, żeby na panów
aparycjach pojawił się wyraz prymitywnej, zwierzęcej satysfakcji i totalnego
spełnienia. Trwałego, jeśli mogę prosić.
- A kiedy już
panowie posiądą i zapłodnią przyszłość, zasiądą i zaczną modelować świat na
swoje podobieństwo, to przypomnę tylko o lojalce i tajemnicy służbowej, oraz o
sprawie nadrzędnej, czyli o CYCU. Trzeba pamiętać panowie, skąd kapie mleczko i
z CYCEM żyć w symbiozie nierozerwalnej. Gdyby do głowy panom przyszło podzielić
się mizerią sezonowego ogórka z dziennikarzynami, to zanim panowie paszczę otworzą
zalecam rzut oka na wyświechtane dżinsy, na koszulę, która piąty sezon musi
obsłużyć, bo wikt i opierunek nie jest dany od Boga, lecz trzeba na niego
zapracować. Przyjdzie taki głodny chłystek i w głowie zamiesza na chwałę godną
jednodniowej jętki, której kopulacja wyszła odrobinę lepiej od tych mniej
ruchliwych, czy też mniej szczęściem namaszczonych i już. Ale to jest onanizm
panowie. To sztuka na jeden raz.
- A tymczasem
mamy budować przyszłość. I to nie bagatelną, a szczęśliwą i powtarzalną. Może nawet
wiecznie. Comiesięcznie, wpływem na rachunek wskazany i tym, co pod stołem
(wiem, wiem - wy nigdy w życiu i absolutnie, więc nie wypomnę żadnemu, ale
skoro premię już się udało skonsumować, zagospodarować, więc bieżąca zostanie
odroczona w czasie i pozostanie do dyspozycji decydenta, czyli, w tym jakże
przyjemnym zbiegu okoliczności, mnie). No! To teraz nareszcie jesteśmy rodziną.
Tylko proszę nie wchodzić bez pukania koledze do łazienki, bo a nuż kolega
realizuje samospełnienie i wolałby nie czynić tego akurat z waszą asystą.
Udawajmy chociaż, że pracujemy w warunkach wzajemnego szacunku i zaufania.
Chyba zbyt wiele nie wymagam od panów? Gdyby jednak pojawiły się wątpliwości,
to przed ich wykrztuszeniem proszę o intymną naradę z weekendowym partnerem dowolnej
płci i wyznania, z mamusią wiecznie żywą, lub teściową, która wbrew pozorom
potrafi podejść do zagadnienia nad podziw trzeźwo nawet pod niebagatelnym wpływem.
Najlepiej przed wypiciem tego, co ozdabia stolik przed TV w godzinach
niedostępnych dla nieletnich świadomości.
- Ruszajmy! Misja
wzywa i przeznaczenie. Przyszłość łasi się do nóg, skamle o zauważenie, a
fortuny z hurgotem prą naprzód po trupach przeszłości, lekce sobie ważąc
teraźniejszość. Mocniej lejce trzymać! Nie spadać, bo koło zamachowe postępu gotowe
zużyć nieudaczne ciało na smar postępu! Dumnie erekcję wypinać na przekór
materii, a jeśli komuś (celowo, bądź przypadkiem) sutki sterczą, to również
naprzód, żeby podrzeć nimi zasieki rzeczywistości w drodze ku wieczności. Lawina
ruszyła, a wy tuczycie się w trybach rosnącej śnieżnej kuli. Owszem – mniej
znaczni, bo masą nie doganiacie przyrostu, ale też udział w większym torcie i
gwarantowane wysługą lat miejsce przy stole, tudzież na komunalnym poniekąd
cmentarzu. Jednak stół rośnie nieustannie. I służby przybywa. Czas najwyższy
okiełznać świat i kaganiec mu założyć. Czas zacząć drenować organizm wiekuisty.
On zniesie naszą zbiorową zachłanność, jak łoś znosi nalot gzów, czy wesz
wstępującą na drogę płodności – niechętnie, ale bez szans na skuteczną obronę,
a insekt zbyt małym jest, żeby go masą zgnieść i przesunąć na osi czasu w
kierunku przeszłości zamkniętej spersonalizowaną agonią.
- Parcie i
presja. Czuć trzeba, że w trybach maszyny jesteś. Jednym z wielu, anonimowym,
zastępowalnym w procesie rekrutacji, ale przecież jesteś i amerykański sen stygmatyzuje
twoją podświadomość nadzieją, której rozwiewać nie zamierzam. Rośnij, przyj,
walcz – o to chodzi. Orgazm nie zawsze przychodzi łatwo. Przyjdą dni, kiedy
trzeba będzie powalczyć i nawet niebieska tabletka będzie tylko nadzieją
niekoniecznie spełnioną. Popatrz na boki. Tam uśmiechają się godne wilki. I
wilczyce, żeby nie być monopłciową, szowinistyczną świnią. Gdybym był
dżentelmenem, od samic zacząłbym wywód. Widać, nie jestem. I nie aspiruję. Ja
modeluję przyszłość. Instalację, projekt, wizję. I smaruję tryby biletami pachnącymi
mennicą, żeby nie zgrzytały zbyt rozlegle. Możesz do Mnie przyjść – jak do
ojca, którego nie znasz zapewne. Możesz, a ja znajdę ciepłe słowo, choć kolano
skrzypnie, że pora uruchomić perswazję okołoodbytniczą podkutym butem.
- Do roboty
święte wałkonie, na chwałę majestatu i niech was nie zwiedzie uśmiech na
wydepilowanym obliczu, które gotowe pokazać wam, że uśmiech można osadzić po
ujemnej stronie osi, a do wskazania kierunku wyjścia wystarczy jeden zaledwie
paluszek (szlag by trafił – manicure jakiś mało doskonały dziś, aż wstyd
wektoryzować takim palcem drogę w niebyt zawodowy). Wciągać brzuszyska.
Niekoniecznie od razu tak, żeby wzrok wam się ześliznął przypominając o
nieustającej gotowości prokreacyjnej, ale wciągnąć tak, żeby choć trochę
sprasować śniadania połknięte w biegu, czy windzie służbowej. Co poniektórzy
myślą, że winda to salon kosmetyczny i poprawiają makijaż, czy golą się, jakby
w domu tego zrobić nie mogli, albo za kierownicą, nim na podziemny parking
wjadą. O pośpiesznym wciąganiu bielizny, to już nawet nie wspomnę, bo z
nadmiarem entuzjazmu nie zamierzam walczyć i szczęściem obiekt nie posiada
dodatkowych pięter, bo w trakcie niektórych podróży mogłoby dojść do cudownego
rozmnożenia personelu. Koniec nabożeństwa i do roboty, niech się światu w tyłku
zakotłuje od waszej jak najbardziej spodziewanej aktywności. Dzień już dawno
wypiął pośladki – czas najwyższy go rozdziewiczyć!
Hymn korporacji? :)
OdpowiedzUsuńporanne błogosławieństwo.
UsuńO matko, ile już było tych grubych kresek, wszystkie ołówki sie wypisały, chyba że flamastrem, tylko flamastry w świetle dnia blakną...
OdpowiedzUsuńto wężykiem. i odświeżać każdego dnia zanim spłowieją.
UsuńWężykiem Jasiu....
UsuńO korporacjo, muzo moja, ile cię cenić trzeba...
OdpowiedzUsuńno proszę - grono wielbicieli rośnie nieustająco.
Usuńmoże pora ogłosić wszechświatową adorację?
Naprawianie, odbudowywanie (z ruin) to refren każdej kolejnej ekipy zarządzającej naszym życiem społecznym. Tak że już nie stać mnie na dawanie kredytu zaufania, a tylko na wybieranie między mniejszym a większym złem, bez nadziei, że kiedyś to się zmieni.
OdpowiedzUsuńbudowanie na gruzach nie jest łatwe.
UsuńBo ja wiem? U nas np. na gruzach odbudowano Stare Miasto i w pewnej części przedwojenną dzielnicę pożydowską. Z pewnością jest to pewnego rodzaju ryzyko, razu pewnego zapadł się chodnik na Muranowie i było widać resztki mebli w piwnicy. ;-)
Usuńja również żyję na garbie przeszłości. może nawet nasiąkam myślą z tamtych czasów. Są takie miejsca, gdzie można trzy poziomy piwnic odnaleźć - na mapach i w naturze. jedna podziemna kondygnacja z lat minionych nie wydaje się być niespodzianką.
Usuń