Żeby
mu później nikt nie zarzucił, że podglądał, Bóg zmierzwił chmury, odczekał ze
trzy oddechy i wraził niezbyt czysty i nienajmłodszy już paluch w ziemię.
- Niech to – syknął,
kiedy trafił na ostrą jak brzytwa górę lodową – muszę z tym coś zrobić, bo atak
na Majestat, nawet niezamierzony, nie powinien pozostać bezkarnym.
Lizał
palucha zupełnie jak jakiś bobasek, któremu smoczek wypadł poza zasięg dziąseł wciąż
wolnych od zębów, a tymczasem w oceanie kipiało od ich nadmiaru. Rekiny pod
wpływem niebiańskiej krwi dostały szału, jakby się nażarły amfetaminy i kąsały
siebie nawzajem tyleż przyjaźnie, co śmiertelnie i bez świadomości bólu. W czas
potem niedługi pływały stada rekinich szkieletów, z worami nadwyrężonych,
przepełnionych żołądków przytroczonych do kręgosłupa na tej wysokości, gdzie u
jednostek ludzkich występowałyby biodra.
Bóg
popadł w zadumę, bo lubił podejmować wyważone decyzje pozbawione emocjonalnej
tymczasowości typowej dla choleryków. Zbyt długo pastwił się nad cyzelowaniem
swojego dzieła, żeby w emocjonalnym zrywie, w rewolucyjnym poczuciu krzywdy
nacisnąć guzik i doprowadzić do końca grę w Armagedon wersja 3.0 (15,99 euro
full legal z gwarancją dożywotnią i małą gwiazdką odwołującą się do czcionki w
wersji „tylko dla orłów” – wyłącznie dla śmiertelników). Nie powiem, że był
wolny od ciekawości, ale doprowadzenie gry do finału z powodu nieświadomości
góry lodowej wydało mu się małostkowe i niegodne majestatu. W końcu sam tworzył
tę górę również, więc wiedział, że jest wolna od wady myślenia. Ona po prostu
płynęła z prądem, jak największy leń we wszechświecie, a jemu zachciało się
zabawy w chowanego. I ma za swoje. Ale nerw go szarpnął i jakoś chciałby się
odegrać punktowo – na tej górze, a nie na wielkościach globalnych.
Westchnął
ciężko, bo działalność selektywna nie była jego mocną stroną. Ilekroć usiłował
pracować w detalu, pojawiały się efekty uboczne, a skutki tych efektów
przekraczały skalę dostępną rozumowi podmiotu realizowanego właśnie zabiegu. Ukarać
coś bezmyślnego, żeby poczuło karzącą rękę sprawiedliwości, to wyzwanie godne
wielkiego umysłu, toteż pogrążał się wciąż bardziej w zadumie. Docenił siebie,
więc nie zhańbił się pochopnością. I nie dostrzegł, że w tym czasie góra poddała
się dobrowolnej ascezie i znikła - w większości ze wstydu rozpłynęła się
zmieniając stan skupienia, a reszta została rozszabrowana na użytek snobów
posiadających rachunki bankowe, na których ciąg zer za cyfrą znaczącą nie mieściły
się na powierzchni księżyca w trzeciej fazie i wymagały, aby ten wybrzuszył się
aż do piątej. Góra, gdyby umiała się rumienić, zapewne wykonałaby to bez
mrugnięcia okiem, ale nawet przeprosić nie potrafiła.
Kiedy
Bóg wreszcie podjął decyzję i skazał górę na śmierć w ogniach piekielnych, góry
już nie było widać na nieboskłonie oceanu.
- O żesz ty! – Majestat
wściekł się i bliski był tego, żeby zakląć z pasją, lecz pohamował się w
ostatnim momencie, gdy możliwe było jeszcze wygaszenie fal akustycznych nim
urządzenia deszyfrujące i wzmacniające upublicznią treści politycznie naganne, intymne,
za pomocą stron WWW, nielegalnych serwerów, socjalmediów i wiadomości telewizji
strumieniowej, spamu i pirackiej agresji zakulisowo sterowanej kapitałem
ponadwyznaniowym.
Rozgarniał
chmurzyska niecierpliwie – jak nie ON. Szukał, a chociaż skanował dogłębnie,
korzystał z promieni UV i podczerwieni, echem sonarów przewiercał dna i drylował
świat za pośrednictwem możliwości dostępnych wyłącznie dla istot nieludzkich, to
przecież nie znalazł. Niemal zapomniał, że miał ochotę na zabawę, i gdyby nie
ta nieszczęsna góra, to teraz grałby w strategiczną grę z jakimiś sytymi kutrami
podczas sztormu, albo z Odysem wędrującym do domu niestrudzenie by cnotom
własnym pofolgować, czy też z kampanią napoleońską w roku, który dopiero miałby
nadejść w ramach alternatywnej historii świata, gdyby następstwa Borodino
okazały się fikcją literacką podlegającą weryfikacji.
Góry
jednak nie było absolutnie, choć bliższe prawdy byłoby twierdzenie, że ze
wstydu i strachu rozsypała się na drobne i ukrywała się pośród atomów słonej
wody i jest wszędzie. Chińczycy mawiają: „drzewo najłatwiej ukryć w lesie”, a
ich mądrość wywodzi się z czasów, kiedy Europa składała się wyłącznie z lasów,
a myśli ludzkie stawały się pokarmem wszystkiego, co dzisiaj w nazwie ma epitet
szablozębne doklejony do szczątków szkieletu.
I
co teraz? Flota marketingowa i prądy morskie, wiatry tak pieczołowicie
poukładane tchnieniem boskiej myśli rozniosły cząsteczki przestępczej góry
lodowej, że trudno byłoby znaleźć miejsce, gdzie jeszcze nie trafiły. Nawet
pani Basia z księgowości, której antydrapieżna biblia zabraniała jeść
współlokatorów domu pod adresem ziemia, miała w organizmie ogryzek promila owej
góry. A jej szef (obecnie posiadający szczątek znacznie większy w sobie) gustujący
w ekstrawagancjach zapłacił za lód plejstoceński do drinka więcej niż pani
Basia zarabia przez rok (Nie! Wyjaśnię od razu – pani Basia nie ukradła tego
lodu, tylko po zrobieniu drinka szefowi zamieszała małym paluszkiem i dyskretnie
oblizała jeden jedyny raz, czego wstydziła się później w staropanieńskiej
sypialni tak bardzo, że w ramach pokuty samoistnie zrezygnowała na miesiąc z
autoerotycznych aktów serwowanych weekendowo zamiast serialu w TV odcinek 3752.
Szef nie został poinformowany o poświęceniu pani Basi, a jego wątpliwa
domyślność słusznie pozostała nieuświadomioną).
Zasępił
się Bóg. Splunął – na szczęście gdzieś w stronę spluwaczki, a jej grawitacja
wessała boską niechęć bez skargi – cóż, czarne dziury nie skarżą się, bo nie
mają zwyczaju oddawać niczego; nawet słów. Chciał się podrapać po łbie, ale
włosy z niego już dawno wyszły i pod egidą babiego lata snują się po
wszechświatach nieznacznie. Po gołym się drapać wstyd. Nie godzi się, bo bruzd
się naryje i jeszcze jaki rolnik kartofli posadzi, a kto to widział, żeby Bóg
robił za dostawcę frytek ekologicznie czystych do tej, czy innej sieciówki
fastfoodowej pod wezwaniem nieżyjącego już dawno prekursora. Toteż powstrzymał
się od kolejnej słabostki na którą miał chęć i jęknął ciszej niż czułość
membran kwantowych potrafiłaby wykryć:
- Niewolnikiem
jestem. Własnej wielkości. Coś okropnego. Wciąż muszę dorastać do cudzego
mniemania o mojej wielkości. A niechbym jawnie pierdnąć spróbował, to
wszechświat rozpadłby się chyba, na wieki wieków amen.
Ale
wracając do sedna zdarzenia, choć wiem, że uporczywością przypominam namolnego
gza, komara, czy wiecznie głodnego psa – palec boski zdążył się zagoić i tylko
rys chwilowej papilarności kalał jeszcze opuszek paluszka – bądźmy konsekwentni
– palucha. Góra stała się konsumowalną biologicznie przeszłością dystrybuowaną
detalicznie z przebitką miliard procent zysku, więc tylko bardzo zawzięty i
pamiętliwy umysł mógłby podążać drogą zemsty poszukując odprysków tak mizernych
i rozsianych niczym prochy spopielonych. Cóż… Pamięci Bogu odmawiać, to jak nie
odmawiać pacierza. Pamięć miał klarowną, jak ruczaj w blasku poranka – ostrą,
niepokalaną i wiecznie żywą. Góra w wersji hurtowej uległa autodestrukcji,
jednak pani Basia (i jej szef) mieli się dobrze i wciąż nie domyślali się nawet
(szef z powodów jak wyżej, a pani Basia bez powodu), że ktoś czyha na zewłok
lodowca i drapieżnikiem jest przerażającym, bo wszechmocnym.
Bóg,
jako istota wyskalowana na zupełnie niezależnej i oderwanej od fizyczności płaszczyźnie
miał kłopoty adaptacyjne z wielkościami uznawanymi w świecie fizycznym za
adekwatne do cyklu odtworzeniowego jednostek, więc pozwalał sobie na pewne…
nazwijmy to nadinterpretacje, niedociągnięcia, czy też działania lekko
spóźnione. Co robić, kiedy boskie śniadanie trwać gotowe tyle, ile dinozaurom
zajął pełen proces ewolucji. Dobrze, że Majestat miał wersję cyfrową zapisaną
na dysku i mógł sobie ją odtworzyć w czasie sjesty, bo przegapiłby karbon i
dewon, a skargi ssaków wydawałyby mu się jakąś mrzonką, czy też schizofrenią
wartą zakładu zamkniętego raz, a dobrze (ciekawe, czy jajeczko na miękko było z
pterodaktyla, czy z tyranozaura?).
Ale
w końcu się stało i nierychliwa decyzja zapadła, jako ta klamka, która nie
wiedzieć czemu zapaść się musi, żeby się w końcu wydarzyło. Za grzechy lodowej
góry i palec pokalany na niepokalanym dotąd organizmie, skazuje się planetę
zachowującą się tak skandalicznie na globalne ocieplenie! Bezapelacyjnie i
nieodwołalnie, a wyrok wykonany zostanie natychmiast – następny proszę.
A
palca Szanowny Pan ssać już nie musi – zagoił się niemal bez śladu. Czym mogę
służyć w następnej kolejności, jeżeli czasowa determinanta w ogóle ma
jakiekolwiek znaczenie?
Bóg
zmierzwił chmury, żeby nikt nie podejrzewał go o podglądanie, popatrzył
podejrzliwie na zaróżowiony wciąż paluszek – przepraszam – to już ustaliliśmy –
na paluch, który znów niezbyt czysty i na pewno nie młody…
Bóg i wyważone decyzje? A to ci dopiero niespodzianka. ;-)
OdpowiedzUsuńon ma czas i nie musi "pracować pod presją czasu". nieskończoność ma tę jedną jedyną zaletę, że nikomu sie nie spieszy i trudno się gdziekolwiek spóźnić.
UsuńNo to już wiemy, dlaczego topnieją lodowce...
OdpowiedzUsuńaż się boję sprawdzać, gdzie teraz wrazi paluch - nie może usiedzieć i bezczynność go nuży najwyraźniej. szkoda że kosztem nieświadomej ludności.
UsuńMatuchno kochana. Ależ Ty dbasz o mój dobry humor!...
OdpowiedzUsuńno proszę. jak znachor jakiś, bo chyba nie NFZ?
UsuńZdecydowanie znachor. Albo lekująca babka.
Usuńerotoman gawędziarz. niech tam. grunt, że działa.
UsuńDziałający erotoman! Ot, blogowa atrakcja...
Usuńna razie nikt na odwyk mnie nie skierował.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno
I już ni miejsca dawano, ni godzin
Dla nie czekanych powić i narodzin,
Gdy Boży-palec zaświtał nade mną;
Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni,
Żyć mi rozkazał w żywota pustyni!"
(VADE-MECUM - C.K.Norwid)
Jak widać (czytać) z tym Palcem Bożym wiecznie problemy były:)
Pozdrawiam:)
trzeba liczyć, że wie jak go używać.
Usuń