Bóg
pomógł żonie usiąść i szarmancko wskazał ręką świat, żeby wybrała piony:
- Baby, czy
chłopy?
- Oj ty mój
pieszczochu! Przecież wiesz, że od początku świata gram babami, ale dziękuję,
że mnie pytasz. Siadaj już, szybko, bo mam ochotę znowu sprawić ci lanie.
Bóg
coś tam dyskretnie pomruczał usiłując ukryć satysfakcję. Nie na darmo milion
nocy nieprzespanych kombinował i obmyślał strategię, którą dzisiaj właśnie
zamierzał zrealizować i wreszcie odegrać się, bo już miał dość mycia garów po
obiedzie, ale honor mu nie pozwalał żebrać o łaskę, więc zgrzytał zębami gdy
przegrywał, ale mył te gary zapamiętale tak, że co poniektórym już dno przeświecało
i można było w nich cedzić makaron, albo grad sortować.
- No choć moje ty
bożyszcze, to dostaniesz buziaka na dobry początek – przyciągnęła go za siwą
brodę i głaszcząc po łysiejącej głowie wytłoczyła mu na czole czułą malinkę
marki Astor w modnym obecnie kolorze „nude” (męskiej połowie świata wyjaśnię,
że to barwa do ubiegłego sezonu nieznana nauce, której celem jest naśladowanie
koloru ciała – krótko mówiąc przeźroczystość byłaby idealna do tego celu,
jednak ona jest zbyt prostacka, żeby w nią ubierać wyrafinowaną kobiecość)
Wybrali
pole bitwy na los szczęścia i tym razem trafili jakieś niewielkie miasteczko na
peryferiach Europy – jakieś sześćset tysięcy luda zaledwie, wliczając
studentów, żebraków i czarnoroboczych nielegalnie przeciekających przez ościenne
granice, szczelne zupełnie tak samo jak boskie garnki po większym laniu, kiedy
wściekłość wzmacniała mu ramiona i szorował chmurą burzową gary aż iskry szły.
Siedzieli w skupieniu i przyglądali się polu przyszłej bitwy zanim ktokolwiek wykona
pierwszy ruch. Dobrze jest zaznajomić się z otoczeniem, żeby później nie
marnować energii na pochopne działania. A i z materiałem zastanym warto się
zapoznać, żeby nie przesadzić w rozdzielaniu zadań, bo ludzie są tak
dramatycznie nieudolni i niedoskonali, że aż strach coś takim zlecać, bo spieprzą
niechybnie. Żona bawiła się od niechcenia sutkiem. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero
dźwięk skrobania paznokciami po rzedniejącej szczecinie moszny.
- A ty znowu
gapisz się na cycki? Jeszcze ci mało? Musisz przyznać, że cycki, to mi się
udały… - uśmiechnęła się czule i poklepała męża po policzku, zupełnie tak samo,
jak ludzie klepią końskie zady i karki, kiedy są z nich zadowoleni.
Zawsze
tak robiła, szczególnie, kiedy losy potyczki były niepewne. Albo pod stołem, na
kolanie malowała mu ostrym paznokciem jakieś mandale trudne do odczytania,
zawoalowane aluzje do zakazanej księgi Decameron w wersji nieocenzurowanej, czy
szeptów arabskiej gejszy rozwieszonej pośród tysiąca i jednej nocy. Gdy już
wszystkie słowa zawodziły rozsiewała zapach własnej kobiecości, żeby choć
trochę go rozkojarzyć i zwiększyć szanse wygranej. Na ten ostatni lep stary Bóg
zawsze dawał się złapać i spazmatycznie łykał powietrze zerkając nietaktownie pod
własną tunikę, czy bardzo już widać, żeby w kolejnym kroku błyskawicznie poddać
partię i móc przystąpić do niezwykle frapującej czynności, jaką było
przeniesienie pola gry na ciało małżonki, żeby choć na nim zatknąć proporzec
zwycięzcy z tryumfalnym okrzykiem zdobywcy, nim przyjdzie pora na mycie garów.
- To kiedy
zamierzasz powiedzieć ludziom o mnie? A może sama wyprostuję te twoje kłamstwa
co? – wtrąciła pozornie niewinnie zerkając spod pióropusza rzęs i
wypielęgnowaną dłonią sprawdzając, czy ideał kształtu jej bioder nie ucierpiał
w kontakcie z siedziskiem.
- Jakie kłamstwa?
Ja im po prostu nie całą prawdę na raz…
- Taaa… Nie całą…
To na pewno. I te twoje w naprędce obmyślone hasełka propagandowe: „Jest jeden
bóg” – najwyraźniej szydziła jawnie – Myślałby kto, że z ciebie taki dyplomata…
Polityk, albo marketingowiec z ciebie mężu rośnie. Jeśli chcesz, możesz
aplikować na młodszego asystenta w agencji, o popatrz, nawet w tym dzisiejszym miasteczku
mają wakaty…
- No jeden
przecież, prawdę mówiłem…
- Tylko o mnie
łaskawie im nie wspomniałeś tak?
- Ty jesteś
boginią… Nie wiedziałem, jak oni to zniosą…
- To teraz już
wiesz. Czas najwyższy, żebym się objawiła i nasza córeczka zeszła na ziemię.
Nie możemy jej trzymać w sterylnych warunkach, bo to żywa istota, a nie mysz
hodowlana… Niech idzie między ludzi i się uwala czymś cuchnącym. O potomstwo
możesz się nie martwić. Przypilnuję, żeby jej jakiś truteń nie zapylił. A wiesz
jak ona lubi występy. Ma dziewczyna talent. Nasz Jezusek jej do pięt nie
dorósł. Zobaczysz, jakie da przedstawienie. Skoro po Jezusku ludzie klękają dwa
tysiące lat, to po Juleczce chyba nauczą się chodzić na brzuchach. Mówię ci –
dziewczę zrobi furorę.
Zaszkliły
się boskie oczęta, bo na myśl o córuchnie każdemu chyba ojcu szklą się oczy i
patrzy z dumą wielką, że taki cud do życia powołał, choć nikt go nie
uświadamia, że z tym poczęciem, to tak nie do końca jest pewność, bo listonosz mógł
przechodzić, kran w łazience się zepsuć, albo przyjaciel miał dół psychiczny i
wymagał pocieszycielki otwartej na wielkie samcze nieszczęście. W każdym bądź
razie palmę pierwszeństwa w wychowaniu niewątpliwie dzierży tuż po matce, dwóch
babkach, siostrach żony, nawet tych przyrodnich i nieślubnych, kucharkach z
przedszkola i pielęgniarkach ze szkoły podstawowej, nauczycielu od angielskiego
świeżo po studiach i w dżinsach tak przetartych, że szukanie na nich skrawka
materiału dającego się malutką dziewczęcą dłonią przykryć staje się odyseją
nieskończoną i spełnieniem gdy dłoń w trakcie podróży lekko skręci z utartych
szlaków i dotrze tam, gdzie słownik angielsko-polski nie dociera ze względu na
podziemną, drugoobiegową cenzurę.
Gra
zeszła na plan dalszy, choć Bóg już wysłał zwiadowców na terenu podległe i
wrogie, żeby zbadać sytuację w plenerze. Dziś był strategicznie przygotowany.
Eunuchami nie dysponował w wystarczającej ilości, więc wybrał szwadron gejów –
komandosów, bo ci byli odporni na kobiece wdzięki, a czasami wręcz potrafili
pozyskać szpiega robiąc wyłom w żeńskiej solidarności, dzięki talentom do
baletu i choreografii, smakowi i wyrafinowaniu dotyczącemu niepojętych meandrów
mody i adaptacji do szybkozmiennych gustów powiązanych z sezonowością barw
(patrz chociażby „nude”), no i fryzjerstwo… Rzeźbienie włosów, błądzenie
subtelną dłonią wewnątrz aureoli myśli kobiecych z ich bezgranicznym zaufaniem
spowodowanym świadomością, że są niegroźnymi, dyskretnymi powiernikami, niby
tafla wody niezmącona jeszcze ludzką chciwością.
Na
pierwszej linii frontu postawił starców. Zakamieniałych, zatwardziałych
solistów, o słabym wzroku i ideach dotyczących przeszłości tak zamierzchłej, że
nawet Bóg musiał długo odkurzać księgi, żeby sprawdzić czy za bardzo blagą nie
trącają przechwałki przy kieliszku czegoś odmawianego młodzieży nadaremnie. Czy
nie są obrazoburcze, choć małostkowy nie był i z karą postanowił się wstrzymać
do końca świata, a może i dzień dłużej, żeby nie zostać posądzonym o działanie
w afekcie. Starcy mieli sprawić, że posieją ziarno niepewności w szeregach
atakujących niewiast. Żeby zwątpiły w swoje siły i urodę. Ba! Nawet w mądrość, bo
po sto dwudziestym trzecim „Co? Co?! Mów głośniej dziecko, bo cię nie słyszę…”
nawet niebo potrafiło wyjść z siebie i przywalić gniewną pięścią soczystego,
punktowego wyładowania. Miał starców pod dostatkiem. Ślepych i głuchych.
Brudnych i jąkających się. Takich, którym trzęsą się dłonie do tego stopnia, że
gdy już zaczną, to chwilę później dołączają brody, kolana, a nawet słowa płyną
falami potrafiącymi skruszyć każdą wyrozumiałość. Stali tak twardo, jak nic w
męskim życiu stać nie potrafi, choć trzęśli się gremialnie wpadając w rezonans,
który jednak nic wspólnego z lękiem nie miał, a swoją uporczywością sugerował
nieodległe trzęsienie ziemi wyskalowane przez pana Richtera na poziomie pięć
koma osiem.
Żona
zerkała spod oka udając że gryzie palce, ale przecież już dawno z tego wyrosła
i żal jej było japońskiego manicure, który dopiero co obstalowała w Paryżu w
ramach promocji (dla rozpustnych klientek w pakiecie pedicure za pół ceny plus
karta stałego klienta ze zniżką kwartalną 15% na french ombe i hybrydę
najnowszej generacji i karta wstępu na masaż tajski z niemym masażystą saute do
wyboru z katalogu jesień 2018). Zaskoczył ją. Lubiła wygrywać i widzieć jego
minę, kiedy zbierał baty, ale patrzyła na niego z podziwem, że się postarał i
udało mu się ją zaskoczyć. Do tego stopnia, że zsunęła szpilkę od Christiana
Louboutina z nogi i perfekcyjną stopą zaczęła drażnić się z boskimi łydkami, które
podstawiały bladolice włoski jak kot do głaskania i szukały towarzystwa
niebiańskiej pieszczoty jedwabiem okrytego ideału. Odważnie wkroczyła pod
tunikę tą stopą i rozgościła się pośród skwierczących niedopowiedzeń boskiego
przypływu.
- Gdybym nie
wiedziała, że spałeś tuż obok, to pomyślałabym, żeś się gdzie szlajał, bo
zadowolony jesteś z siebie, jakbyś młódke jaką w krzakach dopadł i wyobracał. A
za tyłek, toś mnie tak ucapił nocą, żem oddech traciła i myślałam już, że mnie
kolanem nakryjesz aż zacznę śpiewać jak wtedy, kiedyśmy powili siedmioraczki…
Siedem
Sióstr zwanych na ziemi Plejadami, od kiedy poszły za chlebem rządzić siedmioma
gwiazdami, to boskich staruszków odwiedzają na święta i imieniny, bo z
urodzinami jest drobny kłopot… Wstyd mówić, jednak Bóg zapomniał kto i kiedy sprawił
wszechświatu niespodziankę i powił go, wymyślił, czy wyekstrahował z czeluści
ciemności, a papieru urzędowego nie miał wcale, chyba, że to ten, co wyblakł
całkiem i wisi na gwoździu w sławojce. Przypomniał sobie, że dotąd z córeczkami
nie ustalił daty, kiedy mógłby obchodzić urodziny tak, żeby uroczystość nie
kolidowała z innymi świętami rodzinnymi. Miał na to całą wieczność, choć
irytował się już, że traci kontakt z dziecinkami i gotów był nawet przystać na
tak zwane Boże Narodzenie, żeby zacząć je obchodzić po rzymsku, a skończyć po
grecku, skromnie zadowalając się oprawą jubileuszu w mizerne dwa tygodnie, co
nawet wyrodne córki na cudzych etatach mogłyby wydłubać w kalendarzyku
urlopowym dla ojczulka, bez krzywdy dla pożycia (litościwie pomińmy intymne
perturbacje tego niezwykle skomplikowanego układu, o którym żaden z
istniejących we wszechświecie dekalogów nie wspomina jeszcze i za boskiego
życia nie wspomni na pewno – Bóg jest zbyt konserwatywny i tylko własnym
księżniczkom pozwala na podobne fanaberie, choć osobiście ich nie pochwala, ale
pod karcącym wzrokiem żony i błagalnym córeczek mięknie, jak arbuz pozbawiony
skórki).
- Mogłoby się
udać, gdyby nie ten nieszczęsny Sylwester… - pomyślał kompletnie zapominając o
grze i żoninej stópce grającej preludium na gorących, choć trochę
roztargnionych boskich zmysłach – Diabli nadali tego Sylwestra, no przecież
żadna nie przyjedzie do staruszka i nie zrezygnuje z karnawałowej kiecki,
piórek w tyłku i tej brazylijskiej rozpusty w Rio… Jezusek też woli posiedzieć
przed TV, niż się pojawić u nas, bo daleko ma, a nogi wciąż pokancerowane…
Westchnął,
kiedy sobie przypomniał. Z Jezuskiem mieli kłopot po tej nieprzemyślanej eskapadzie
na ziemię, kiedy w ferworze uniesienia przesadził i buńczucznie, młodzieńczym
entuzjazmem pozwalając ludziom na bestialstwo i uśmiechając się wyrozumiale,
kiedy go oprawiali w drewnianą ramkę, jak jakiś odpustowy obrazek, którym
skądinąd stał się po wsze czasy. Mogłem wtedy namaścić zapaleńców palcem
sprawiedliwości ludowej i usmażyć, byliby wtedy węglem kamiennym już dziś.
Podwaliną pokory ludzkiej i boskiej jurysdykcji. A tak dziecko mam okaleczone.
Łazi dumny, że ciało ma w bliznach, a te rany com obsikał, żeby się zasklepiły,
to jątrzyły się tysiąc lat. I ropa się zbierała, a żona wypominała mi ludowe
metody, że na znachora, czy szamana, to nie mam żadnego wykształcenia i dziecko
chciałem zmarnować, zamiast pójść do fachowca i parę groszy na łapówkę
wyasygnować, żeby się przyłożył. Ale fachowca wtedy nie było, a każdy wiedział,
że rany trzeba moczem dezynfekować, albo ogniem. Ogień odpadał, bo nie chciałem
z niego zrobić karkówki z rożna, albo diabła, więc został mocz… Może za dużo go
było… Przecież nie przyznam się, że na piwko polazłem i smakowało jak nigdy,
więc i oddać przyszło adekwatnie (jakie szczęście, że mi żoneczka chuchnąć nie
kazała, bo miałbym czyściec do posprzątania na cito, jak jakiś Herakles). Niech
tam. Morze martwe do dziś ludziska eksploatują z soli, a bez soli, to wiadomo –
nawet kartofel nie smakuje, ani schabowy, czy najprostsza na świecie
pomidorówka.
Tymczasem
gra się toczyła i ziemskie sprawy nieświadome boskich dywagacji zrywały kartki
z kalendarzy, brnęły na oślep i wypatrywały zmiłowania. Małżonka boska
przeprowadziła uderzenie wyprzedzające wzmacniając moc własnych zastępów hmmm…
powiedzieć „dziewiczych”, byłoby szyderstwem, a przecież nie o to szło…
Nieważne. Ważne, że wsparła armię handicapem zaszyfrowanym dożylnie pod
kryptonimem wojennym „500+”. Armia zaczęła spontanicznie uwalniać feromony, a
wojna szeptana czyniła narastające wyłomy nawet w niezłomnym, drżącym ze starości
murze, bo feromony potrafią to, czego nie potrafią błękitne tabletki, nawet,
kiedy popłyną ławicą. Z morza testosteronu wynurzyła się Afrodyta i popatrzyła bezkreśnie
dumnie na ziemię według niej już poddaną. Piana sztywniała u stóp blond-niemowlęcia
dojrzewającego nad podziw szybko, fale eskalowały kożuchami pereł, koncha
śpiewała psalm pochwalny, a brzeg niepewnie się cofał zbierając szum upadłych
drzew i miliardy ton plastikowych opakowań po wszystkim, co człowiek zdążył
wyprodukować. Perła na ugorze zakwitła i objawiła się elementowi z zaplecza
frontu. Piątej kolumnie. Paranoikom, nieudacznikom i kalekom. Nagość okryta
nieledwie muślinem utkanym oszczędnie, z rzadka nicią, częściej tym, co
pomiędzy. Rozpoczęły się zasiewy. Agitacja, trzepot rzęs i łzy słodko-gorzkie
nawiedziły ziemię. Jak zwykle. Boska małżonka bez łez nie podejmowała się w
ogóle gry. Ostatnio (naście lat ziemskich zaledwie temu) wprowadziła do
arsenału nowoczesną broń masowego rażenia – stringi. Podobno testuje teraz antybody,
które pozwalają zobaczyć negatyw tego, co do tej pory zobaczyć było wolno,
jednak boski wywiad wobec nieakceptowalnych strat w niewypowiedzianej wojnie
wywiadowczej wycofał się i liżąc rany pośród popiskiwania uzupełnia szeregi
poszukując fanatyków, cyników i stoików bez względu na wiek, orientację i
wyznanie (to ostatnie było szczególnie trudne do przyjęcia, jednak
mniejszościom też należy się parytet, który z mało szlachetnych pobudek
związanych z niedostatkiem personelu wykonawczego dotarł również do armii).
Bóg
wreszcie ocknął się, kiedy małżonka zniecierpliwiona błogostanem pozwoliła
sobie na intensyfikację pieszczoty sięgając
zakresów BDSM bez uprzedzenia. Syknął tylko i wrócił do żywych, nie chwaląc
się, w jakich światach przebywał, zanim spłynął na ziemię, by zobaczyć, jak
morale jego armii upada. Patrzył na dezerterów przedzierających się poza mur
strzeżony starczą niezłomnością wynikającą z zazdrości i zawiści. NA zdrajców i
podwójnych agentów, którzy sprzedają się w pościeli kipiącej od wzajemności
lubieżnej. Patrzył, jak Afrodyta rozsiewa piżmo, jak wdzięczy się i zwycięża hurtem
całe zastępy. Porażka wisiała w powietrzu, a nóżka żony obracała w palcach jego
nieuświadomione na tę chwilę gęstniejące szeregi niepoczętych adeptów przyszłej
wojny. Trzos spęczniał mu od wojowników zbierających podświadome doświadczenia
w nieskończonych spiralach DNA. Na ziemi padały kolejne fortyfikacje i rubieże.
Reduty i twierdze niezdobyte. Zbyt długo przebywał w świecie marzeń i dywagacji
boskich. W tym czasie jego wojska wiernopoddańczo podnosiły w górę dłonie, a
przecież miał plan… Znakomity… Niezawodny…
Kiedy
już boska małżonka zasnęła, a jego gniotło sumienie i duma uwierała go w płuca
kłując niekończącym się pasmem porażek wymyślił, że pozbawi swoje wojska jeśli
nie pożądania, to chociaż nasienia. Wtedy walka przeniesie się na inną
płaszczyznę, gdzie mięśnie, taktyka i oręż dźwięczący stalą na kowadłach
przechylą szalę zwycięstwa w stronę jego drużyny. I wreszcie po obiedzie
zasiądzie w gabinecie, nabije fajeczkę machorką, albo aromatyzowaną irlandzką
brandy mieszanką i nogę na nogę założy roztrącając swawolne cumulusy od
niechcenia, a z kuchni dobiegnie go dźwięk garów, które czyszczą się bez jego
udziału… Rozmarzył się tak mocno, że miał wilgoć w oczach, a płuca rozpoczęły
arię spełnienia. Niemal zaczął dyrygować ręką, żeby poprowadzić kolejne tony
bez jednego fałszu w stronę finału, gdy napotkał badawcze, spojrzenie
dobiegające z drugiej strony planszy. Pod nią, i pod jego tuniką stópka pełna
talentów pokonywała ostatnie szlabany i rubieże, a wzrok wielkimi literami
mówił mu, że przegra, zanim jego ziemska armia skapituluje.
- Aleś sobie
wymyślił misiaczku… Naprawdę chciałeś pozbawić ich tego, co napędza samcze życiorysy? Głuptas z ciebie niepoprawny. Zerknij tylko pod tunikę. Ona i tak
już do prania się nadaje. Zerknij śmiało i powiedz, czy sam jesteś gotów
zrezygnować, zanim innym zabierzesz… Bo teraz, to już sama nie wiem, czy jestem
tam mile widziana…
No, no...
OdpowiedzUsuńDoris Day? myślałem, że nie żyjesz...
Usuńdziękuję za wizytę.
Odwieczna gra damsko-męska toczy się dalej. Zeszła z boskich firmamentów na ziemię, ponieważ ktoś te gary musi umyć. Nie samymi wzniosłymi rzeczami człowiek żyje, niestety, a może stety, ponieważ fruwanie w boskich oparach nie każdemu odpowiada.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
tam na górze też myją garnki. i wiadomo, na kogo znowu dzisiaj wypadło.
UsuńTaka lektura oburzy moherowe niewiasty...
OdpowiedzUsuńzakazać czytania? tylko jak?
UsuńNie zakazywałabym, najwyżej parasolką oberwiesz lub pomodlą się za Ciebie:-)
Usuńmoże dostanę wybór, bo parasolką, to nie bardzo chcę oberwać...
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńA potem mogłoby (chyba nastrój Ultry mi się udzielił:)) być tak:
https://www.youtube.com/watch?v=IMMLenVfGuU
;)
Pozdrawiam:)
potem? chyba przedtem...
Usuńno - chyba że Juleczka ma nadejść jako ta supergwiazda