Zatrzymałem
dłonią noc. Niech zostanie ze mną i nie spieszy tak bardzo. Ciepła jest, jak
wewnętrzna strona kołdry rozgrzana bliskością kobiecego ciała i pachnie równie
intrygująco. Jeszcze pamiętam, jakim potrafiła być afrodyzjakiem. Przywiązałem noc
sznureczkiem wspomnień do klamki otwartego okna i teraz powiewa na ciepłym
wietrze, liżąc mnie w nos. Jak kundelek rozszczebiotany i szczęściem ogona
wypełniający całą dostępną przestrzeń. Jak balonik na nadgarstku dziewczynki
uwiązany błękitną wstążeczką, żeby zbyt szybko jej nie uciekł, kiedy wiatr
zacznie aportować kolory i zaczepiać radośnie.
Chciałem
się przytulić. Mężczyźni nie przyznają się do podobnych uczuć, bo wstyd. Mają
być twardzi i bezlitośni, a uczucia miękkie stają się przedmiotem kpin i
szyderstw. Oficjalnie żaden chyba nie przyzna się, że mu brak. Nim kur zapieje
wyprze się trzy razy, może nawet i trzydzieści, a kur gorzko pożałuje swojej
pochopności. Nie każdy facet jest świętym. Szczególnie w masie. W stadzie
podobnych staje się wulgarnością i ekspresją. Kanciastym barbarzyńcą,
składającym się z agresji i popędów. Pychą i przechwałką tak wierutną, że
trudno uwierzyć. Ale nikt nie zaprzecza, żeby nie stać się obiektem zemsty
stada. Tego stada, które zostało zdradzone, rozebrane z powierzchowności i tego
twardego pancerza.
Taki
facet, to żółw – galareta upchnięta w pancernej zbroi. Zielonowłosa rzodkiewka ubrana
w krzyczącą ostrością czerwień skórki. Zając kryjący się w gąszczu tarniny. Jeż
we wrażym oblężeniu. Trudno się przedrzeć do miękkiego i nie pokaleczyć się
przy tym. Nie każdemu się chce, nie każdemu się udaje. Noc potrafi każdego rozbroić,
kiedy przypilnuje intymności. Gdy zgasną kolory, a wiatr zrewiduje zakamarki
szukając ukrytych ostrzy. Potrafi obnażyć i uwolnić z gorsetu powierzchowności.
Z obaw, pozorów i przesądów.
Stałem
i piłem ciemność, a ona wysysała sole mineralne z mojego ciała i interesowała
się moją nagością bez wstydu. Rewidowała mnie z wprawą świadczącą o wieloletnim
doświadczeniu. Nie chciałem wiedzieć, skąd znała męskie ciała, żeby nie popaść
w sztampę i prymitywną, przewidywalną diagnozę. Spłoszony ptak zatrzepotał w
gąszczu brzozowych gałęzi, zajęczała spóźniona karetka. Gdzieś z oddali spazm
błyskawicą sopranu rozciął niebo nim sięgnął raju. Potem znów cisza rozczesywana
sosnowymi igłami, żeby łkać nie musiała od kołtuństwa. Gęsta jak miękisz
chleba, pyszna, pachnąca i kusząca cisza. Poza oknem dotykam muru, z którego
czas ogryzł już tynk do czysta i teraz skrobie cegłę na mączkę pylistą,
czerwoną jeszcze podczas deszczu. Wiem, że mech też ją podgryza, bo znalazł w
niej wilgoci tyle, że przetrwa i nie musi tęsknie w niebo spoglądać wypatrując
deszczu. Dostrzegam dwie gwiazdy świateł, lecz to za mało, żeby zorientować
przestrzeń wokół mnie. Za mało…
Ktoś
zawył w oddali, a echo rozwłóczyło męską samotność po nieskończonych, asfaltowych
strumieniach dzielących miasto na plasterki jak tort na trzynaste urodziny
pierworodnego. Jedno ze świateł zadrżało pod wpływem tej ekspresji i skoczyło w
otchłań mroku samobójczym skokiem. Teraz już wiem, że to ta pani, która ostatni
raz przespała całą noc tak dawno temu, że już jej nie pamięta. Ale ja pamiętam,
kiedy pierwszy raz zapaliła gwiazdę bezsennego papierosa w oknie pustego
mieszkania. Wpuściła do kuchni wiatr i łudziła się, że ją ukoi, że stanie się
ersatzem i pozwoli na uniesienie, albo chociaż zapomnieć da. Wtedy jeszcze nie
farbowała włosów na kolor słomy, żeby przykryć popiół myśli kwitnący pośród
grzywki. Wtedy jeszcze owijała szczelnie ciało szlafrokiem frotte obawiając się
ciekawości. Dziś już się nie boi i widma jej bladych piersi potrafią załkać
poniżej gwiazdy żarzącej się ostatnią z nadziei i echem nieznacznym, niepojęcie
płochym zaistnieć pośród mroku na moment zakazany.
Druga
gwiazda na nieboskłonie podwórza, też damską dłonią została powołana do życia.
Nerwowa, szybka, energiczna. Pomarańczowa, dojrzewająca pod byle pretekstem do
czerwieni i grożąca nieposkromioną erupcją lawy. Eksplozją. I nic nie wiedząca
o pierwszej. Może, gdyby wiedziała, pozwoliłaby sobie na wspólnotę i
konstelacją wibracji zbliżyłyby się do siebie, ale nie – inne galaktyki je
wzywają. Inną przyszłość i przeszłość mają na szalach czasu. Rozłączne,
niezależne i obce sobie. Znikła druga gwiazda stłamszona obcasem w kurzu
niedoskonałości podwórkowych. Słyszę jak umierając klnie z pasją. Znów pójdzie
ubarwić noc malarzowi. Na katafalku stołu uchyli wierzeje nieśmiertelności. Znów
nadaremnie. A potem jej krzyk wielobarwny, udawany, przedrze się przez kraty i
bluszcze, a z pośladków rano trzeba będzie zetrzeć kleksy ultramaryny, żeby nie
zniszczyć bielizny zbyt drogiej, by była jednorazowym opakowaniem. Poszła
podzielić się ciałem w zamian za złudzenia. Nauczyć go nocnych barw z
pogranicza nieśmiertelności. Zagłuszyć niedostatki własne i jego. Ale nie ich niestety…
Obie
gwiazdy zdążyły zgasnąć, żeby pogrążyć się w swoich samotnościach i zrealizować
przewidywalne namiastki. Zabijają czas, jak potrafią. Bo świt wciąż zbyt odległy,
choć nie tak bardzo jak sen. Tylko ja wciąż stoję i dłonie oswajam z mączką
ceglaną. Zaświecić? Prywatną gwiazdą obwieścić światu obranemu z kolorów, że ja
też? Że też nie śpię, że nie wiem, że szukam? Głupio mi, choć nikt nie widzi.
Namiastki? Nie przybliżą znacząco poranka. Nie jestem kobietą, ani nastolatkiem
– jedną gwiazdę dalej ocknąłbym się, a to za mało na nieskończoność kosmosu i
ziemskich ścieżek dookoła słońca. Autodestrukcja nie wniesie wiele, nie da
czułości. Wzajemności i wspólnoty. Może nakarmi krzak za oknem, ale nie da
wszystkiego czego mi brak. Zabić czas i miliard plemników unicestwić? W oknie?
Samotnie? Po co? W imię jakiej idei? Żeby to chociaż dzień do życia powołać…
Jeden sen… Niechby ubogi i czarno-biały…
Stoję
wciąż, chociaż wiatr uporczywie szuka i zimno mi tak bardzo, że zaczynam się
jeżyć gęsią skórką. Kołdra na łóżku z daleka szepcze złudne obietnice, których
nie jest w stanie spełnić, a ja stoję w zimnym oknie, jakbym to nie ja noc
zapiął na smycz, ale ona mnie na łańcuch wzięła. Zadrżałem. Zadrżałem, a wiatr
nie odpowiedział falą, albo był tak dyskretny, że nie zauważyłem. Nie pomaga
mi. Wcale. Szczęściem nie przeszkadza również. A ja potrzebuję czułości i nie
mam pomysłu żadnego, jak zrealizować mój głód rosnący w nieskończoność.
Eksplozja braku może być tak dotkliwa? Własną łzą próbuję się pieścić, ale
samogwałt nie jest odpowiedzią. Nie jest rozwiązaniem. Jest tylko oszustwem.
Masturbacją. Gwałtem na sobie samym. Pozorem i zardzewiałym fragmentem
pancerza. A ja przecież stoję bez niego. Pancerz wisi w przedpokoju na
wieszaku. Razem z parasolem, kurtką i całkiem niedaleko worka ze śmieciami,
których nie miałem sił wyrzucić nim zgasło słońce.
Kobiety
potrafią płakać w tonacji słodkiej. Na słono i na gorzko. Kwaśnym deszczem
potrafią zapłonąć. Nie wiem, czy potrafią płakać w piątym smaku, ale ja
potrafię płakać wyłącznie toksycznie i radioaktywnie. Zostawiam spaloną ziemię
za plecami i impulsem elektromagnetycznym unicestwiam nawet pluskwy ufnie śpiące
w deskach pod podłogą od dziesięciu już chyba lat czekając na żywiciela. Nie
potrafię płakać w ogóle, ale jeśli już, to płaczę tak, że łzami mogę miedzioryt
grawerować hieroglifem trudnym do rozczytania przez lingwistów. Nim wypuściłem
na zwiad pierwszą łzę, nocny tramwaj przecina nicość na pół. Jeszcze tyle do
brzasku… Noc szarpie się na smyczy, bo już ma dość mojego towarzystwa, a ja nie
potrafię się od niej uwolnić. Puścić? Odwiązać? Zostanę sam… Bo noc też mnie
nie chce. I jej dotyk nie daje już wytchnienia. Spełnienia, ani obietnicy, że
może… Że kiedyś…
Stoję
i krzepnę w nagości nieistnienia, łza wyschła nim zdążyła w wilgoć się ubrać,
noc trwa, a mnie trafia strach. I myśli gryzące palce do krwi. Gdybym miał przy
sobie… Powołałbym gwiazdę do życia. I wypatrywałbym odzewu – z drugiej strony
tafli. Nieważne, czy lustra, czy jeziora. A może… Może iść tam, gdzie właśnie
zgasły gwiazdy? Iść i powiedzieć otwartym tekstem. Na wprost. Bezczelnością noc
rozstrzelać i podrzeć na strzępy. Zawyć. Dogonić wygasłe. Wiem, że nie śpią i nie
zasną już tej nocy… Ja też… Wiem, że pragną… Ja też… Wstydzą się? A kto nie?
Zamykam
drzwi za sobą… Po cichu, żeby sąsiadów nie zbudzić. Idę. Nagi idę, bo noc nie
jest pruderyjna. A ja idę, żeby mnie ktoś przytulił. I gotów jestem oddać
siebie całego w zastaw. Szczury pierzchły w zacisza garaży stuletnich i tylko
one wiedzą, co parkowało tam przed laty. A ja staję pośród muld klepiska
udeptanego oponami do niemożliwości. Gdzieś tam, pomiędzy wygasłymi gwiazdami.
I sam nie wiem, czy któraś na mnie czekała, czy ja którąś zobaczyć miałem…
Zawyłem… Wyraźnie i bez lęku. Wiem, że nie zasnęły te gwiazdy. Że emocje ich
kobiecości nie pozwoliłyby im na sen, bo przecież trudno zasnąć w trakcie
koncertu na uniesienia, gdy uwertura już wybrzmi, a kulminacja zaśpiewa,
pazurami ryjąc bruzdy – niechby i w tynku stuletnim.
- Przytul mnie…
Proszę… Oddam wszystko za twoje ciepło…
Łzy kapią ze mnie.
Płyną, szukając swoich źródeł głęboko pod ziemią. Nie mam gwiazdy ze sobą. Mam
ciemność i siebie płaczącego z wielkiego niedostatku. Ale wiem, że gwiazdy… One
czują i wzrok im nie jest niezbędny. One mogą mnie znaleźć nawet wtedy, kiedy
zmysłom ktoś założy czarną opaskę na oczy i popchnie niewłaściwą stronę.
Ciemność liże mnie nieposkromiona. Nie ma konkurencji, a ja nie mam sił się
bronić…
- Przytul mnie…
Proszę… Oddam wszystko za twoje ciepło…
Jak można nie lubić się przytulać, niezależnie od płci...myślę, że mężczyźni lubią także, tylko niektórzy wstydzą się przyznać.
OdpowiedzUsuńniektórzy?
Usuńa który się przyzna? po wielkiemu cichu i tylko we dwoje.
Przytuliłabym, ale trochę się wstydzę.
OdpowiedzUsuńkobietom jakoś łatwiej przychodzi - i przytulanie i proszenie. to faceci mają w gardłach drut kolczasty.
Usuńa może chodzi o pozwolenie... czasem wystarczy pozwolić.
Usuńto znakomita opcja. bardzo mi się podoba.
Usuńopcja "pozwól mi - pozwól sobie"
Usuńchyba trzeba się uczyć od kotów. one potrafią poprosić i pozwalać. kiedy tego potrzebują.
Usuńi jeszcze przy tym mruczą :)
Usuńczyli mruczeć też trzeba się nauczyć? wyższa szkoła jazdy.
Usuńa jak pokażesz zadowolenie? w nocy trudno dostrzec błogi uśmiech...
Usuńzacznę pachnieć pożądaniem. nadzieją, zacznę drżeć pod dotykiem. nie ma kobiety, która miałaby cień wątpliwości. chyba, że bardzo się stara udawać niezrozumienie.
Usuńoko, rozmawiamy o... tuleniu (?)
Usuńoczywiście. bliskość ciał powoduje reakcje niezależne od umysłu. trudne do ukrycia, nawet wtedy, kiedy uda się stłumić dźwięki.
Usuńtak funkcjonujemy w zaufaniu, a często strach blokuje naturalne reakcje.
Usuńludzie nauczyli się ukrywać tak wiele, że już tylko opakowania krążą po ziemi. ciekawe, gdzie się podziały wnętrza.
Usuńi to jest doskonały przykład, jak kobiety wszystko komplikują. a wystarczyło pozwolić ;)
Usuńchyba mnie przerosło - nie wiem o co chodzi...
Usuńpoprzedni komentarz chciałam dopisać pod swoim i trochę się zagmatwało.
Usuńprzyjdzie czas, to się wyprostuje.
Usuńlubię takie odpowiedzi :)
Usuńdlaczego?
Usuńbo zwalnia z konieczności prostowania świata?
bo dają możliwość.
Usuńmożliwość, czy nadzieje na przyszłość (jakąkolwiek, ale przyszłość)?
Usuńtak, oczywiście przy założeniu "myśl dobrze, a będzie dobrze"
Usuńczyli filozofia, a nie wyrachowanie.
UsuńTo opowiadanie przypomniało mi jeden z moich ulubionych utworów:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=VZ_JAs0JljQ
ładnie Ci się kojarzy.
UsuńBez cukrowania: z podziwem patrzę i patrzę.
OdpowiedzUsuńNie ma nic gorszego jak świadomość, że jest się samotnym, niekochanym i bez widoków. Na szczęście zapewne taka konwencja narracji.
Serdecznie pozdrawiam
gdyby wszystko co piszę miało być spełnieniem, byłbym jakimś cyborgiem-matuzalemem.
Usuńpenetruję głowę w poszukiwaniu tematu. a raczej moich wyobrażeń o różnych niekoniecznie dużych sprawach.
Najlepsza definicja nas facetów, jaką czytałem! PS. Nienawidzę nocy!
OdpowiedzUsuńkobiety są zdecydowanie silniejsze. bardziej odporne i lepiej przystosowane. i to nie szyderstwo, ja naprawdę tak uważam. organizmy, które przetrwają kataklizm będą rodzaju żeńskiego. to broń o lepszych parametrach bojowych. ja jestem pełen podziwu i zastanawiam się dlaczego wojska są obsadzone samcami, kiedy samice są bardziej predysponowane do walk i przetrwania. taki samczyk, to dmuchawiec na wietrze i każda, nawet nie najsprawniejsza babeczka zrobi go w trąbę i wepchnie w kieszeń na czarną godzinę.
UsuńNoc jest zaprzeczeniem życia - kolorów, kształtów, odległości. jest niedopowiedzeniem pozbawionym punktów podparcia. trudno w nocy o orientację. A niebo niekoniecznie ułatwia.