Gołą
ręką wycisnął mi mózg, jakby to była cytryna do marynaty i przecedził przez
sito. Rzadkie najwyraźniej go nie interesowało, bo wlał je we mnie z powrotem,
ale gęste wysypał na serwetkę i niecierpliwie czekał aż obeschnie. Chyba nie
wyczyściły się te okruchy wystarczająco, bo mruczał coś, wyraźnie zły na mnie i
na siebie chyba również. Przesypał na patelnię i zalał wrzątkiem. Znaczy tłuste
było to coś, co we mnie znalazł. Teraz podkulało łapki i nieumiejętnie chroniło
bardziej delikatne fragmenty gabarytu, kiedy wrzątek wgryzał się w drobinki
wytrwale. A potem kolistymi ruchami, jakby z catiadorą stał nad brzegiem
złotonośnej rzeki usuwał szlam, patyki, suche liście i tłuste oka
zanieczyszczeń. Rosół z mózgu wylewał do zlewu, jako niepożądany efekt uboczny
poszukiwań. Wreszcie na dnie zaświeciły cynicznym blaskiem okruchy.
Jedne,
po uważnym obejrzeniu wrzucił we mnie z lekkim niepokojem, jednak inne, których
najwyraźniej się spodziewał, przykleił do palca wskazującego. Z dna patelni
zbierał skrupulatnie opuszkiem wilgotne wciąż drobinki, i roztarł je we wnętrzu
drugiej dłoni z lubością oddając się euforii posiadania. Mnie już odsunął
zdecydowanym ruchem na bok i ignorował mnie kompletnie. Nie byłem dłużej
potrzebny, skoro wydestylował ze mnie to, czego szukał. Bardzo chciałem
zobaczyć. Bo w końcu to mnie pozbawił czegoś i bez tego czegoś czułem się
niedoskonały, chociaż samopoczucie miąłem więcej niż znakomite. Może nawet
lepsze niż kiedykolwiek za świadomego życia. Musiałem głośno myśleć, bo
popatrzył na mnie zniecierpliwiony i parsknął niegrzecznym śmiechem:
- Tęsknisz do
tych okruszków? Naprawdę? Czujesz się zubożony? Chyba wiem dlaczego i to jedno
dla ciebie zrobię. Powiem ci, żebyś wiedział co straciłeś właśnie.
Płuca
natychmiast popadły w jakieś szaleństwo i pompowały tlen aż się w głowie
zakręciło z emocji. Pijaństwo, narkotyczny trans i zbliżający się nieuchronnie orgazm
odebrały mi świadomość, rozsądek i opanowanie. Byłem żywiołem. Drobnym,
krótkotrwałym zaburzeniem wymykającym się najbardziej wymyślnym hipotezom i
przemykającym się pomiędzy słowami znanymi, obiektem, o którym można było
powiedzieć tylko jedno – że jest. W jakiś sposób niepojęty jest, choć nie
wiadomo po co i dlaczego. W imię jakiej idei istnieje i jaki cel ma jego obecność.
Bo nawet tornado ma jakiś cel, kiedy wysysa plankton z oceanu i każe dojrzewać
organizmom pod pierzyną chmur, żeby je strącić gradobiciem w piekło następstw
żywiołu.
- Muszę przyznać,
że ludzie pamięć mają selektywną i usiłują pamiętać to, co według ich
niedojrzałości cenne i dobrem podszyte. Że starają się zapamiętać cudze,
karygodne uczynki i robią to z wdziękiem i wytrwałością godną lepszego
wykorzystania. Konsekwentnie kolekcjonują cudze wady i zalety własne. Nawet te
urojone i przyznane na wyrost bez uzasadnienia lepszego od dyktatury egoizmu, w
której ręce wszyscy oddajecie się chętniej, niż urodzona dziwka na widok
portfela o rozchylonych szeroko udach wypełnionych szelestem harmonii sapiącego
jednoznacznie złotego cielca ozdobionego modnym, celulozowym strojem
pochodzącym z szanowanych globalnie mennic.
- A te – brodą pokazał
mi otwartą dłoń, na której leżały drobne, połyskliwe odłamki śniedziejące momentalnie,
choć dopiero co z patelni wyzbierane – okruszki waszej podłości tkwią sobie w
was i otorbiają się smalcem kłamstw i przemilczeń. Zdumiewa mnie, jak wiele
energii potraficie poświęcić, żeby zniekształcić rzeczywistość, żeby własny
organizm okłamać, omotać pajęczyną aluzji i niedopowiedzeń. Fałszywych tropów. Jak
wiele zakwestionować trzeba, dyplomatycznym bełkotem przewiązać, niczym prezent
wstążką, żeby dało się bez pogardy dla siebie samego żyć dalej. Móc zerknąć w
lustro podczas golenia, poprawiania makijażu, bądź wyciskania pryszczy.
- Selektywność
pamięci pozwala ludzkości na wiele. Zapomnieć, zniekształcić, przekabacić.
Odwrócić zgoła i krasomówczym onanizmem wypłynąć na otwarte z wrażenia usta, by
skropić fałszywym nasieniem chętne, obce uszy, które i tak rozszyfrują smak
zgodnie z własnym zapotrzebowaniem i na chwałę własną. A przecież przychodzi
taki czas, taki sen pod opustoszałą nagle kołdrą, taki moment, gdy w wannie
gorącej wody rozpuszczą się torbiele tłuste i usiłują wypłynąć porami skóry,
albo oczami, kalecząc siatkówkę i powieki. Gdy dobijają się zrozumienia, aż
włosom kolor zdejmą na zawsze, a dłoniom odbiorą pewność siebie. Gdy oddech przerodzi
się w kwantowo sterowany proces poprzecinany stroboskopowymi falami narastającego
lęku.
Myślałem
gorączkowo – kim jest i jakim prawem…? Jak śmie takimi słowami chłostać mnie,
bić po twarzy i na otwartych dłoniach gnijące parchy pokazywać mi - pięknemu i
mądremu, jakbym był garbatym karłem? Cuchnącym odpadem organicznym pełnym
robactwa i wirusów? Mnie, który przecież tyle dobra rozsiewa po świecie, że woń
maciejki niezrównana nie nadąża, aby aureolą aromatu chwalić moje niepokalane
zalety nim zaszczycę ziemię własną niebanalną fizycznością. Patrzyłem myśląc,
że jest niespełna rozumu, że zawiść mu rozum odebrała, wypaczyła i
zdeformowała. Jak można podejrzewać mnie-pięknego o gwałt na cudzych
życiorysach? O słowne wygibasy dla ukrycia czegokolwiek. Przecież we mnie
mieszka wyłącznie… Patrzyłem na tę dłoń wyciągniętą w moją stronę i zrozumieć
nieboraka nie umiałem całkiem, a on kontynuował swoją przemowę biczując moje przeźroczyste
lica sumienia słowami robaczywymi, pstrząc je muszym nawozem:
- Widzę, że
procesy obronne już znalazły ścieżkę, żeby zdyskredytować wszystko, co mówię.
Ciało i umysł bronią się instynktownie, choć nie wiedzą, skąd ma nadejść
najeźdźca i jakim argumentem dysponuje, jednak słowa są już wyostrzone, gotowe
do interwencji wściekłej, niewspółmiernej i zdeterminowanej. Ech!. Żeby dało
się jakoś przekierować ową skomasowaną energię na coś naprawdę ważnego –
westchnął zrezygnowany i popatrzył mi głęboko w oczy. Z całej jego postaci bił
smutek i zmęczenie.
- Wygrałem –
przemknęło mi przez głowę ciche, lecz niezmiernie satysfakcjonujące podejrzenie
– Poskromiłem bestię. Mam przewagę, bo on już ledwie zipie. Może już czas
odeprzeć wroga i ofensywą odrzucić poza zasięg zmysłów?
- Dobrze! –
powiedział z mocą, o którą go już nie podejrzewałem – Widzę, że innego wyjścia
nie ma. Popatrz głupcze na ten okruszek. Przypomnę ci, bo jest twój. Dopiero co
wydestylowany, żebyś mógł czuć się nadal pięknym człowiekiem, ale ty nie chcesz
słuchać. Musisz rozdrapać, więc proszę. Opowiem ci o tym okruszku i oddam ci go,
jeśli po wysłuchaniu wciąż będziesz miał odwagę go wziąć. A potem kolejne i
kolejne, aż sam mnie poprosisz, żebym jednak pozbierał ten kurz z półek
wspomnień i pozwolił ci żyć bez niego.
Patrzyłem
bezrozumnie, ale zabronić mu nie mogłem, ani nawet nie potrzebowałem. W swojej
pysze już zostałem zwycięzcą i chciałem pokazać temu łachudrze, że trafił na
lepszego od siebie i choćby nie wiem jak się starał, to z tej potyczki wyjdzie
pokancerowany a ja na piedestał wskoczę rączo, jakbym do tego właśnie był
stworzony. On ujął w dwa palce jeden z okruszków – nie grymasił, wziął pierwszy
wolny, który się trafił i zaczął snuć wspomnienia. Moje wspomnienia odarte z
kory interpretacji. Opowiadał nawet ciekawie - o dzieciństwie, o szkole, o
klasie, w której rodziły się nieśmiałe sojusze i nienawiści zielone, gdzie
mieszkały wspomnienia wszystkiego co pierwsze w świadomości – miłości, walki,
sukcesy i porażki. Pierwsze świadomie podjęte wybory, w sprawach tak małych, że
tylko ten okruszek był mniejszy, i w tak wielkich, jak gorączka życia ciała zbyt
młodego na rozum i granice doświadczeń.
- Pamiętasz już?
– popatrzył badawczo, zanim przeszedł do meritum – Pamiętasz. Widzę, że
pamiętasz, bo oczy masz wilgotne i umysł cofnął się do twojego mniemania o
tobie z tamtych dni. A pamiętasz taką dziewczynkę z ostatniego szeregu, która
bała się słowo powiedzieć na głos? Która szeptała, kiedy powinna krzyczeć
głosem wielkim, bo jej się działa krzywda? Pamiętasz? Kiedy chciała coś
wyszeptać, wtedy milczała z zaciśniętymi wargami tak mocno, aż się zrobiły
białe, a szkliwo mlecznych wciąż zębów trzaskało, jak tafle okien, gdy piłka
kopnięta nieumiejętnie zamiast w bramkę trafiała w szkolne „okienko”. Przypomnę
ci, jak pastwiliście się barbarzyńskim stadem kojotów płci obojga. Na każdej
przerwie i każdej lekcji. Bezgranicznie i bezdusznie. Jak głodne hieny
szarpaliście żywy wciąż organizm do krwi i łez. Ale nie krzyku, bo ona krzyczeć
nie umiała jeszcze. Ona bała się krzyczeć bardziej niż bólu słów i czynów. Nie
wiem, więc nie powiem ci, czy choć raz w życiu krzyknęła. Może nie zdążyła? A
może krzyknęła choć raz przedśmiertnie – jedyny w życiu raz. Wytopiłem już ze
wspomnienia twoje mizerne, byle jakie alibi, że przecież umarła po szkole, a
nie w jej trakcie, że przecież inni, a nie ty, bo była łatwym celem dla
wszystkich. I wszędzie. Może w domu też? Wielu rzeczy nie wiesz, poza tym, że musiałeś
znaleźć winnego. Poza własnym sumieniem. I znalazłeś, ale ja wytopiłem to
uzasadnienie. Została martwa dziewczynka… Chuda, z rzadkimi włosami i pachnąca
strachem, nieśmiała tak bardzo, że wolała posikać się w majtki niż pójść do łazienki
szkolnej. Usiłujesz odepchnąć tę myśl, ale ja wiem, każdy łapserdak, ogryzek
człowieka konserwujący po zaszczanych bramach przechodnich zmętniały
nieustannie od wódki umysł mógł ją kopnąć, opluć, wyzwać bezkarnie. Zapytałeś
kiedykolwiek, czy spotkała choć jedną życzliwą osobę w życiu? Słyszałeś jej
marzenia tak małe, że nawet pluskwy w jej pościeli nocą nie musiały zadzierać
nóżek idąc hurmą z burczącymi brzuszkami, żeby poczęstować się tym bladym
ciałem i krwią być może równie bezbarwną?
- A ten? –
zapytał z szyderstwem podnosząc kolejny okruszek – O nim też mam opowiedzieć? Też
jest twój i każdy kolejny również… Mogę opowiedzieć, jeśli masz chwilę… Twoimi
słowami opowiem, ale bez nawisu tych wszystkich kłamstw, którymi spowiłeś przeszłość
w kokon. Bez granic i szlabanów. Bez ideologii i polityki, wyznań i poprawności
zabarwionej czymkolwiek. Chcesz wrócić do tych chwil, kiedy byłeś małym
tchórzem, wielkim kłamcą, posikanym z niepewności gówniarzem? Zawiedzionym
kochankiem, istotą, która obrażała ziemię swoją na niej obecnością?
Bawił
się ze mną bez satysfakcji, a ja miałem suchość w oczach i ustach. Cała głowa
przypominała pustynię Gobi poddaną słonecznemu zabiegowi odwadniania.
- Kim jesteś –
szepnąłem pokonany na wszystkich frontach i patrzyłem z lękiem na kolejne
okruszki leżące w jego dłoni, gdy je podnosił dwoma palcami i od niechcenia
obracał nimi nim porzucił jeden i wziął kolejny – kim jesteś, żeby mnie tak
karać?
- Alzheimer –
odpowiedział krótko – przyszedłem zabrać ci pamięć. Na razie tylko część, ale
przyjdę po więcej. Każdy jest świnią. Egoistą nierozumnym i podłym bardziej,
niż o sobie myśli. Ja… Zaczynam sprzątać organizmy, zanim dojrzeją. Nim
staniesz się biologicznie czynnym zwierzęciem sprzątam twój umysł kilkukrotnie.
Żebyś nie zwariował. I nie myśl, że jesteś wyjątkiem. Wszyscy są podli, ja
również. Nie mogłem sobie odmówić satysfakcji, żeby zobaczyć jak się staczasz.
Jak padasz na kolana i płaczesz. Ale nie zostawię cię tak, bo jeszcze wymyślisz
coś głupiego i znów ja będę się wstydził. Posprzątam po sobie. Raz jeszcze
będziesz tą swoją maciejką pachniał i pięknym obrazem dla świata będziesz.
Twoim zdaniem… Tylko już więcej nie prowokuj, bo ja też wielkim człowiekiem nie
jestem. I wad w sobie odkryłem tyle, że nawet po sprzątaniu nie potrafię się
pozbyć zmarszczek. Pamiętam niestety…
Sięgnął
po mnie i gołą ręką wycisnął mi mózg, jakby to była cytryna do marynaty i
przecedził przez sito. Rzadkie najwyraźniej go nie interesowało, bo wlał je we
mnie z powrotem, ale gęste wysypał na serwetkę i niecierpliwie czekał aż
obeschnie. Chyba nie wyczyściły się te okruchy wystarczająco, bo mruczał coś,
wyraźnie zły na mnie i na siebie chyba również. Przesypał na patelnię i zalał
wrzątkiem. Znaczy tłuste było to coś, co we mnie znalazł. Teraz podkulało łapki
i nieumiejętnie chroniło bardziej delikatne fragmenty gabarytu, kiedy wrzątek
wgryzał się w drobinki wytrwale. A potem kolistymi ruchami, jakby z catiadorą
stał nad brzegiem złotonośnej rzeki usuwał szlam, patyki, suche liście i tłuste
oka zanieczyszczeń. Rosół z mózgu wylewał do zlewu, jako niepożądany efekt
uboczny poszukiwań. Wreszcie na dnie zaświeciły cynicznym blaskiem okruchy…
Po przeczytaniu pierwszego zdania, pomyślałam, że opowieść powinna się tu urwać, bo jak bez mózgu zapisać tak pięknie całą resztę z tej przygody?
OdpowiedzUsuń"- A te – brodą pokazał mi otwartą dłoń..." ciąg dalszy – chcę tu wskazać na ten konkretny akapit – mocny i prawdziwe i bardzo mi się to podoba.
no widzisz... mózg wrócił, tylko jak gąbka wyżęty z tego brudu. i wilgoci niepewności.
UsuńMiałam podobnie jak Ania, myślałam, że to niesmaczny horror będzie, a to przedziwna opowieść o chorobie, podoba mi się...
OdpowiedzUsuńchorobie? nie nazwałbym tak podłych zachowań z przeszłości. chociaż może to jest jakieś wytłumaczenie.
UsuńI nagle człowiek sobie uświadamia jakim darem jest pamięć i wspomnienia...
OdpowiedzUsuńalbo przekleństwem. bo jakoś trudno mi uwierzyć w niezachwiane piękno wspomnień. chyba, że potrafimy się bronić przed tymi mniej pożądanymi.
UsuńZ tą pamięcią to niestety tak jest, każdy pamięta inaczej, także trudno dociec jak było naprawdę. Sporo do powiedzenia na ten temat mają policjanci zbierający informację na temat tego samego wydarzenia...
OdpowiedzUsuńnie tylko - lusterko też mgłą się zasnuwa, kiedy staniesz przed nim sam-na-sam i pozwolisz sobie na nagość umysłową.
UsuńJesteśmy niewolnikami własnej pamięci.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mnie intryguje nie jej selektywność, ale to, że człowiek pamięta o rzeczach, które nigdy się nie wydarzyły. Zaczęłam podejrzewać, że we śnie dusza udaje się do alternatywnego świata, czyli prowadzi podwójne życie, i właśnie stamtąd pochodzą te dziwne wspomnienia.
może pamięć (świadomość) jest ważniejsza od ciała.
UsuńA co z deja wu?
OdpowiedzUsuńTen Niemiec przychodzi wraz z wiekiem i niszczy życie przede wszystkim rodzinie.
Pozdrawiam
nie wiem... nie jestem kimś, kto decyduje - zdarza mi się pytać, ale umiejętność odpowiedzi na pytania to domena większych. czasem sobie uzurpuję - tutaj najzwyczajniej w świecie nie wiem. wydaje mi się, że pan od niepamięci jest dobroczyńcą jednostki. kim jest dla pozostałych? może nadzieją, że do nich też dotrze? gdy przyjdzie czas? dzieci czekają na Mikołaja który został wyświęcony, kiedy oddał biednym to co posiadał. Nie on jeden, ale ten się stał symbolem. Budda też to zrobił, ale słynie ze słów, a nie czynów. Nawet nie chcę myśleć, o ilu się nie pamięta. Bo oni też byli... Na pewno...
Usuń