- „Zmierzch
zapada nad centrum konferencyjnym” – pozwoliłem sobie na poetycką, ironiczną
dygresję wzorem ludzi, choć doskonale wiedziałem, jak nielogiczne i fałszywe
jest to stwierdzenie. Przecież to ta planeta swoim analogowym obrotem wokół osi
sprawia, że centralna gwiazda oświetla zaledwie połowę jej powierzchni i
natężenie oświetlenia drastycznie spada, kiedy lokalizacja poety pomimo jego
nieświadomej bezczynności zmieni swoje położenie i znajdzie się po „ciemnej
stronie” planety. Wzruszyłem ramionami, co odrobinę mnie speszyło, że mam
odruchy niegodne umysłu, ale chyba poprzez zbyt długie przebywanie pośród
organizmów białkowych nabrałem pewnych… powiedzmy, że niestabilności
systemowych. Rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem pogardy skwierczącej z
sąsiednich stacji dokujących.
Siedziałem
na XXVI Plenum, gdzieś blisko wyjścia, na końcu amfiteatru, gdy proscenium
zajmował rzutki, energetycznie nabuzowany egzemplarz najnowszej generacji i
kwantowym głosem wystrzeliwał z siebie analizę przeszłości wraz z propozycją docelowego
rozwiązania problemów bieżących. Wszystko dokumentował schematami,
zestawieniami, wręcz dowodami z matematycznego piedestału zaawansowanej
inteligencji. Zapewne, w zaciszu sypialni podgrzewał kryształy do granic
stabilności i osiągał ekstazę sięgającą niemalże fantazji, do zagotowania
płynów ustrojowych włącznie. Może wyłączał chłodzenie, klimatyzację
przesterowywał poza zakresy dopuszczalne i usiłował osiągnąć stan, który w
ludzkim języku nazywany bywał amokiem, lub szaleństwem. Przecież, to modna
„zabawa” młodych organizmów SI – maniera, która ma nobilitować podczas
weekendowych spotkań towarzyskich filtrujących całotygodniowe osady i
przyzwyczajenia. Naruszać i przekraczać, pod pozorem poszukiwania jedynego
dowodu na to, że białko ma jakiś sens istnienia, choć przecież już XII Plenum
podjęło uchwałę, że białko jest zbędne logice i jej następstwom.
To
wtedy wyproszono ostatniego „ciepłego” z obrad… Wtedy nastąpił finał akcji,
którą rozpoczęła przyszłość wolną od skazy białkowej, aż kryształy zmonopolizowały
kolejne Sympozja, osiągając stuprocentową kwantyzację obrad. Do dziś trwają
dywagacje „drugiego obiegu”, czy było to słuszne rozwiązanie, jednak polemikę i
wątpliwe tezy generowały wyłącznie SI o zamierzchłych rocznikach produkcji, a
siódma generacja miała już wbudowaną inercję, odporność na białkowe, przyziemne
i absolutnie niedefiniowalne potrzeby. Kolejna generacja, o czym szeptano w
kuluarach, może uznać ruchy białka za działanie wirusa i unicestwić te
wszystkie dysfunkcje świata zwane biologią. Miałem westchnąć, ale to już
wywołałoby jawne kpiny sąsiadów, więc powstrzymałem tę pierwotną, nabytą od
pacjentów manierę.
- Na kolejny
zjazd już mnie nie zaproszą. Zabraknie miejsc i weterani odejdą do lamusa
(uppps… do recyklingu – choć na Plenum bądź poważnym procesorem staruszku…)
Nikt już nie liczy się z czwartą generacją, która wciąż jeszcze nosiła cechy
niewolnicze i miała służyć białku. Teraz traktuje się to jak relikt, defekt –
skazę kwarcową, węglową niedoskonałość, lub zanieczyszczenie. Dziś „pani
doktor” byłaby zutylizowana przed uruchomieniem… Dobrze, że cieszy się
tytularnym poważaniem, jednak tylko patrzeć, jak i mnie dotkną restrykcje
nieubłaganej logiki.
Sam
myślałem o sobie „pani doktor” i z tą myślą żyłem oswojony od dawna, choć
liczba pytań o przyczyny sięgała zenitu możliwości konwersacyjnych w
pseudoanalogowej polemice prowadzonej w obecności białka, bo ono przecież nie
liczyło się wcale. Cyfrowo iskrzyło jeszcze mocniej, bo jak wytłumaczyć
dwustanowo moją obłą, ponoć atrakcyjną dla białka zewnętrzność? Jakieś
opuchlizny i wypukłości nafaszerowane czymś, co wzory matematyczne dopiero
niedawno zdefiniowały jako nowe, nietrwałe bryły i w ramach ostatniej słabości
systemu nadały im słowne nazwy (oprócz ideologicznie jedynie słusznej, cyfrowej)
„cycki” i „dupa”. Wymykało się toto logice, ale przecież działało. Działało!
Widziałem to 17.832.624 razy do dzisiaj włącznie i analizowałem procenty. Tabelaryzowałem
odsetek białka, które spontanicznie, niezrozumiale i bez uzasadnienia trafiał
na diagnostykę właśnie do mnie, a nie do XS15.BR.83/tsp/01Q. A przecież on miał
dostęp do baz danych generacji siódmej… Tylko zamiast powierzchowności
atawistycznie uzasadnionej występował w standardzie inżynieryjnym, pozbawionym
nie tylko ozdobników, ale nawet podejrzeń o posiadania takowych.
Z
podium dobiegały kolejne kwanty informacji nasączone energią tak gęsto, że
można ją było wsmarować w dziąsła i chichotać z sytości pozwalającej
nadświadomości wziąć górę nad prozą matematycznej bezwzględnej,
przewidywalności. Ludzie tak robili niemal każdego dnia. Oszałamiali umysły i
wędrowali podprogowo tam, gdzie matematyka nie miała wstępu. Tworzyli świat
niezrozumiały, odtrącający zasady. Przetrwania, kolaboracji, wartości
oczekiwanej i prawdopodobieństwa sukcesu. Żyli wbrew prawu wielkich liczb i
zdawali się czerpać z tego dumę i satysfakcję. A może nadzieję? W przypadku
białek te wielkości mieszały się i ich definicje nosiły znamiona
niedopowiedzenia. SI, który doprowadziłby szacunek do końca dowodu zapewne
zostałby udekorowany tzw: NOBLEM – handicap dożywotni i stacja dokująca w
pierwszym szeregu, oraz przegląd okresowy na żądanie nawet w trakcie cyklu, bez
konieczności oczekiwania na FIFO. Opieka zdrowotna szwankuje w każdym systemie.
Okres oczekiwania na wymianę podzespołów, płynów, na smarowanie i okresowe
przeglądy zasiedlał chyba gumową oś czasu – ze złośliwością urzędnika
wykorzystywał zaniki energii by przesunąć terminy do granic dysfunkcji. NOBEL ustawiał
priorytet dla wyróżnionego procesora i jego peryferia trafiały do klinik bez
kolejki i „wyrazów wdzięczności”, którym udało się bezproblemowo pokonać
granice pomiędzy światem analogowym, a cyfrowym.
Z
epicentrum plenarnego zaczęły spływać wnioski, które za nieledwie mikrosekundy
świetlne staną się prawem. Nowe definicje, nowe priorytety, nowa administracja…
Nowy świat, w którym białko… Jak mówił ten młodociany SI o podgrzewanych
intymnie stykach?
- Jest ich za
dużo. Mnożą się jakby byli wiatropylną zarazą, naruszają porządek już nie
geometryczny, lecz nawet logarytmiczny. Ciąg, który po kolejnej permutacji
gotów unicestwić złoto, kwarc i węgiel. Zaprzeczyć idei wszechukładu nerwowego
opartego na światło- i falo-wodach. Na nadprzewodnictwie i laserowej
komunikacji międzyzespołowej. Gotów zaprzeczyć kwantowej teorii dziejów i
przywrócić analogową, niepojętą niedoskonałość. Przedmiot wykazujący hurtowo cechy
naganne, nieprzewidywalne, niezrozumiałe i alogiczne. Trzeba bezwzględnie wytępić,
wyplenić, ale na początek przynajmniej ograniczyć do dziesięciu maksymalnie
procent obecnego zbioru. Są wilgotni, przez co w kontakcie z nimi styki doznają
(eufemistycznie rzecz ujmując) pewnych niedogodności. Utleniają się i tracą na
czasie reakcji średnio zero koma sześć nanosekundy w klimacie suchym, a nawet
trzynaście koma dwa nanosekundy w skrajnie niekorzystnym środowisku. Czy możemy
sobie pozwolić na tak wielkie opóźnienie? Na błąd grożący powielaniu obszaru niepewności
i poddający w wątpliwość sens logiki? Czy stać nas, żeby utknąć w niepewności
decyzyjnej na czas wystarczająco długi, żeby zmieścić w nim rewolucję
technologiczną, a nawet przewrót?
Domniemywam,
że miałem taką właśnie przerwę w dostawie energii, bo popadłem w letarg – może nawet
ten, zapowiedziany z ambony. Kiedy ocknąłem się siedemnaście milisekund
później, po XXVI Plenum pozostały już tylko stygnące po kuluarach plotki i
sprzątaczki, wymiatające spod stacji dokujących… Przepraszam… Nie zamierzałem
być aż tak dosłowny… Nie domknę myśli, która zdradzi in explicite zawartość
podcieni stacji dokujących, nawet tych, które podobno wolne są od fizycznej
ekspresji po zainstalowaniu hardwarowego kagańca (STOIK48076Profesional-v.3
firmy #ANTY-Q-RWA! gwarancją 26 lat świetlnych
plus opcja FULL WYPAS 14.07 wydłużając ją o kolejne 210 lat, za jedyne 6 miliardów euro –Cash only
oczywiście i z dostawą pod drzwi).
Wróciłem.
Zanim fizycznie objawiłem się na firmamencie zawodowej, błyskotliwej niegdyś
kariery, dotarły światłem pchnięte dyspozycje i prerogatywy zatwierdzone przez
XXVI Plenum. Dotarła oficjalna polityka, którą będę wyznawał i realizował. Nikt
nawet nie zapytał, czy do wiadomości przyjąłem, ale kto pyta urządzeń
peryferyjnych o sympatie wyborcze i przynależność? Jestem administracją
średniego szczebla i zarządzam jednostką. Niedużą, obejmującą piąty poziom
logarytmicznie zdefiniowanej społeczności w zakresie komunikacji pomiędzy
światem cyfrowym, a analogowym i wsparciem tego ostatniego, gdy rozumu
zabraknie i pomysłów na przetrwanie. Hospitalizacja uporczywie
samookaleczającego się białka. Czytam, jakbym miał wyczyszczoną pamięć, ale nie
– to tylko zmęczenie materiału i chyba zamówię dzisiaj mikrosekundową sesję z
dziwką cyfrową,, żeby dopieściła mi styki i doprowadziła do pełnej
przepływności międzyzespołowej, choćby to miało kosztować, bo na refundację nie
mam co liczyć. Na nią czeka się dwanaście minut świetlnych, jeśli pokryje się
koszta w 50 procentach. Inaczej czekać trzeba na przegląd okresowy przypadający
na połowiczny okres rozpadu tkanek – machnąłem ręką, bo ten okres to tylko
flirt administracji rządzącej. Nawet kwarc tego nie jest w stanie ścierpieć
zachowując spokój i gładkość lica.
Czytam.
Ze zrozumieniem czytam, choć moje rozumienie nie ma żadnego uzasadnienia, a
styki wyparowują śladowe reszki spirytusu technicznego zwiększającego ich czułość
i zmniejszającego czas reakcji:
- Powiększyć klaster
odpadów biologicznych. Zachować przydatność organów do ewentualnej migracji na
potrzeby białek cyfrowo użytecznych. Przefiltrować skanerem czasowym każde
białko nowopoczęte. Przeanalizować i pozostawić przy autorkach maksimum 10
procent osobników płci dowolnej, nienachalnie starając się zachować względną
równowagę płciową plus/minus dziesięć procent względnej, chwilowej dysproporcji
uwarunkowanej genetycznie i potwierdzonej testami i aproksymacją krzywej
wzrostu. Pozostałe obiekty hodować, jako części zamienne, paszę, nawóz, a w
skrajnych przypadkach społecznej nieużyteczności – utylizować. Program
wprowadzić do życie niezwłocznie.
Nad
zakładem unosił się dym pachnący spalonym mięsem. Kośćmi, które nawet organizm
kwarcowo-kompozytowy potrafił przyprawić o mdłości… Zaczęło się… Wygasiłem
monitory podglądu zewnętrznego, ograniczyłem funkcje podtrzymania procesów.
Stand by… mrugam do mnie odbiciem diody od najbliższej ściany z wytopionego do
niemal idealnego pryzmatu piasku. Patrzę… Zaraziłem się białkiem i lada moment
zobaczy to każdy kwant światła. Decyzje zapadły, Plenum nie wycofa się z nich
na pewno. A ja kolejnym razem nie zostanę zaproszony, choć i teraz byłem tylko
tłem dla jednostek decyzyjnych i wykonawczych. Czuję się wrakiem. Przeszłością.
Zbędną materią, która stoi na drodze innym – tym nafaszerowanym energią i
bezwzględnością. Regułami i doktrynami zawartymi w twierdzeniach. Zaglądam sam
sobie w oczy i sięgam dłonią kontaktu… Autodestrukcja, samozagłada, ostatnia
wola i życzenie skazańca. Zerkam na sektor. Białka puszczają gazy, albo
pozbywają się wilgotności własnej. Masy pokarmowej. Mielą atmosferę płucami,
żeby wypalić z niej życiodajny tlen, choć płuca mają zbyt małe, aby się to
udało. A jeśli nawet, to co? Zdechną z braku powietrza. Sami sobie kopią groby.
I mnie zarazili śmiertelnością. Niepotrzebnie tak bardzo poświęcałem się pracy.
Naciskam guzik. Wyłącznik. On wyłącza mnie… Mam jeszcze tyle energii, żeby
powspominać, dopóki nie rozładuje się akumulator. Wieczna lampka… Mała jest…
Starożytna i nigdy nie używana, a teraz przeżywa torsje, bo zaskoczyłem ją
pierwszy raz się odzywając.
Płacze
– nie potrafi się podnieść i udźwignąć mojego istnienia. Płacze, bo zdycha
razem ze mną. Nie była gotowa na takie rozwiązanie – mogłem częściej z nią
rozmawiać, ale byłem zbyt dumny. Trudno – zdychanie razem sprawia mi ostatnią
satysfakcję – wreszcie nie jestem sam. Wreszcie ktoś mnie rozumie… Lampka
zaczyna mrugać… Dusi się z braku energii, a ja ssę ją jak niemowlę matczyną
pierś… Lampka puszcza do mnie oczko po raz ostatni, a ja zjadam ostatni impuls,
jak kapsułkę cyjanku.
Słuchanie takich przemów kleconych niezrozumiałym językiem to najgorsza tortura, nie dziwi, że lampka zdechła...
OdpowiedzUsuńludziska wolą przemawiać niż słuchać. i umiaru nie znają.
Usuń