Usiadłem
w poczekalni i grzecznie czekam. Okresowy przegląd żołądka. Ale taki dekadowy,
więc nie tylko wymiana płynów i i uszczelek, a kompleksowe, dogłębne
czyszczenie, łatanie dziur i ubytków w powłokach osłonowych, dogłębne sprzątanie
zakamarków, oraz wymiana fauny i flory na młodszą i rozkosznie aktywną. Żołądek
już zabrali na warsztat i uprzedzali, że chwilę potrwa, więc jeśli powstrzymam
się od przełykania śliny, to byłoby miło, bo serwisant będzie miał mniej roboty.
Żadne nasiona dyni, czereśnie z pestkami, a już nie daj Bóg goloneczkę w
poczekalni, czy skrzydełko kurczacze z rożna plus frytki z majonezem –
zaśmieciłbym komorę i zamiast standardowego serwisu musiałbym zostać na pełną
diagnostykę i remont kapitalny. Bo rurę ssącą i wydechową też oddałem do
przeglądu. Żeby kompleksowo rzecz zmodernizować. Ustawowo i obowiązkowo.
Pielęgniarka
z recepcji patrzyła na mnie podejrzliwie i nawet teraz pod pozorem omiatania
wzrokiem pajęczyn pod sufitami zakładowej poczekalni sprawdza, czy nie grzeszę apetytem
w oczekiwaniu na koniec remontu. Ja przecież rozumiem, że to kilometry całe
materii delikatnej, które trzeba wywinąć na lewą stronę, pocerować,
polakierować, wysuszyć, albo nawilżyć, skropić pachnidłem, posiać trawę, czy
jakie inne stworzenia błądzące zaaklimatyzować w plenerze, po czym znów przywrócić
jej prawostronną zewnętrzność. Ale zęby i mózg mi zostały i żuć się chce. Ciśnie
mnie we łbie, żeby zakazany owoc… Warzywo w najgorszym razie, albo skórzany kapeć…
Niechby kauczuk, czy gumę arabską, choć ona potrafi wykonać ostateczną analizę
uzębienia sprawniej niż zatwardziały stomatolog i niepokoi mnie swoim wrodzonym
talentem, bo do przeglądu pochłaniacza mam się stawić dopiero w kwietniu, a tu
zima dopiero się rozszalała nieznacznie.
Hetera
zerka podejrzliwie – nawet widać po zmarszczkach (zapewne złośliwie je
zostawiała podczas kolejnej profilaktyki fizjonomii i mięśnie mimiczne kazała
wzmacniać, żeby uśmiechać się w dół, bez najmniejszej szkody dla dykcji), że
posiada wieloletnie doświadczenie, bo karci wzrokiem każdą moją myśl niesforną
z osobna i piętnuje mnie własnym niesmakiem. Naprawdę niewiele jej brak, żeby
mnie ubezwłasnowolniła, ukrzyżowała i odcisnęła inicjały stygmatów, żebym
przestał i wytrwał w czystości, choć moim zdaniem, w historii świata, nie udało
się to nikomu. Może jakiś anonimowy asceta, lub święty niepopularnej,
zagubionej wiary, ale żywa jednostka stadna? Nigdy w życiu. Z warsztatu
dobiegają soczyste inwokacje mechaników układu pokarmowego i lepiej byłoby,
gdybym i słuch jednocześnie oddał do renowacji, żeby nie być skazanym na opinie
i wiedzę fachową owych majstrów. Ale słuch ma skierowanie na przegląd dopiero
za sześć kwartałów – tak wynika z kart diagnostycznych.
Postanowiłem
się więcej nie ruszać, żeby nie sprawić Heterze satysfakcji i nie dać powodu do
jadowitych komentarzy, ale zachciało mi się siku. Tak zwyczajnie i bez
podtekstów. Jeszcze raz nerwowo sprawdziłem listę zabiegów na rok bieżący i
diagnostyka układu moczowego przewidziana jest (cokolwiek to znaczy) na jesień.
Dopiero. Tylko układ rozrodczy nie koreluje, bo ten ma wytrwać bez wsparcia serwisu
aż trzy sezony – w tym malutka gwiazdka, gdybym był uprzejmy ją dostrzec, poinformowałaby
mnie, że w nagłych przypadkach, z powodów wyższej konieczności mogłem/mogę/będę
mógł się starać o przyspieszenie zabiegu z ważnych dla interesanta przyczyn
społecznie akceptowalnych i popieranych polityką PRO urzędującego rządu. Ale
mnie nie doinformowała, bo okulistyczny renesans, co zostało na liście
diagnostycznej wypisane zapobiegawczo wołami, czyli tłustym drukiem, czcionka
rozmiar 42 lub lepiej (ale o tym sza, bo rozmiar 42 w żeńskim świecie od dawna nie
jest już akceptowalny, choć publicznie błogosławiony, ponieważ nieoficjalnie z
kogoś trzeba szydzić na spotkaniach towarzyskich, w gronie osób skromniej
uposażonych cyfrowo), stanowczo wyklucza możliwość wzięcia udziału w sesji
odświeżania zmysłów wcześniej jak za dwanaście miesięcy. Podejrzanie zbiega się
to z końcem kadencji tak zwanych „organów”, więc może w ramach kiełbasy
wyborczej udałoby się coś ugrać, choć przy moim pechu postawiłbym na kulawego
konia i zostałbym odroczony w nieskończoność, a ze wzrokiem żartów nie ma i być
nie może. Poczekam...
Gdybym chociaż przeszedł lifting
twarzowy zanim tu przyszedłem, być może oczarowałbym niewzruszoną dotąd Heterę
i łaską majestatu się nacieszył zmierzając ku pomieszczeniom z graficzną
identyfikacją otoczoną nimbem symbolicznych ideogramów (kółeczko, czy trójkącik?
Wybierz, a powiem ci kim jesteś…), jednak twarzowe historie są zabiegami o
mniejszym znaczeniu strategicznym z wyłączeniem osób piastujących. Albo
kreujących, istniejących w publicznej przestrzeni, opiniotwórczych… Czyli nie
mnie. Dla mnie poprawienie brwi, rzęs, łuku zewnętrznego ucha, garbu nosa, kształtu
kości policzkowych (Made In Tajwan) plus plastyka cery melaminą, z wygładzaniem
zmarszczek nasieniem własnym produkowanym w ramach autoagresji, żeby później
trwać na marach z maseczką na twarzy i świeżym ogórkiem w plasterkach zbyt
cienkich, aby mogły nieść walory kaloryczne na wszelakich otworach ciała, bez
względu na ich użyteczność wzierną bądź seksualną, stanowić miały kres
przewidywanej usługi. Reszta – na życzenie elektoratu – pełnopłatna, prywatna,
zyskotwórcza, błogosławiona przez PKB każdego kraju, bez względu na jej/jego
wyznanie, rasę, wiarę i inne równie zdumiewające idee lokalnie opiniotwórcze.
Co
miałem zrobić? Skoro nie mogłem Hetery zauroczyć świeżo restaurowaną karoserią,
tapicerką, czy elewacją, a parcie na pęcherz rosło? Wstałem, a pejcze jej
wzrokowych obelg niewypowiedzianych spętały mi nogi, jak prymitywne narzędzie
myśliwskie zwane bolas… A przecież dopiero wstałem… Uniosłem fragmenty
prywatnej fizyczności ponad płaszczyznę zakładowego siodełka, w którym
wegetowałem podczas zabiegów i wzrokiem rzuciłem cumę na równoramienny, może
nawet równoboczny trójkącik… Jest Jeden Bóg… Przychylny… Słuchający ludu. Z
wysokości porcelany bielszej od odbytów celebryckich, chwalących się życiorysami
zawierającymi wielokrotne i pełnozakresowe, nieskrępowane ekonomią chwilowej
aktywności geograficznej zabiegi kolorystyczne, omijające oficjalne kolejki
zbyt ubogich na fanaberie powiązane z wysublimowanym odbiorem wartości
estetycznej widma światła. Wstydziłem się swoim nieudrapowanym na wyjściowo odbytem
zakłócać pielęgniarską, gospodarską czujność, jednak pęcherz nawet wobec
przewidywalnej możliwości ekspansji na tereny chwilowo wolne od przewodu
pokarmowego dążył nieugięcie do wypróżnienia. I pozbawiał mnie złudzeń na temat
niezłomności organizmu, czy wyższości umysłu nad ciałem.
Nie
wiem, czy można się głupiej uśmiechnąć, jednak to było wszystko, na co było
mnie stać przed sprintem, kiedy kłusowałem na krótkim dystansie w stronę
przybytku publicznego „Pod trzema wierzchołkami”. Dobiegłem do mety z grubsza
bezkolizyjnie – ominąłem zarówno lamperię oblizującą się lampasem pomiędzy
konkurencyjnymi wargami szminek pracujących w rozłącznych długościach fal, jak
i kaloryfery konserwatywne niczym żeliwo, z którego je poczęto, porzucone,
sieroce, dziecinne wózki, snujące się żałośnie zabawki po bezkresie zimnych
kafli, a nawet urwipołcia, wesolutkiego tak bardzo, jak tylko ignorancja
pozwala. Drzwi kłapnęły swoją nienasyconą paszczą pochłaniając mnie w czeluściach
intymności.
A
ja…? Arię Torreadora z drugiego aktu opery Carmen zawyłem najpiękniej jak
umiałem. Piękniej od Pavarottiego, a nawet od całego TRIO, które zasługuje na
wielkość liter dożywotnio, a może i dłużej. Publicznie i bezpłatnie. Może jestem
spontanicznym pyszałkiem tak się przechwalając, jednak pasji we mnie było tyle
i spełnienia, że TRIA nie byłoby stać na podobną ekspresję wywołaną chwilą i
wiecznością – wszak ONI robią to zawodowo i cyklicznie, a ja… Gnany żądzą…
MUSIAŁEM. Musiałem i zawyłem czyściej od chóru eunuchów głoszącego chwałę
sponsora-oprawcy, przed boskim obliczem faraona.
Kiedy
wracałem… Gdybym miał sukienkę na sobie, poły jej w nieskończoność wygładzałbym
dłońmi, a tak wstyd w dłoniach zawarty nie wiedział, gdzie ma się podziać.
Naprzeciw Hetera – patrząca wzrokiem ludojada – nieprzekupna bardziej od
Temidy, zawzięta, jak Hermes. A tu ja - drobię kroczki walczykiem podszyte,
albo poleczką, by mi na sumieniu nie krystalizowały ostrosłupy mineralne drapiące
oddech i w serce kłujące… O rany…! One organy też były w tabeli diagnostycznej,
ale nie pamiętam, ile przyjdzie czekać.
- Pił?!
- Nie piłem… To
bardzo źle?
- Niech siada i
czeka, bo już kolejkę przegapił i weszła jedna taka, co to wysiedzieć nie
mogła. Teraz będzie musiał już czekać, a tam gotowe i fachowcy się marnują.
Skaranie boskie z tymi pacjentami. Na tyłku wysiedzieć nie umieją…
Szczyl bezczelny! Wyszedł sobie i ma pretensje!
OdpowiedzUsuńotóż! i żeby po coś, a on się prozaicznie zlał. dobrze, że nie napaskudził w poczekalni. to już byłby szczyt chamstwa.
UsuńMógł wcześniej, nie w ostatniej chwili, to by kolejki nie przegapił.
OdpowiedzUsuńMusiałam z powrotem upchnąć w zakamarki świadomość, że mnie wizyta w przychodni czeka.
może choć kolejka upłynie z uśmiechem.
UsuńNiech Cię kule biją, niesamowity skecz z poczekalni Ci wyszedł, poproszę więcej:-)
OdpowiedzUsuńa czemu mnie biednego bić ma jeszcze cokolwiek? przyjdzie mi do zakładu pójść, zamiast zmyślać żywcem. to może być doznanie trudne do objęcia słowami.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńInni mają nie lepiej:
https://www.youtube.com/watch?v=GMLjISgssqA
Pozdrawiam:)
z fizjologią się nie wygrywa. dobrze, że humor poprawia słuchanie o perypetiach.
UsuńCóż nan napisać???
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie piszesz.
O wszystkim.
albo o niczym.
UsuńJedyną diagnostyką jaką jestem w stanie zaakceptować dotyczy samochodu. ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o sikanie, to przypomniało mi się, że wynaleziono lejek do sikania na stojąco - DLA KOBIET.
:-D :-D :-D
widziałem ów wybryk. konstrukcja opracowana na potrzeby korzystania z pisuaru w ramach demokracji i równouprawnienia. cudo!
Usuń