Postanowiłem
zbudować Mocarstwo. Zacząłem od abordażu na pagórek. Na szczęście był bezludny,
więc abordaż zakończył się pełnym sukcesem. Zanim zaskoczony pagórek zareagował
– otoczyłem go palisadą. Promocja była w markecie, to nawet niedrogo wyszło. Teraz
przyszło zbudować twierdzę, którą po inwazji na zewnętrze przemianuję na
skarbiec. Na pustaki promocji nie było. Szczęściem całkiem niedaleczko
znajdowało się niedokończone osiedle mieszkaniowe. Deweloper splajtował, czy
coś podobnego. Skoro i tak miałem spaść znienacka na okolicę jak zardzewiałe
kowadło i zmiażdżyć ją ciężkim buciorem (czarny weekend w CCC) uznałem, że mogę
od razu rozpocząć okupację i podjąć kontrybucję. Oczywiście, że siłą. Bezsilny
tyran długo by nie pociągnął. Samowolka rosła radośnie na chwałę pana (czyli
mnie), tereny podbite czuły się podbite i wszystko było ok.
Trochę
niepokoił mnie brak poddanych, zauszników, branek i całego tego materiału ludzkiego
niezbędnego do przeprowadzenia zmasowanego ataku. Z ogłoszenia znalazłem
doświadczonego (ponoć) specjalistę od HR – czym prędzej go zniewoliłem (płakał
bidulek i mówił, że to pierwszy raz) i wymusiłem na nim wiernopoddańczą
przysięgę. Żeby nie czuł się pokrzywdzony ofiarowałem mu pół królestwa i własną
rękę (z braku innych), ale wyraźnie nie był zainteresowany, bo nieco się
krzywił. Dopiero, kiedy w pysk dostał, że taki grymaśny, to spokorniał i wziął
się do roboty. Personel pozyskiwał pośród bezdomnych - dla oszczędności i z
powodów ideologicznych. W biedocie łatwiej wzniecić rewolucyjny płomień. Żołnierze
nieco cuchnęli i domagali się zaliczki w płynnej walucie, jednak dali się przekonać
do nocnej napaści na sąsiadujące z zalążkiem Mocarstwa kartoflisko i złupili je
doszczętnie. A pędzić, to już umieli jak mało kto. Nakręceni bimbrem i pierwszą
jakże udaną szarżą ruszyli na podbój sklepiku wiejskiego. Wzięli go bez jednego
strzału, bo pani Krysia poddała się z wielką ochotą i nadzieją na rozmnożenie szeregu
walecznych. Karczma zlokalizowana naprzeciw kościoła równie spontanicznie
zmieniła sztandary i nim świt nastał żaden kur we wsi nie śmiał już zapiać bez
zgody nocnej kawalerii.
Taaa.
Potencjał rósł. Aspiracje również. Musiałem jednak poczekać, bo wojsko
po całonocnej batalii spało po wszystkich rowach w okolicy i nawet doświadczony
HR-owiec nie był w stanie nakłonić nikogo do kontynuacji natarcia. Chyba nadszedł
czas zatrudnić kaprali i sierżantów!
Umysł (w nieokreślonym stanie osobistej trzeźwości) generuje potrzeby. W którym momencie zaspokojenie potrzeb jest w stanie powstrzymać dalszą reakcję łańcuchową? Odpowiedź można znaleźć za życia tylko dla siebie.
OdpowiedzUsuńZabawne opowiadanie, ale i smutne -po trosze.
a spotkałaś kogoś kto chciał więcej i jak wreszcie miał to zaprzestał? może w każdym drzemie taki Musk czy Bezos.
UsuńA może gdy ruszy machina, to czasem trudno ją zatrzymać, bo zaczyna żyć własnym życiem niezależnie od potrzeb i chcenia twórcy?
Usuńto prawda. ciągi dalsze pchają jak Golfsztrom. i ciężko się wyrwać
UsuńSiły zewnętrzne nabierają wówczas mocy i twórca staje się wtedy tylko trybikiem...w stworzonej przez siebie maszynerii?
OdpowiedzUsuńMoże wszystko zależy po prostu od etapu...rozwoju.
a może wystarczy powiedzieć dość?
UsuńCzy na każdym etapie można zatrzymać coś co potem napędza się samo? Bardzo trudno.
UsuńPowiedzieć dość, to tak jakby porzucić jakieśrozpoczęte przez siebie dzieło..Łatwiej to zrobić z tym, z czym mamy najmniej wspólnego( nie identyfikujemy się) z różnych powodów. Powiedzieć dość, to tak jak wyjść z jakiegoś uzależnienia. Wchodzi się w inne / zaczyna się coś nowego lub w ogóle wyskakuje się z siodła...Tak mi się widzi...
początek implikuje koniec. czyli powinno się dać. a decyzja co począć z czasem wolnym zainicjuje zapewne kolejny początek.
Usuń