-
Wszystko jest kwestią skali – powiedział i dalej gmerał przy czymś wielkości
piłki do golfa – Jest tylko jeden problem. Im mniejsza skala, tym trudniej
zajrzeć do wnętrza.
-
A po co zaglądać? – spytałem zaciekawiony – Zepsuło się coś? To może wywalić i
wziąć nowe? Lepsze?
-
Eeee – mruknął, machając ręką – Wy, młodzi, to tylko byście wyrzucali.
Napracowałem się i nie chcę wyrzucać. To całkiem udany model, tylko spracowany
nieco. A może ONI nagmerali tam coś i stąd kłopoty?
-
Jacy ONI? Kto nagmerał i przy czym? – teraz moje zaciekawienie sięgnęło zenitu,
więc wyciągnąłem rękę - Pokaż, mam młodsze oczy.
-
Gdyby to dało się zobaczyć – niechętnie podał mi piłkę – Ale próbuj. I tak
zamierzałem poprosić cię o pomoc.
-
Tak? – Obracałem w dłoniach ciepłą kulę i nie widziałem nic, czemu warto byłoby
poświęcać uwagę. – Zaraz, zaraz. Tam coś jest!
Przytknąłem
oko niemal do powierzchni, kiedy złapał mnie za ramię i stanowczym tonem
powiedział:
-
Nie tak! Nie ryzykuj. To może być niebezpieczne. Oni tam bawią się w sprawy
zakazane. Kto wie, co im do łba strzeli.
-
Ale – zająknąłem się odsuwając twarz od piłki – Mówiłeś, że mam ci pomóc.
-
No tak. Ale nie w ten sposób. Jeszcze oko stracisz. Szkoda byłoby. Moim zdaniem
najprościej byłoby, żebyś tam pojechał i się rozejrzał.
-
Gdzie pojechał? Do tej piłki? A niby jak miałbym się rozglądać, skoro okiem
niebezpiecznie? – Wątpliwości mnożyły się we mnie jak mrówki wokół dziurawego
worka z cukrem.
-
Właśnie tam! – satysfakcja na obliczu była namacalna. Można było ją kroić i
pakować po piętnaście deko, jak ser na drugie śniadanie – Pojechać i
zorientować się co się dzieje. IN-COG-NI-TO!
-
Ale – wątpliwości nie gasły mimo entuzjazmu – Jak mam pojechać do czegoś tak
małego?
-
Tak jak mówiłem, to kwestia skali. Przygotuj się, zaopatrz w co trzeba, a ja
cię zminiaturyzuję. I pojedziesz. Umiesz pływać?
-
Zminia… Pływać? A czemu?
-
Bo tam jest więcej wody, jak lądu. I najłatwiej popłynąć na kropli wody.
Zabierzesz jakieś ciuchy na zmianę. To jak? Pojedziesz?
-
Zaraz, zaraz. Spokojnie. Nie jestem rybą. Pływam, ale nie aż tak dobrze. Może
mnie zminiaturyzujesz razem z łodzią?
-
I co jeszcze? Domek z ogródkiem? Karawana z drogocennymi jedwabiami? NAS W
OGÓLE TAM NIE POWINNO BYĆ! A ty mi tu z łodzią wyjeżdżasz. Kółko se weź. Albo
deskę do pływania. Podepchnę cię do brzegu. Nie musisz tak drżeć o całość
skóry. Ile to może potrwać?
-
Tydzień? – raczej zapytałem niż stwierdziłem – Miesiąc? Na dłużej nie jadę, bo
mam umówione parę dobrze zapowiadających się randek. Sam mówiłeś że czas się
ustatkować.
-
Szczerze mówiąc myślałem o kilku latach… Pięć, może osiem – zafrasował się. - Z
wracaniem nie będzie kłopotu. Po prostu urośniesz i zeskoczysz z kulki. W tamtą
stronę to głębsza filozofia. I postaraj się być tam przeźroczysty. Żadnych
bójek, zamiany wody w wino i innych sentymentalnych akcji w lupanarach.
-
Oooo! – zdumiał mnie – są tam lupanary?
-
Całe dzielnice! Ale…
-
Czekaj, czekaj… Nie mówiłeś mi nic. Skąd wiesz? Byłeś już tam?
-
Noooo… - niechętnie kiwnął głową – Dawno temu. Od tamtej pory wiesz… Twoja
matka nadal się gniewa… I lepiej, żeby nie wiedziała, że się tam wybierasz.
-
Przykryjesz jakoś moją nieobecność. - wiedziałem, że można mu zaufać - Powiesz,
że pojechałem w gości, do tej ślicznotki z Andromedy, albo coś w tym guście.
-
No wiesz? – oburzył się – Matkę kłamać? Powiem, że w gościach, ale ani słowa o
Andromedzie. Jeszcze zechce pojechać i poznać twoją teściową? Dam radę, a ty
już zasuwaj, bo tam coś wrze. Nie wiem, czy jakiego atomu nie odpalili
szaleńcy. A wtedy, to już misja nie do uratowania i faktycznie nową kulkę będę
musiał ulepić. I pamiętaj. Nie znasz mnie! I nie wiesz jak z krzyża zlazłem!
Wracając przywieź coś ładnego. Coś eko, ale nie bio. Nic żywego, ani zmarłego w
moje imię. A matce weź może jaki ładny kamyk, czy nalewkę z opuncji.
Niebezpieczna ta miniaturyzacja, ja bym na to nie poszła...
OdpowiedzUsuńjotka
faceci zawsze byli więcej wyrywni.
UsuńOby dało się jeszcze naprawić...
OdpowiedzUsuńpóki życia póty nadziei.
Usuń