czwartek, 8 grudnia 2022

Motywacja.

 

To nie było rozsądne, ale fascynowały mnie mosty. Szczególnie te, których drugi koniec zatknięty był poza zasięgiem postrzegania. Być może to wpływ genów po babce, mającej niepohamowaną słabość do cygańskiej urody… Nikt w rodzinie nie mówił tego głośno, jednak dziadka szlag trafiał za każdym razem, kiedy tabory ciągnęły przez wieś. Nawet objazdowy cyrk jawił mu się gniazdem żmij i wszelkiej niegodziwości. Nikt nie mówił, ale na mojego tatę wszyscy patrzyli jak na dopiero co odkrytego chrabąszcza z dziewiczych dżungli i przywiezionego w pluszowej gablotce nanizanego na szpilkę niczym szaszłyk. Po ojcu (bo przecież nie oskarżę babkowych tęsknot) miałem włosy niemal czarne i oczy takież, a karnację wystarczyło trzy razy zarazić słowem „słońce” żeby okryła się bursztynowym mchem.

 

Od zawsze ciągnęło mnie za kres widnokręgu. Później wracałem, bo każdy podróżnik wraca. Inaczej zamiast podróżnikiem byłby trupem zalegającym dno szuflad pamięci najbliższych mu ludzi. A tak – wracałem żeby opowiadać. Gadanie weszło mi w nawyk. Kiedy przedzierałem się samotnie przez dzicz zdumioną moim towarzystwem i podczas podróży metrem do marketu na krańcu linii, w tłoku tak gęstym, że oddechy pasażerów tworzyły specyficzny klimat zupełnie obcy panującemu na mijanych stacjach. Gadałem prywatnie i publicznie. Nawet we śnie nie umiałem się powstrzymać i kontynuowałem monolog donikąd. Aż dziw, że język mi nie zesztywniał z wysiłku.

 

A dzisiaj spotkałem człowieka tak zniszczonego życiem, że nie ośmieliłem się nawet dywagować w kwestii jego wieku. Może chodził na randki z Afrodytą, albo ujeżdżał dinozaury? Siedział wpatrzony w monitor komputera wyświetlającym właśnie kolekcję niezwykłych pejzaży. Kilkadziesiąt przytulonych do siebie obrazków kusiło wyobraźnię. Bezładnie powtykane w ekran, ignorowały geografię i polityczne ustroje. Góry przytulały się do oceanów, a te flirtowały z pustyniami i lasami jednocześnie. I żaden z widoków nie był skażony ludzką zachłannością i prymitywną symetrią architektoniczną.

 

Pochyliłem się w zachwycie i już zaczynałem ględzić o własnych wyprawach, kiedy mnie uciszył pokazując otwartą dłoń pełną blizn i narośli.

 

- Zapewne chciałbyś? – chrypiał, mówiąc w nieco spowolnionym tempie, jakby słowa wrośnięte były w gardło i musiały wyrywać się z tkanki zanim wyfruną ustami. - Ale czy chcesz? Bo to kompletnie różne sprawy.

 

Kiwnąłem głową, jednak nie wiem, czy zauważył. Kontynuował przemowę wciąż wlepiając wzrok w monitor.

 

- „Chciałbym” tylko czeka na „ale” wykluczające z niego „chcę”. Więc jest jego zaprzeczeniem rozłożonym w czasie. „Chcę” wątpliwości nie dopuszcza i każe realizować. Im szybciej, tym lepiej. Jednak zanim odpowiesz, muszę cię uprzedzić. Możesz wskazać obrazek mówiąc „chcę” i zanim skończysz mówić, już tam będziesz.

 

Nie widziałem problemu i już wyciągałem palec w stronę monitora. Żeby się nie pomylił, chciałem pokazać dokładnie, który pejzaż wiódł mnie na manowce. Chwycił moją dłoń i trzymał mocniej, niżbym go podejrzewał.

 

- Zaczekaj gorąca głowo! – syknął – Pozwól mi skończyć. To niebezpieczne. Obrazki nie są równe. Z niektórych podróży można wrócić w krótkim czasie, inne przytrzymają cię latami. Mało tego, są i takie, które wymogą na tobie kontynuację. Będziesz jeździł z miejsca na miejsce niemal bez końca, aż znajdziesz zmiennika. Jak ja ciebie znalazłem…

 

Ręka ani mu zadrżała, kiedy puszczał mój paluch i dopiero się obejrzał. Twarz miał obsypaną detalami tak bardzo, że starczyłoby ich na dziesięć mocno wysłużonych fizjonomii, a on nosił cały asortyment sam.

 

- Teraz jest uczciwie – szepnął – Wiesz czym grozi wybór i możesz iść, zapominając o mnie. Albo zostać i zaryzykować. Jeśli wybierzesz… Będę czekał trzy tygodnie. To czas, żebyś miał szansę się rozmyślić. Oczywiście, jeśli w ogóle zdołasz wrócić w te dwadzieścia jeden dni. Jeśli nie, staniesz się nosicielem pejzaży. Wiecznym wędrowcem, któremu przyjdzie zwiedzić wszystkie zakamarki wszystkich światów. A ja wreszcie odpocznę. Decyduj. Czasu niewiele, bo lada moment czas zacząć kolejną wyprawę. Albo ty, albo ja, za dosłownie moment pomkniemy do TAM.

 

Wyciągnąłem palec w kierunku dziewiczej dżungli, w którą wiódł solidnie wyglądający wiszący most z lian.

 

- Dziękuję – usłyszałem jeszcze – Naprawdę jestem już zmęczony.

 

- Chcę! – słowa znikały w znikającej właśnie rzeczywistości.

 

Wiał miękki wiatr. Pachniało wilgocią i gnijącymi liśćmi. Gdzieś w gąszczu podśmiewywały się małpy, a ptaki przedrzeźniały drzemiące wysoko w koronach drzew pumy. Niebo wyglądało tak, jakby pochodziło sprzed rewolucji przemysłowej wieku pary. Tylko most lekko kołysał się pod stopami sugerując, że nie jestem pionierem. Postawiłem krok. Nie zapadłem się w senne mrzonki, więc to nie iluzja. Liany zajęczały niegroźnie i kusiły zwężającą się perspektywą. Powrotnej drogi nie było widać. W tym miejscu zaczynał się obrazek, a ja miałem znaleźć wyjście na jego końcu. Po drugiej stronie mostu.

 

Musiałem, żeby wrócić. I opowiadać. Inaczej, będę trupem już dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz