niedziela, 27 maja 2018

Randka.


W zasadzie chciałem tylko szepnąć… Nie mówić wprost, nie kończyć zdania, nie wyjaśniać i nie tłumaczyć. Tylko zasugerować, albo odwołać się do tych instynktów i myśli, które dojrzewają w głowie dopiero podczas doskonałej ciszy, w samotności i mroku pozbawionym barw i nadziei. Praktycznie, to sam mogłem być takim niedopowiedzeniem i nawet ust nie otwierać, tylko całym sobą zamigotać gdzieś na krawędzi zmysłów i pozostawić po sobie coś cierpkiego na wargach, mgliste podejrzenie, że się wydarzyło, chociaż nie działo się nic.

Plan w sumie bardzo dobry, a przy tym bezpieczny i łatwo byłoby się wyprzeć, gdyby nie zadziałał, albo wyewoluował garbatym karłem. W końcu ileż to razy gdzieś pośród codzienności miga mi ktoś przed oczami i wywołuje ciąg nieuporządkowanych skojarzeń odległych od faktów. Zupełnie, jakby się dział świat równoległy, powolny moim chciejstwom. Taka nakładka na rzeczywistość, która zrealizuje fanaberie powołane do życia gdzieś wewnątrz mojego ego, choćby były najgłupsze i podszyte bardzo zużytym sumieniem.

Myśl się wykluła i jak to z pisklakami bywa – od razu głodna, więc rwie się do realizacji, do czynu i szamocze się w głowie i wyjść z niej nie chce, ani dorosnąć i okrzepnąć. Gdyby raczyła się ustatkować, jakoś bym się z wizją oswoił, a tak? Nie było wyjścia. Poszedłem „powiedzieć sobą” to, czego mówić nie miałem zamiaru. Poszedłem, żeby nie mówić w ładnym otoczeniu i odważnie pośród ludzi, a nie tu, gdzie byłem uporczywą przewidywalnością. Takie domniemanie ożywione, które miało się ukorzenić w obcym organizmie jak zarazek - rzucić się na ciało, spacyfikować je i wziąć w posiadanie, jako żywiciela dożywotniego.

Grube świństwo… Zarażać sobą i niedopowiedzeniem. Mijałem jakąś witrynę i we własne oczy nie chciałem zerknąć, bo cel mógł być podły, a drogi sporo jeszcze zostało przede mną i kto wie, czy się nie rozmyślę, kiedy zobaczę, z jaką pogardą spoglądam na własne intencje. Jasne – mogę się oszukiwać, słowami omotać jak deszczem i udawać. Kiedy tylko ktoś wzrok podniósł na mnie rumieniłem się sądząc, że mnie prześwietlił i wykrył moje niegodziwości. Usta mi wyschły w pospiesznym oddechu, a krok stracił na zasadniczości. Już nie tupał, a raczej się skradał do celu, który zbliżał się nieubłaganie.

Zająłem wreszcie strategiczną pozycję na deptaku, żeby nie dało się mnie minąć bez zauważenia, jednak nie chciałem stanąć na drodze pomnikiem trudnym do ominięcia, lecz tłem być miałem. Takim drugim planem, który klimatem otula pierwszoplanową rzeczywistość. Zapowiedzią, zwiastunem, nadzieją. Sam nie wiem, jak nazwać, ale nie chciałem być oczywistością i wulgarnym objawieniem. Szept już wydawał mi się nazbyt krzykliwy, więc drugi plan uznałem za absolutne maksimum zaangażowania.

No i stało się! Chyba... Szła, bo miała iść, minęła mnie nie dostrzegając, bo przecież zadbałem o to, jednak klimatem musiała nasiąknąć i mną rozsiewającym wirusy moich aspiracji. Zapewne wchłonęła, może wzrokiem, którym przeciągnęła jak pędzlem w poprzek witryn sklepowych głaszcząc policzki turystów i tubylców grzeczną obojętnością, może węchem zbierającym feromony niewidocznie poszukujące wypełnienia wzajemnością, może słuchem sięgającym poza ustawową słyszalność ludzką. Nie wiem czemu przekonanie we mnie rosło wraz z dumą, że dałem radę. Zaznaczyłem idącą niedopowiedzeniem wydumanym, moją nieistotnością ukrytą.

Teraz trzeba już było tylko czekać aż namnożą się zarazki, aż dojrzeją zawiązki nikłe i obrodzą owocem. W końcu z założenia rosnąć miały nie pośród tłumów, lecz zadumy. A to towar deficytowy i nieczęsty. Czas było założyć na grzbiet świętą cierpliwość i uziemić wszelkie potrzeby. Czekałem jak bomba zegarowa czeka na impuls w sercu zapalnika. Nieruchoma i zimna, ale gotowa na eksplozję gdy tylko usłyszy stukanie do drzwi.

Myślałem, żeby zasiedlić deptak, ale mógłbym tam zmarmurzeć, spopielić się nadaremnie, więc wybrałem trudniejszą drogę. Czekałem zanurzony w codzienność na uśmiech losu, bo przecież w skończonym zbiorze elementów żyć mi przyszło i zamiast stacjonarnie gnuśnieć spowiłem miasto pajęczyną ścieżek poplątanych bezładnie. Chaosem, w którym obietnica mnie była schowana przed wzrokiem gawiedzi.

Żyłem życiem bez. Ona też, więc powinniśmy się spotkać, szczególnie, że już mną zarażona dojrzeć powinna i rozkwitać. Przecież wie, że jestem, bo jej to wyszeptałem całym sobą. Wydawało się to takie proste, oczywiste i nieuniknione. A jednak nie udawało się wciąż i tylko irytacja rosła. Węszyłem jak jakiś ogar myśliwski, wciąż mając w nosie nieodległy cel, przeświadczenie, że podążam ścieżką właściwą. Przystawałem czasami licząc, że mnie dogoni i weźmie pod rękę i pójdziemy już razem, ale nie. Trochę się bałem, że może złe miejsce wybrałem na te moje nadzieje, że świat wielki mógł Ją pochłonąć bez reszty.

Oglądam się za siebie, a tam puchnie Przeszłość. Tyje zupełnie bez umiaru. Nic nie wyrzuca, nie zapomina. Teraźniejszość przeźroczysta, zwiewna i ulotna usiłuje mnie pocieszać, ale ona wie, że jest szybą dzielącą mnie od oczekiwania. Mogłem usiąść Przeszłości na kolanach i wypłakać się w jedwab Teraźniejszości, lecz mi zachciało się Przyszłości – tej cyganki nieokiełznanej, dziecka-kwiatu o wyobraźni nieskończonej i możliwościach jeszcze większych. Zdarłem buty i kolejne, biegłem, lub w kółko się kręciłem, a Ona za każdym razem o jeden kroczek z przodu. Jak dziewczyna uciekająca ze śmiechem przed chłopcem, żeby ją gonił do utraty tchu, bo wtedy słowa i uczucia nabiorą mocy. Za krótko biegłem? Zbyt wolno? Nie tędy?

21 komentarzy:

  1. Ileż to przeróznych podchodów trzeba uskutecznić, ileż myśli wysłałać w kierunku obiektu, ileż "słów bez słów" wypowiedzieć żeby się coś zaczęło...
    A i tak nie ma pewności najmniejszej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chodzenie jest dobre - nie trzeba nawet dojść nigdzie

      Usuń
  2. Bo chodzi o to by gonić króliczka...
    zmarmurzeć na deptaku - piękne !

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak właśnie randkowałem na przełomie szkoły podstawowej i liceum, ale potem poszedłem inną drogą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie. Czasem ... chyba tak.

      Usuń
    2. marzenia dziecięce, odwaga, brak zahamowań i lęków. fantazja, śmiech całą pojemnością ciała, żadnych kompromisów - niedojrzałość ma mnóstwo zalet.

      Usuń
  4. Ale bomba! I jaką trzeba mieć wytrzymałość... i jakie wyostrzone zmysły, żeby to odebrać. Korci mnie, żeby zrobić stuk-puk, ale się boję, że kogoś rozerwie. A gdy eksploduje, to i pukającego nie oszczędzi. Nie wnikam, nie sprawdzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewę w raju też korciło. no i mamy pokłosie. nie utrzymasz łapek? musisz pogmerać?

      Usuń
    2. Przecież się trzymam. I za język się gryzę.

      Usuń
    3. tylko go sobie nie odgryź.

      Usuń
    4. odbieram to jako troskę... :)

      A tekst ok, chociaż same podchody dosyć skomplikowane wyszły.

      Usuń
    5. nie wszystko musi być komiksem, albo zestawem piktogramów. niech będzie zawiłe, niech pozwoli na bardzo różny odbiór, albo znalezienie fragmentu uniwersalnego. w rozmaitości siła.

      Usuń
  5. Podziwiam Twoje bogate słownictwo i wyobraźnię.
    Widocznie ta Twoja dziewczyna jest jak Zosia z II części "Dziadów", która zwodziła młodzieńców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na imię ma Przyszłość. i jakoś nie potrafię jej dogonić.

      Usuń
  6. Przyszłość trudno dogonić i trzeba uważać, bo dogoniona może okazać się mało ponętna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale jaka tajemnicza i nieodgadniona. już to jest pokusą, z której trudno zrezygnować.

      Usuń
  7. Witaj, Oko.

    "Narodziny są przyjemne. Śmierć jest spokojna. Najwięcej kłopotów sprawia ten okres pomiędzy.":)
    (Isaak Asimov)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. narodziny są krzykiem wielkim, a śmierć bywa czasami okropnym bólem. ale to prawda, że pomiędzy jest raczej kłopotliwie.

      Usuń