wtorek, 16 października 2018

Niepewność.


Zatrzymałem dłonią noc. Niech zostanie ze mną i nie spieszy tak bardzo. Ciepła jest, jak wewnętrzna strona kołdry rozgrzana bliskością kobiecego ciała i pachnie równie intrygująco. Jeszcze pamiętam, jakim potrafiła być afrodyzjakiem. Przywiązałem noc sznureczkiem wspomnień do klamki otwartego okna i teraz powiewa na ciepłym wietrze, liżąc mnie w nos. Jak kundelek rozszczebiotany i szczęściem ogona wypełniający całą dostępną przestrzeń. Jak balonik na nadgarstku dziewczynki uwiązany błękitną wstążeczką, żeby zbyt szybko jej nie uciekł, kiedy wiatr zacznie aportować kolory i zaczepiać radośnie.

Chciałem się przytulić. Mężczyźni nie przyznają się do podobnych uczuć, bo wstyd. Mają być twardzi i bezlitośni, a uczucia miękkie stają się przedmiotem kpin i szyderstw. Oficjalnie żaden chyba nie przyzna się, że mu brak. Nim kur zapieje wyprze się trzy razy, może nawet i trzydzieści, a kur gorzko pożałuje swojej pochopności. Nie każdy facet jest świętym. Szczególnie w masie. W stadzie podobnych staje się wulgarnością i ekspresją. Kanciastym barbarzyńcą, składającym się z agresji i popędów. Pychą i przechwałką tak wierutną, że trudno uwierzyć. Ale nikt nie zaprzecza, żeby nie stać się obiektem zemsty stada. Tego stada, które zostało zdradzone, rozebrane z powierzchowności i tego twardego pancerza.

Taki facet, to żółw – galareta upchnięta w pancernej zbroi. Zielonowłosa rzodkiewka ubrana w krzyczącą ostrością czerwień skórki. Zając kryjący się w gąszczu tarniny. Jeż we wrażym oblężeniu. Trudno się przedrzeć do miękkiego i nie pokaleczyć się przy tym. Nie każdemu się chce, nie każdemu się udaje. Noc potrafi każdego rozbroić, kiedy przypilnuje intymności. Gdy zgasną kolory, a wiatr zrewiduje zakamarki szukając ukrytych ostrzy. Potrafi obnażyć i uwolnić z gorsetu powierzchowności. Z obaw, pozorów i przesądów.

Stałem i piłem ciemność, a ona wysysała sole mineralne z mojego ciała i interesowała się moją nagością bez wstydu. Rewidowała mnie z wprawą świadczącą o wieloletnim doświadczeniu. Nie chciałem wiedzieć, skąd znała męskie ciała, żeby nie popaść w sztampę i prymitywną, przewidywalną diagnozę. Spłoszony ptak zatrzepotał w gąszczu brzozowych gałęzi, zajęczała spóźniona karetka. Gdzieś z oddali spazm błyskawicą sopranu rozciął niebo nim sięgnął raju. Potem znów cisza rozczesywana sosnowymi igłami, żeby łkać nie musiała od kołtuństwa. Gęsta jak miękisz chleba, pyszna, pachnąca i kusząca cisza. Poza oknem dotykam muru, z którego czas ogryzł już tynk do czysta i teraz skrobie cegłę na mączkę pylistą, czerwoną jeszcze podczas deszczu. Wiem, że mech też ją podgryza, bo znalazł w niej wilgoci tyle, że przetrwa i nie musi tęsknie w niebo spoglądać wypatrując deszczu. Dostrzegam dwie gwiazdy świateł, lecz to za mało, żeby zorientować przestrzeń wokół mnie. Za mało…

Ktoś zawył w oddali, a echo rozwłóczyło męską samotność po nieskończonych, asfaltowych strumieniach dzielących miasto na plasterki jak tort na trzynaste urodziny pierworodnego. Jedno ze świateł zadrżało pod wpływem tej ekspresji i skoczyło w otchłań mroku samobójczym skokiem. Teraz już wiem, że to ta pani, która ostatni raz przespała całą noc tak dawno temu, że już jej nie pamięta. Ale ja pamiętam, kiedy pierwszy raz zapaliła gwiazdę bezsennego papierosa w oknie pustego mieszkania. Wpuściła do kuchni wiatr i łudziła się, że ją ukoi, że stanie się ersatzem i pozwoli na uniesienie, albo chociaż zapomnieć da. Wtedy jeszcze nie farbowała włosów na kolor słomy, żeby przykryć popiół myśli kwitnący pośród grzywki. Wtedy jeszcze owijała szczelnie ciało szlafrokiem frotte obawiając się ciekawości. Dziś już się nie boi i widma jej bladych piersi potrafią załkać poniżej gwiazdy żarzącej się ostatnią z nadziei i echem nieznacznym, niepojęcie płochym zaistnieć pośród mroku na moment zakazany.

Druga gwiazda na nieboskłonie podwórza, też damską dłonią została powołana do życia. Nerwowa, szybka, energiczna. Pomarańczowa, dojrzewająca pod byle pretekstem do czerwieni i grożąca nieposkromioną erupcją lawy. Eksplozją. I nic nie wiedząca o pierwszej. Może, gdyby wiedziała, pozwoliłaby sobie na wspólnotę i konstelacją wibracji zbliżyłyby się do siebie, ale nie – inne galaktyki je wzywają. Inną przyszłość i przeszłość mają na szalach czasu. Rozłączne, niezależne i obce sobie. Znikła druga gwiazda stłamszona obcasem w kurzu niedoskonałości podwórkowych. Słyszę jak umierając klnie z pasją. Znów pójdzie ubarwić noc malarzowi. Na katafalku stołu uchyli wierzeje nieśmiertelności. Znów nadaremnie. A potem jej krzyk wielobarwny, udawany, przedrze się przez kraty i bluszcze, a z pośladków rano trzeba będzie zetrzeć kleksy ultramaryny, żeby nie zniszczyć bielizny zbyt drogiej, by była jednorazowym opakowaniem. Poszła podzielić się ciałem w zamian za złudzenia. Nauczyć go nocnych barw z pogranicza nieśmiertelności. Zagłuszyć niedostatki własne i jego. Ale nie ich niestety…

Obie gwiazdy zdążyły zgasnąć, żeby pogrążyć się w swoich samotnościach i zrealizować przewidywalne namiastki. Zabijają czas, jak potrafią. Bo świt wciąż zbyt odległy, choć nie tak bardzo jak sen. Tylko ja wciąż stoję i dłonie oswajam z mączką ceglaną. Zaświecić? Prywatną gwiazdą obwieścić światu obranemu z kolorów, że ja też? Że też nie śpię, że nie wiem, że szukam? Głupio mi, choć nikt nie widzi. Namiastki? Nie przybliżą znacząco poranka. Nie jestem kobietą, ani nastolatkiem – jedną gwiazdę dalej ocknąłbym się, a to za mało na nieskończoność kosmosu i ziemskich ścieżek dookoła słońca. Autodestrukcja nie wniesie wiele, nie da czułości. Wzajemności i wspólnoty. Może nakarmi krzak za oknem, ale nie da wszystkiego czego mi brak. Zabić czas i miliard plemników unicestwić? W oknie? Samotnie? Po co? W imię jakiej idei? Żeby to chociaż dzień do życia powołać… Jeden sen… Niechby ubogi i czarno-biały…

Stoję wciąż, chociaż wiatr uporczywie szuka i zimno mi tak bardzo, że zaczynam się jeżyć gęsią skórką. Kołdra na łóżku z daleka szepcze złudne obietnice, których nie jest w stanie spełnić, a ja stoję w zimnym oknie, jakbym to nie ja noc zapiął na smycz, ale ona mnie na łańcuch wzięła. Zadrżałem. Zadrżałem, a wiatr nie odpowiedział falą, albo był tak dyskretny, że nie zauważyłem. Nie pomaga mi. Wcale. Szczęściem nie przeszkadza również. A ja potrzebuję czułości i nie mam pomysłu żadnego, jak zrealizować mój głód rosnący w nieskończoność. Eksplozja braku może być tak dotkliwa? Własną łzą próbuję się pieścić, ale samogwałt nie jest odpowiedzią. Nie jest rozwiązaniem. Jest tylko oszustwem. Masturbacją. Gwałtem na sobie samym. Pozorem i zardzewiałym fragmentem pancerza. A ja przecież stoję bez niego. Pancerz wisi w przedpokoju na wieszaku. Razem z parasolem, kurtką i całkiem niedaleko worka ze śmieciami, których nie miałem sił wyrzucić nim zgasło słońce.

Kobiety potrafią płakać w tonacji słodkiej. Na słono i na gorzko. Kwaśnym deszczem potrafią zapłonąć. Nie wiem, czy potrafią płakać w piątym smaku, ale ja potrafię płakać wyłącznie toksycznie i radioaktywnie. Zostawiam spaloną ziemię za plecami i impulsem elektromagnetycznym unicestwiam nawet pluskwy ufnie śpiące w deskach pod podłogą od dziesięciu już chyba lat czekając na żywiciela. Nie potrafię płakać w ogóle, ale jeśli już, to płaczę tak, że łzami mogę miedzioryt grawerować hieroglifem trudnym do rozczytania przez lingwistów. Nim wypuściłem na zwiad pierwszą łzę, nocny tramwaj przecina nicość na pół. Jeszcze tyle do brzasku… Noc szarpie się na smyczy, bo już ma dość mojego towarzystwa, a ja nie potrafię się od niej uwolnić. Puścić? Odwiązać? Zostanę sam… Bo noc też mnie nie chce. I jej dotyk nie daje już wytchnienia. Spełnienia, ani obietnicy, że może… Że kiedyś…

Stoję i krzepnę w nagości nieistnienia, łza wyschła nim zdążyła w wilgoć się ubrać, noc trwa, a mnie trafia strach. I myśli gryzące palce do krwi. Gdybym miał przy sobie… Powołałbym gwiazdę do życia. I wypatrywałbym odzewu – z drugiej strony tafli. Nieważne, czy lustra, czy jeziora. A może… Może iść tam, gdzie właśnie zgasły gwiazdy? Iść i powiedzieć otwartym tekstem. Na wprost. Bezczelnością noc rozstrzelać i podrzeć na strzępy. Zawyć. Dogonić wygasłe. Wiem, że nie śpią i nie zasną już tej nocy… Ja też… Wiem, że pragną… Ja też… Wstydzą się? A kto nie?

Zamykam drzwi za sobą… Po cichu, żeby sąsiadów nie zbudzić. Idę. Nagi idę, bo noc nie jest pruderyjna. A ja idę, żeby mnie ktoś przytulił. I gotów jestem oddać siebie całego w zastaw. Szczury pierzchły w zacisza garaży stuletnich i tylko one wiedzą, co parkowało tam przed laty. A ja staję pośród muld klepiska udeptanego oponami do niemożliwości. Gdzieś tam, pomiędzy wygasłymi gwiazdami. I sam nie wiem, czy któraś na mnie czekała, czy ja którąś zobaczyć miałem… Zawyłem… Wyraźnie i bez lęku. Wiem, że nie zasnęły te gwiazdy. Że emocje ich kobiecości nie pozwoliłyby im na sen, bo przecież trudno zasnąć w trakcie koncertu na uniesienia, gdy uwertura już wybrzmi, a kulminacja zaśpiewa, pazurami ryjąc bruzdy – niechby i w tynku stuletnim.

- Przytul mnie… Proszę… Oddam wszystko za twoje ciepło…

Łzy kapią ze mnie. Płyną, szukając swoich źródeł głęboko pod ziemią. Nie mam gwiazdy ze sobą. Mam ciemność i siebie płaczącego z wielkiego niedostatku. Ale wiem, że gwiazdy… One czują i wzrok im nie jest niezbędny. One mogą mnie znaleźć nawet wtedy, kiedy zmysłom ktoś założy czarną opaskę na oczy i popchnie niewłaściwą stronę. Ciemność liże mnie nieposkromiona. Nie ma konkurencji, a ja nie mam sił się bronić…

- Przytul mnie… Proszę… Oddam wszystko za twoje ciepło…

32 komentarze:

  1. Jak można nie lubić się przytulać, niezależnie od płci...myślę, że mężczyźni lubią także, tylko niektórzy wstydzą się przyznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niektórzy?
      a który się przyzna? po wielkiemu cichu i tylko we dwoje.

      Usuń
  2. Przytuliłabym, ale trochę się wstydzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kobietom jakoś łatwiej przychodzi - i przytulanie i proszenie. to faceci mają w gardłach drut kolczasty.

      Usuń
    2. a może chodzi o pozwolenie... czasem wystarczy pozwolić.

      Usuń
    3. to znakomita opcja. bardzo mi się podoba.

      Usuń
    4. opcja "pozwól mi - pozwól sobie"

      Usuń
    5. chyba trzeba się uczyć od kotów. one potrafią poprosić i pozwalać. kiedy tego potrzebują.

      Usuń
    6. i jeszcze przy tym mruczą :)

      Usuń
    7. czyli mruczeć też trzeba się nauczyć? wyższa szkoła jazdy.

      Usuń
    8. a jak pokażesz zadowolenie? w nocy trudno dostrzec błogi uśmiech...

      Usuń
    9. zacznę pachnieć pożądaniem. nadzieją, zacznę drżeć pod dotykiem. nie ma kobiety, która miałaby cień wątpliwości. chyba, że bardzo się stara udawać niezrozumienie.

      Usuń
    10. oko, rozmawiamy o... tuleniu (?)

      Usuń
    11. oczywiście. bliskość ciał powoduje reakcje niezależne od umysłu. trudne do ukrycia, nawet wtedy, kiedy uda się stłumić dźwięki.

      Usuń
    12. tak funkcjonujemy w zaufaniu, a często strach blokuje naturalne reakcje.

      Usuń
    13. ludzie nauczyli się ukrywać tak wiele, że już tylko opakowania krążą po ziemi. ciekawe, gdzie się podziały wnętrza.

      Usuń
    14. i to jest doskonały przykład, jak kobiety wszystko komplikują. a wystarczyło pozwolić ;)

      Usuń
    15. chyba mnie przerosło - nie wiem o co chodzi...

      Usuń
    16. poprzedni komentarz chciałam dopisać pod swoim i trochę się zagmatwało.

      Usuń
    17. przyjdzie czas, to się wyprostuje.

      Usuń
    18. dlaczego?
      bo zwalnia z konieczności prostowania świata?

      Usuń
    19. możliwość, czy nadzieje na przyszłość (jakąkolwiek, ale przyszłość)?

      Usuń
    20. tak, oczywiście przy założeniu "myśl dobrze, a będzie dobrze"

      Usuń
    21. czyli filozofia, a nie wyrachowanie.

      Usuń
  3. To opowiadanie przypomniało mi jeden z moich ulubionych utworów:

    https://www.youtube.com/watch?v=VZ_JAs0JljQ

    OdpowiedzUsuń
  4. Bez cukrowania: z podziwem patrzę i patrzę.
    Nie ma nic gorszego jak świadomość, że jest się samotnym, niekochanym i bez widoków. Na szczęście zapewne taka konwencja narracji.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdyby wszystko co piszę miało być spełnieniem, byłbym jakimś cyborgiem-matuzalemem.
      penetruję głowę w poszukiwaniu tematu. a raczej moich wyobrażeń o różnych niekoniecznie dużych sprawach.

      Usuń
  5. Najlepsza definicja nas facetów, jaką czytałem! PS. Nienawidzę nocy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kobiety są zdecydowanie silniejsze. bardziej odporne i lepiej przystosowane. i to nie szyderstwo, ja naprawdę tak uważam. organizmy, które przetrwają kataklizm będą rodzaju żeńskiego. to broń o lepszych parametrach bojowych. ja jestem pełen podziwu i zastanawiam się dlaczego wojska są obsadzone samcami, kiedy samice są bardziej predysponowane do walk i przetrwania. taki samczyk, to dmuchawiec na wietrze i każda, nawet nie najsprawniejsza babeczka zrobi go w trąbę i wepchnie w kieszeń na czarną godzinę.
      Noc jest zaprzeczeniem życia - kolorów, kształtów, odległości. jest niedopowiedzeniem pozbawionym punktów podparcia. trudno w nocy o orientację. A niebo niekoniecznie ułatwia.

      Usuń