piątek, 7 grudnia 2018

Babski rozum.


Ustawialiśmy krawędź. Razem to robiliśmy i wytrwale. Dziwne, bo krawędź miała nas podzielić. Poróżnić. A budowaliśmy ją razem. Sznurek naciągnięty i końca nie widać. Żeby nikt nie podejrzewał oszustwa budujemy razem. Kopiemy głęboko dziury pod fundamenty, żeby krawędzi nikt ukradkiem nie przesunął ciemną nocą. Wyciągnąłeś kanapkę i patrząc spod oka przełamałeś, żeby się ze mną podzielić. Wziąłem nieufnie, bo trudno uwierzyć, że kanapką się dzielisz, choć budujemy krawędź, która ma nas podzielić. Jeśli w ogóle coś dzielić może, bo już dzieli nas wszystko. Poza krawędzią…

Ugryzłeś, więc i ja zdobyłem się na odwagę. Chyba Kryśka musiała ją dla ciebie szykować, bo w środku chrzęściła jakaś sałata, plasterek ogórka i włos słodkiej papryki. Ale boczkiem była przełożona uczciwie. To niechętnie przyznałem, że plaster był na palec gruby i taką pajdą, to można do obiadu żołądek oszukać. Nawet przy takiej robocie. Otarłem usta z ostatnich okruchów i spod pazuchy wyjąłem piersiówkę. Przechyliłem i nim oddech złapać się udało podałem za krawędź. Wziął i aż sapnął, kiedy oddawał. Prywatny produkt. Nie chrzczony. Wciągnąłem nosem powietrze, żeby łzy powstrzymać, bo nie godzi się płakać po dobrym trunku.

Poplułeś w ręce, więc koniec przerwy. Podciągnąłem spodnie i kopaliśmy dalej. Szesnasty dół. Do obiadu powinniśmy opędzić jeszcze drugie tyle, jak się pogoda nie zeźli na nas. Obaj kopaliśmy jak szatany, bo żaden przyznać się nie chciał, że go łupie w krzyżach i chętnie poleżałby chwilę. Spoceni i zdyszani pruliśmy grunt kilofem i wybieraliśmy łopatami. W tym tygodniu skończymy zapewne. Kamień przywiozę, bo na miedzach leży tego zatrzęsienie. On zresztą też ma, więc każdy furę przywiezie, żeby samym cementem nie lać, bo szkoda pieniędzy, kiedy darmowy materiał pod nosem.

Kobita przyniosła garnek zupy, żebym zjadł. A talerz jeden, bo nie myślała, że podzielę się z nim. Ale jak się razem robi, to i jada się razem, więc kazałem babie talerz dać jemu, a sam jadłem z garnka. Piłem z garnka, bo łyżkę też jedną przyniosła. Dobrze, że chleba wzięła więcej, to nie było kłopotu. Podjadł, coś mruknął, jakby dziękował i na krawędzi pusty talerz odstawił. Kwaśnica. Nie byle co, na żebrach mięsnych i z wędzonką. Moja Baśka, to jak machnie kwaśnicę, to pół wsi się nachwalić nie może. Łyknęliśmy, zanim w dłonie popluliśmy, żeby do zmierzchu fedrować.

Ledwieśmy parę dołków wydłubali, jak jego Kryśka przyszła i miskę pyz z okrasą, kubek śmietany i dwa piwka, żeby choć pot z pleców strzepnąć. Brodą pokazał, żeby podzieliła na dwóch, więc jedliśmy siedząc po obu stronach krawędzi. Początek roboty powoli już ginął z oczu, bo wypukło było. A pyzy mięsem nabite, że ledwie nie popękały w gotowaniu. Pojadłem tak bardzo, ze tylko wstyd przed sąsiadem powstrzymał mnie od lenistwa. Rzucił piwkiem w moją stronę, tośmy wypili każdy po swojej stronie i wzięliśmy się znów do roboty.

Niby szło, ale taka robota, że nawet gęby nie ma do kogo otworzyć, to niedobra jest. Chmur niebo nasiało i zdawało się, że zmierzcha. A nam jeszcze zostało trochę i chcieliśmy przed fajrantem skończyć to dziobanie w ziemi. Każdy się zaciął w sobie i dziubaliśmy te dziury jedna za drugą aż furczało. Do czasu. Bo nagle stanął i palcem pokazuje. Każda okazja dobra, żeby garb wyprostować, tom patrzył za tym palcem.

Na naszej krawędzi, na samiuteńkim końcu stół stał i falbanami białymi na wietrze łopotał. Dwie nogi u mnie, dwie u niego. Sznurek widać było, jak mu między nogami się majta… Chłop, jak się po jajach nie podrapie, to chory. Potem po łbie dla równowagi, albo po nosie. Tośmy się podrapali i piersiówce ulżyliśmy, żeby mieć chwilkę na zastanowienie. Machnąłem ręką, bo skończyć chciałem, a tu jeszcze z dziesięć dziur może zostało, więc pomyślałem, że zobaczę po robocie. Stół nie odfrunie, a jeszcze godzinka i w sam raz dofedrujemy pod sam stół.

On też wargi zacisnął i mocniej stylisko chwycił. Zeszło chyba i więcej niż godzina, bo nieco pociemniało, gdy byliśmy przy stole. cztery krzesła stały po obu stronach krawędzi, tośmy siedli każdy u siebie. Obrus od samego patrzenia na nas przestał być biały, szczęściem kiełbasą wędzoną i butelczyną był przyduszony i nie uciekł. Ułamałem kawałek, choć po drugiej stronie krawędzi leżał. Ułamałem, bo on kieliszki wziął z mojej strony i już u siebie polewa. Trochę mu się ręce trzęsły od wysiłku, bo i obrus się napił. Przechyliliśmy po maluchu i zagryźliśmy kiełbasą. Dobra. Nie z naszej spiżarni, bo poznałbym. Za to bimberek, jak nic z loszku przydomowego.

Ciemnawo trochę przy stole, ale przecież nie pójdę szukać latarni. Teraz ja nalałem, żeby po sprawiedliwości było i też obrus dostał co nieco. Robić w milczeniu głupio, ale gorzałkę pić po cichu? Jak smark jakiś? Obraza majestatu. Ktoś szedł, bo kolebało światełko pod górę. Butelka odbijała światło, więc polaliśmy jeszcze po razie. Gadał ktoś i śmiał się. Dziewuchy szły. Nasze dziewuchy. I śmieją się i trajkoczą .A mówiłem Baśce, żeby z daleka się trzymała, bo nie po to krawędź buduję, żeby mi się z Kryśką spoufalała. Gumofilce zzuliśmy, bo nogi odpocząć musiały, tośmy siedzieli. On też zły jak licho, bo też rozpoznał, kto do nas w gości zasuwa pod górę.

Babki nadeszły i nic nie mówiąc głębokie talerze rozkładają, a z gara chochlą parujący gulasz. Aż mi ślina pociekła. Z cebulą, czosnkiem, papryką… I chleb w skibki pocięty wciąż ciepły jeszcze, to i na trzy palce grubo rznięty. Nie tak, jak w sklepie tną, żeby światło na wylot szło bez przeszkód. Tak po naszemu. W sam raz do sosu będzie. Babeczki usiadły i kieliszki podstawiają, że one też. Wzruszyłem ramionami, bo to takie pijaki, że jak po całym wypiją, to śpiewać będą i ze dwa dni nawet. I nam też polałem, żeby same nie piły. Do gulaszu dobrze jest kropelkę wchłonąć, żeby nie zalegało na żołądku.

Dziwne, że moja po drugiej stronie krawędzi siadła, a jego koło mnie i jeszcze chleb mi podsuwa, żebym za daleko nie szukał. Kruszyłem chleb do sosu, i łyżką z kawałkami mięsa wybierałem. Dobre, prawdziwe jedzenie. Jagnięcina… dobrze sprawiona i z jałowcem, tu niedaleko zbieranym późną jesienią, żeby pachniało. Musiała parę dni się marynować, żeby przeszła i skruszała. Polał, więc wypiliśmy, lecz teraz już rękawem ocierać ust nie było trzeba, bo mieliśmy garnek dobra i nie zabraknie na pewno.

- Powiedzcie no chłopy, ale tak szczerze… Co wy tutaj budujecie?

- No krawędź, przecie wiesz.

- A czemu to ma służyć?

- Owce w szkodę idą, więc niech na swojej miedzy siedzą.

- A ta? W garnku? To czyja? Może zeżremy wszystkie i przestaniecie się wygłupiać co? My wam zrobimy. Wszystkie po kolei. Tylko te dziury zasypcie, bo jeszcze któraś owieczka nogi połamie i będziecie żarli tylko baraninę przez pół roku. Jeden i drugi.

- A teraz to nalejcie po kielichu na zgodę i dobrze by było, żebyście jutro zasypali te dziurska, bo dzieciak jaki wpadnie i kłopot gotowy. Gulaszu na jutro wystarczy na pewno.

24 komentarze:

  1. ..i na co było tyle dziur wykopywać? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ..całe szczęście wszystko sie dobrze skończło, bo zamiast poróżnić pogodziło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz co potrafi dobry gulasz w godziwym towarzystwie?

      Usuń
    2. ..ojjj tak ,potrafi dobry gulasz a do tego popitka, jak się patrzy, taki domowy bimberek na zgodę :)

      Usuń
    3. taki bimberek to i łezkę utoczyć potrafi. a wspólne chlipanie zbliża...

      Usuń
    4. ..Ja np. wolałabym cieszyć się i śmiać, niż płakać, ale podobno wszystko ma swój czas, wiec ma też i ronienie łez ;)

      Usuń
    5. wspólnota nie powinna się ograniczać do jednej emocji.

      Usuń
  3. Jak już zasypiecie dziury, to zaznaczcie gdzie były. Następnym razem łatwiej będzie kopać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a może od razu lać te fundamenty? na drugi raz byłoby bliżej końca.

      Usuń
    2. W czasie zgody nie wypada krawędzi budować.

      Usuń
    3. ale własnej roboty nie szanować, to grzech.
      dylemat moralny.
      a gulasz stygnie.

      Usuń
    4. No to grusze posadźcie w tych dziurach.

      Usuń
    5. baranki lubią gruszki? a jak znoszą wietrzysko i długie zimy?

      Usuń
  4. Dobrze, że kolację zjadłam bo zgłodniałam przy opisie tych smakowitości.
    Może zechcą powtórzyć wykopki, na powietrzu, po robocie i jedzenie i popitka lepiej smakują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może mieszkają na wsi i na świeże powietrze są skazani.
      chyba za prawdziwym chlebem się stęskniłaś.

      Usuń
  5. Opowieść z drugim i trzecim dnem, ale apetycznie też było, zjadłabym i pyzy i gulasz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. same głodomory...
      może czas babeczki poprosić, żeby większy garnek postawiły na gazie...
      a towarzystwo zagonić do zagospodarowywania wykopanych na krawędzi dziur, żeby lepiej smakowało.

      Usuń
  6. Ten gulasz i wódka tylko na chwilę załagodzą spory. Alkohol wywietrzeje i niechęć powróci. Boja ma rację, lepiej zaznaczyć gdzie te dziury były. ;)
    Na mnie by to w ogóle nie podziałało, nie lubię ani gulaszu, ani wódki. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dlatego nie Ty tam kopiesz.
      a czym można byłoby Ciebie przekupić? po ciężkiej robocie człowiek staje się trochę bardziej potulny.

      Usuń
  7. Zorza polarna, chcę zobaczyć zorzę polarną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w garnku się nie zmieści, a poza tym słabo się gotuje...

      Usuń
  8. Lektura wyraźnie nie dla kobiet z wielkiego miasta. Poza tym, zdegustowana jestem chłopskim zwyczajem drapania się... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. literatura wiejska? no proszę, gdzie mnie poniosło.

      Usuń