Śmiał się ze mnie,
kiedy usiłowałem okiełznać wiatr. Osiodłać go i wraz z nim ruszyć w drogę tam,
gdzie nie ma dróg żadnych. Śmiał się tak szczerze, że aż mu ciekły łzy po
twarzy spłowiałej i pobrużdżonej od używania. I głową kręcił, że takiego laika
spotkać mu przyszło. Po brzuchu się klepał, waląc weń jak w bęben, żeby ogłosić
światu, że żółtodziób nadciąga. Strzeż się świecie, bo sam nie wie, jakie
jeszcze głupoty popełni.
Wiatr też się śmiał i lekceważąco
trącał plecak pełen konieczności. Plecak tak ciężki, że ledwie dawałem radę go
dźwignąć. Musiałem okulbaczyć wiatr, bo sam mogłem tylko stać koło bagażu i sił
na nic więcej nie miałem. Kto widział bez konia ruszać na bezdroża? Nie godzi
się wcale. Piechur nie poradzi. Cyganie, traperzy, artyści z gościńców –
wszyscy taborem, albo chociaż konno. Bo droga konia lubi z wzajemnością. Nawet,
gdy droga jest tylko ścieżką zbłąkaną pośród marzeń. Nie miałem konia. Miałem
tylko wiatr, który śmiał się ze mnie i loczki mi kręcił nad uszami, jak
dziewczynce.
A kiedy starzec już
naśmiał się za wszystkie czasy wytrzepał z plecaka wszystko. Wprost w trawę
bezdroża. Krążył wokół jak sęp czekający aż padlina ostatecznie zamknie oczy,
żeby nie ryzykować urazu. A potem bez słowa podzielił zawartość na trzy części.
Nie sądziłem, że ma na tyle sił, żeby wywrócić do góry nogami wypchany plecak,
a jemu nawet brew nie zadrżała, kiedy patroszył sakwy z zawartości. Drapał się
po głowie przez chwilę, a później kazał czekać.
Spakował całe jedzenie
do plecaka i poszedł z nim gdzieś, a kiedy wrócił miał bochen chleba i połeć
słoniny. Oliwę miał i dwa kilo soli. Położył w trawę co przyniósł i spakował
drugą hałdę. Odchodząc gwizdał beztrosko i gwizdem dał znać, że już wrócił.
Przyniósł patelnię wielką, żelazną, starszą chyba od świata, bo całkiem czarną.
I brezent poplamiony rzucił mi pod nogi. Pewnie kradziony. A z trzeciej kupki
wybrał coś, w co przebrać się miałem, a resztę znów zapakował do szamoczącego
się od wiatru plecaka. Dzień dojrzał, gdy wrócił po raz trzeci, a plecak zdawał
się wcale go nie przytłaczać. Bo pusty był niemal zupełnie tylko garnek zużyty
bardzo. Wcisnął mi w rękę ustną harmonijkę, jakby mi świat cały ofiarował, a
sam pakował do plecaka to, co zostało na ziemi. Nie pytałem, gdzie są
przedmioty, które zabrał, bo pewnie i tak nie odzyskałbym ich.
Dopiero kiedy wrzucił
wszystko w plecak zerknął na mnie spod oka. Patrzyłem dość smętnie, bo dieta
odchudziła bagaż znakomicie. Popadłem w ubóstwo materialne i jeszcze nie
umiałem się tym zmartwić. Zarzucił mi na plecy, żebym poczuł różnicę i ręce
wbił w kieszenie. Chyba był z siebie zadowolony, bo ruszył bez pośpiechu, a
wiatr biegał koło niego, jak wesoły piesek, wypełniony szczęściem, że może
bawić się z kimś, kto szanuje jego potrzeby. Z takim plecakiem, to mogłem
ramionami wzruszyć, co uczyniłem bezzwłocznie i poszedłem za nim. I ręce w
kieszenie wsadziłem, żeby nie odstawać.
Szliśmy wolno, wiatr
nas wyprzedzał, sprawdzał, czy droga wolna i wracał, żeby pochwalić się. Jak
dzieciak na spacerze z rodzicami. Potarmosił jakieś chwasty, rozsypał paprociom
nasiona, poszeleścił drzewami, ale nigdzie dłużej nie zabawił. Podsuwał nam pod
nosy letnie aromaty, żywicę sosen, kurz z jakiejś niewidocznej wciąż ścieżynki,
zapach dziko rosnących owoców i wrotyczy. Pole pszenicy uczył jak naśladować
morze i nauczycielem był wyśmienitym. Albo pszenica była pojętnym uczniem.
Słońce tężało już rumieńcem nad horyzontem, kiedy zatrzymaliśmy się.
Znaczy – on się
zatrzymał, czym zaskoczył nawet wiatr, bo pognał naprzód i później nie umiał
nas odnaleźć, gdy tak staliśmy. A on wczołgał się pod jakieś kłujące tarniny i
pakował coś do kapelusza. Kiedy wstał w garści trzymając kapelusz pochwalił się
zdobyczą. Nakrapiane jaja leżały w kapeluszu niczym w gnieździe. Potem, to rwał
jeszcze jakieś rośliny rosnące przy drodze, nim zmierzch je otulił ciepłym
mrokiem. Całe naręcze pachnących ziół wepchnął mi do plecaka, żebym je niósł w
noc. Wreszcie stanęliśmy gdzieś pod drzewami stygnącymi po dniu spiekoty.
Znalazł ze trzy polne
kamienie, jakie lubią leżeć na dnie strumieni i ułożył je staranie, a pod
drzewem po omacku wyzbierał okruchy gałązek uschłych na wiór. Suche trawy,
korę, cały ten szum, który drewnem nie jest, lecz rozpala się chętnie, gdy
tylko suchy liść przeniesie iskrę ognia na nie. A kiedy wesołe
żółto-pomarańczowe ogniki tańczyły tryskając iskrami, żeby ubogacić niebo nad
nami dołożył grubszy patyk, wyjął z plecaka patelnię i plaster słoniny stopił.
Wbił jajka i solą oprószył. Chleb łamał nad patelnią, żeby nie uronić ani okruszka
i tym chlebem jedliśmy pachnącą ziołami jajecznicę. Kiedy skończyliśmy, wytarł patelnię
najpierw skórką chleba, później skórką słoniny. Ręce wsunął pod głowę i liczył
gwiazdy. Ja też… próbowałem… Sen przyszedł, nim się spostrzegłem. Wiatr kucnął
przy ogniu i zamiast gwiazd iskierki liczył w popiele. I on zasnął szybko.
Tylko drzewa snuły opowieści leniwe, bo ich świat inną miarą czas zlicza.
Mimo świątecznego obżarstwa, chętnie zjadłabym jajecznicę pod gołym niebem tak przygotowaną i na łonie natury...
OdpowiedzUsuńno proszę - poświąteczny głodomór... niezwykłe.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńTak mi się Baczyńskim spuentowało:):
"Drzewa - to chmur zgęszczenia,
pod nimi dzwoni ziemia,
nad nimi rwą wezbrane
planety z brązu lane.
Drzewa bawoły złote
dymiły rudym potem,
z pomrukiem ciała kładły
ku ziemi, aż upadły."
("Drzewa" - K.K. Baczyński)
Pozdrawiam:)
niezwykłe jest to, że masz pod ręką na każdą okazję coś nowego.
Usuńbędę jednak próbował Cię zaskoczyć czymś, na co nie znajdziesz puenty.
to dopiero wyzwanie.
Ależ zaskakujesz mnie niejednokrotnie, a im bardziej - tym więcej mam skojarzeń:)
UsuńTo chyba dobrze, gdy myśl nie pozostaje bez oddźwięku, bo tak rodzi się dialog:)
Pozdrawiam:)
na pewno dobrze. wciąż szukam środków, żeby dało się zobaczyć napisane i poczuć na skórze.
UsuńRozmarzyłam się. Poszłabym chętnie na taką wędrówkę przed siebie. Tylko zamiast jajecznicy usmażyłabym grzyby. I nie mogę sobie przypomnieć czy spałam kiedyś pod gołym niebem?
OdpowiedzUsuńja spałem. nie raz. grzyby na słoninie? też mogą być niezłe z chlebem. ale tak na kolację?
UsuńGrzyby mogę jeść na śniadanie, obiad i kolację. Lubię, a ponieważ moje dzieci nie bardzo to zazwyczaj, co nazbieram zjadam sama, bez słoniny. :)
Usuńz grzybów najbardziej lubię jednak zbieranie. jadam, ale nie tak namiętnie.
Usuńza to z wędkarstwa najbardziej lubię zjadanie (gdyby się zdarzyło)
Piszesz tak, że się czuje wiatr, zapach i ciepło. Ale to zależy nie tylko od Twoich słów, ale i wyobraźni czytającego.Nie każdy poczuje, nawet gdybyś użył nieskończonej ilości słów.
OdpowiedzUsuńPamiętam ciężar plecaka, ognisko i noc pod gwiazdami, chociaż dawno to było.
skoro z pamięci nie umknęło, to niedawno. przyjemne wspomnienie, nawet, kiedy plecak ciężki.
Usuń..wsunęłam ręcę pod głowę i liczyłam gwiazdy .. kojacy szum drzew snujących opowieści przeniósł mnie w tajemny feeryczny świat.. :)
OdpowiedzUsuńtrzeba marzyć. to nie jest karalne. a pozwala zasnąć z uśmiechem.
Usuń..wciąż marzę, robię to przy każdej sposobności jaka mi się nadarzy.. mnóstwo razy pląsałam z wiatrem po niebie.. to takie niesamowicie fantastyczne uczucie kiedy można robic fikołki w miękkich chmurach..
Usuńtylko nie zostań tam na stałe. w euforii łatwo się zatracić.
UsuńPrzypomniała mi się pewna sentencja, że dosiadać konia, to jak dosiadać wiatr.
OdpowiedzUsuńLubię pójść donikąd. Dziwne jednak, że zawsze trzeba wrócić.
wracanie, to nałóg. nawet idzie się po to, by wrócić. dobrze jest mieć gdzie wracać. nawet wtedy, gdy nie trzeba.
UsuńZastanawiam się nad tym wracaniem i nie potrafię sensownie napisać tego, co myślę. Bo tu gdzie jestem teraz to WRÓCIŁAM czy jak stąd wyjadę to WRÓCĘ? Jak to jest?
OdpowiedzUsuńwraca się do siebie. do domu. czyli najpierw ustal, gdzie to jest, żebyś wiedziała, czy właśnie wyjeżdżasz, czy wracasz.
UsuńJaka cudna i prosta odpowiedź. Tego było mi trzeba. Przemyślę to i dam ci znać, co ustaliłam. :)
OdpowiedzUsuńproszę bardzo. ucieka się "Z" i wszystko jedno gdzie to jest. ale wracać trzeba "DO" - i dom jest chyba tym miejscem, do którego naprawdę warto.
Usuń"bochen chleba i połeć słoniny", tak się już nie jada, ale milo było pójść śladem Twojej wyobraźni. :-D
OdpowiedzUsuńale można znaleźć. wystarczy chcieć. takie proste sprawy potrafią dać więcej radości, niż rarytasy z ekskluzywnej restauracji. słoninka z grilla znika szybciej od całej reszty - wystarczy troszeczkę jej przypilnować.
UsuńTekst skłania do refleksji ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com
skoro skłania, to życzę udanych.
UsuńTy tu o takich sprawach a te głodomory tylko żarcie widzą :)))
OdpowiedzUsuńżarcie ważna rzecz. do pustego brzuszka wyższe idee nie mają dostępu.
Usuń