czwartek, 6 grudnia 2018

Poradnik amatora.


Wolę dywagować w świecie bliższym rzeczywistości. A tu proszę. „Lanczyk biznesowy”. Taki niezobowiązujący nikogo i do niczego, poza pokryciem (cóż za niefrasobliwe określenie) rachunku – oczywiście plus napiwek dla obsługi. Lancz (nie mylić z linczem) to takie śniadanie barokowe – ma wyglądać i być drogie, a smakować nie musi zupełnie i niekoniecznie karmić ma do syta, bo przecież od „do syta” to jest obiad świąteczny u dziadków, wesele u kuzynki, przestroga biblijna, albo przeciwwskazanie dietetyczne dla osób ze skłonnościami. Najlepiej (lanczyk, a nie skłonności) uzupełniać płynami, żeby pozwolić mu zakwitnąć i dojrzeć do pełnowymiarowej biesiady rujnującej kapitał ludzki, przy jednoczesnym unicestwieniu budżetu średniej wielkości państwa afrykańskiego.

W ramach konsumpcji ważne jest, żeby poruszać brodą intensywnie. Niedostatek talerzowy można wypełnić mieląc żuchwą gumę arabską aromatyzowaną miętą (smak identyczny z naturalnym), względnie mieląc słowa. To pierwsze przypomni delikwentowi imię pięknej pani stomatolog, która siedząc okrakiem na pacjencie znieczula portfel powabnym kolankiem wyduszając resztki powietrza z pęcherzyków płucnych przed aborcją czegoś co fachowo nazywa się lewa dolna szóstka, a niefachowo „ała”. W rynsztoku społecznym ta nazwa jest na ogół dłuższa i barwniejsza, lecz nie mieszcząca się w konwencji zapodanego na wstępnie lanczyku. Przynajmniej do czasów przeobrażenia w biesiadę. Druga forma, czyli mielenie słów może zaowocować ogólnokrajową aferą, jeśli kelner ma aspiracje reporterskie i właśnie nas uzna za wdzięczny obiekt. Dlatego z napiwkami lepiej nie przesadzać, bo „wyrazy wdzięczności” gotów utrwalić, powielić i skomercjalizować, na dodatek bredząc coś o prawach autorskich, a niechby i pokrewnych. Z krewniakami też do końca nie wiadomo, jakie mają hobby, więc przezorność i tematy zastępcze są jak najbardziej na miejscu. Bezpieczne, choć nie do końca apolityczne.

Na przykład siła fachowa obecnie tak rozlegle niedostępna. Polski hydraulik zatracił już szkolne umiejętności posługiwania się językiem polskim, co nie jest dziwne, bo najzdolniejsi pozbywali się tej karygodnej dysfunkcji nim opuścili strefę wolnocłową dowolnego lotniska. Ponieważ kobiety hydrauliką niespecjalnie są zainteresowane nawet w ramach wywalczanego nieustannie parytetu, więc gdy hydraulicy popłynęli masowo spowodowali rozchybotanie równowagi płciowej po obu stronach granicy. Na dodatek, na zewnątrz rozpierzchli się, zupełnie tak, jakby przed kobietami zamierzali się ukrywać. Jako pierwsze w pościg ruszyły pielęgniarki, jednak wezwały na pomoc sprzątaczki i kucharki. Bo hydraulicy zaprosili kolegów elektryków, stolarzy i budowlańców, żeby ich wsparli w inwazji na obce lądy. Neokolonializm w wersji globalnej. Panowie chwytają przyczółki, a panie wspinają się tuż za nimi, żeby wspólnie dokonać zanieczyszczenia materiału biologicznego i podstępem opanować bezkresy. Żadnej litości. Żadnych ograniczeń i uprzedzeń. Tylko walka.

Gdyby atmosfera wymagała krwi, warto wspomnieć, że natura pustki nie znosi i w miejsce wojowniczych zastępów rozgorączkowanych plemników i jaj z nadzieją oczekujących płodozmianu cichcem pojawiają się i u nas zastępy kolonizatorów. Wystarczy posłuchać coraz śmielej śpiewanych czastuszek, wypełniających matową ciszę po zaginionych na obczyźnie tubylcach i cyrylicy zdobiącej parkany ogłoszeniowe. Można uspokoić co bardziej rozgorączkowanych, że w ukryciu cyrylica studiuje germańskie idiomy, gdyż nie zamierza w swojej rozrzutności genetycznej być konsekwentną i wzwodami nieodmiennie błogosławi zachodnią granicę, aż po kres kontynentu. W tym naszym przedsionku raju przechodzą tylko wstępną aklimatyzację, deratyzację, inwigilację i wszystkie inne możliwe racje i nacje. To oczywiste, że na drabinę trzeba się wspinać szczeblami, chyba, że ktoś się już urodził ze skrzydłami i zamiast trafić w garnek z rosołkiem, to wylądował poza zasięgiem apetytu gospodarzy. Naprawdę są tacy, którzy od urodzenia wykazują aspiracje albo skłonności.

Skłonności niewątpliwie miewam rozmaite. Jestem łatwo zakaźny, hipotetycznie nałogowy, w grupie ryzyka i obciążeniem genetycznym napiętnowany. Może wręcz napastowany, bo nie odmawiam zbyt wielu zdarzeniom własnego udziału, kiedy świat zza okna pokrzykuje nieco złośliwie, że zamierzam go utkać w miniaturowej przestrzeni, kiedy mu się rozmach marzy, a nie obijanie się o ściany, które obrzydliwie blisko siebie – jak dwie kromki chleba w sandwiczu przechowywanym w tylnej kieszeni spodni w metrze w godzinach szczytu. Uprzedzę ewentualne uszczypliwości - o szczytowaniu mowy nie ma, chyba, że ktoś preferuje perwersje z bezdechem w jednej z głównych ról. Podobno to działa lepiej od dopalaczy, które nie potrafią przestać działać i trwale modernizują autostrady neuronów w mózgach na tyle nierozważnych, żeby się poddać eksperymentowi i transformacji. O transformersach uśmiechniętych na wieki wieków amen rozmawiać nie zamierzam, gdyż pobudki są dla mnie tak obce, że wymykają się wyobraźni.

Dywagacje są bezpieczne, bo przy pewnej wprawie zawsze uda się zwalić ewentualną winę na obcych, OBCYCH, albo całkiem nietutejszych. I mają dodatkową, wysoce atrakcyjna zaletę, że pozwalają spożywać. Dygresje lubią popasy. Niedopowiedzenia lubią. A kiedy się rzuci taką, niczym ochłap surowego mięsa na marmurowe kafle, to niech się ono rozpływa po nich, kiedy będziemy delektowali się czymś, co dopiero uczyło się pełzać, albo wić, a tu zamiast kursu zaawansowanego zostało przystrojone jakimiś chwastami, czy plasterkiem egzotycznego owocu, żeby patrolować przewód pokarmowy ssaka z gatunku naczelnych. Ku wzajemnej rozpaczy dodam mało dyplomatycznie.

Mile widziane jest, żeby podczas spotkania serwis postawił nieopodal kubełek z lodem, gdyż niektóre dywagacje potrafią być gorące jak śliwki w panierce z boczku. Czasami dobrze jest się ostudzić wódeczką, która blednie z zimna i staje się oleistą, gęstą i potrafi wykryć w przewodzie pokarmowym każdego robaka, który ukrywa się w zakamarkach, przed kwasami ustrojowymi. Płukanie należy oczywiście powtarzać, bo mistrza czyni praktyka, co powinno być oczywiste dla ludzi. Jak Bóg sobie radzi, że za pierwszym podejściem topowe rozwiązania serwuje – tego nie wiem, ale to nie jest lanczowy temat i zanim biesiada nie wkroczy w fazę upodlenia, to lepiej nie dotykać tematu, chyba, że lancz to jest nasz ostatni!

6 komentarzy:

  1. Niektórzy są przekonani, że pójście na lancz, zamiast na obiad, czyni z nich ludzi światowych. Tak jak zapominanie polskich słówek po 2 tyg. pobytu w UK. Żenada.
    Na "lanczu biznesowym" nie miałam okazji być, ale sądziłam, że służy załatwianiu bardzo istotnych spraw dla firmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. brzuch prezesa chyba jest sprawą istotną dla firmy - szczególnie, gdy prezes jest jednocześnie właścicielem.

      Usuń
    2. Brzuch? A ja myślałam, że zasobność konta bankowego ;-)

      Usuń
    3. to są naczynie połączone.

      Usuń
  2. Ja słyszałam, że nawet na brancze się chadza czyli coś pomiędzy śniadaniem a lanczem. Nie bawi mnie biesiadowanie, więc te wszystkie nowinki są mi obce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. grunt, żeby chadzać. jakoś trzeba to dobro przepalić w organizmie, żeby za dużo ze sobą nie nosić, bo to zgubne dla kręgosłupa.

      Usuń