Wolę
dywagować w świecie bliższym rzeczywistości. A tu proszę. „Lanczyk biznesowy”.
Taki niezobowiązujący nikogo i do niczego, poza pokryciem (cóż za niefrasobliwe
określenie) rachunku – oczywiście plus napiwek dla obsługi. Lancz (nie mylić z
linczem) to takie śniadanie barokowe – ma wyglądać i być drogie, a smakować nie
musi zupełnie i niekoniecznie karmić ma do syta, bo przecież od „do syta” to
jest obiad świąteczny u dziadków, wesele u kuzynki, przestroga biblijna, albo
przeciwwskazanie dietetyczne dla osób ze skłonnościami. Najlepiej (lanczyk, a
nie skłonności) uzupełniać płynami, żeby pozwolić mu zakwitnąć i dojrzeć do
pełnowymiarowej biesiady rujnującej kapitał ludzki, przy jednoczesnym
unicestwieniu budżetu średniej wielkości państwa afrykańskiego.
W
ramach konsumpcji ważne jest, żeby poruszać brodą intensywnie. Niedostatek
talerzowy można wypełnić mieląc żuchwą gumę arabską aromatyzowaną miętą (smak
identyczny z naturalnym), względnie mieląc słowa. To pierwsze przypomni
delikwentowi imię pięknej pani stomatolog, która siedząc okrakiem na pacjencie
znieczula portfel powabnym kolankiem wyduszając resztki powietrza z pęcherzyków
płucnych przed aborcją czegoś co fachowo nazywa się lewa dolna szóstka, a
niefachowo „ała”. W rynsztoku społecznym ta nazwa jest na ogół dłuższa i
barwniejsza, lecz nie mieszcząca się w konwencji zapodanego na wstępnie
lanczyku. Przynajmniej do czasów przeobrażenia w biesiadę. Druga forma, czyli
mielenie słów może zaowocować ogólnokrajową aferą, jeśli kelner ma aspiracje
reporterskie i właśnie nas uzna za wdzięczny obiekt. Dlatego z napiwkami lepiej
nie przesadzać, bo „wyrazy wdzięczności” gotów utrwalić, powielić i
skomercjalizować, na dodatek bredząc coś o prawach autorskich, a niechby i
pokrewnych. Z krewniakami też do końca nie wiadomo, jakie mają hobby, więc przezorność
i tematy zastępcze są jak najbardziej na miejscu. Bezpieczne, choć nie do końca
apolityczne.
Na
przykład siła fachowa obecnie tak rozlegle niedostępna. Polski hydraulik
zatracił już szkolne umiejętności posługiwania się językiem polskim, co nie
jest dziwne, bo najzdolniejsi pozbywali się tej karygodnej dysfunkcji nim
opuścili strefę wolnocłową dowolnego lotniska. Ponieważ kobiety hydrauliką
niespecjalnie są zainteresowane nawet w ramach wywalczanego nieustannie
parytetu, więc gdy hydraulicy popłynęli masowo spowodowali rozchybotanie
równowagi płciowej po obu stronach granicy. Na dodatek, na zewnątrz
rozpierzchli się, zupełnie tak, jakby przed kobietami zamierzali się ukrywać.
Jako pierwsze w pościg ruszyły pielęgniarki, jednak wezwały na pomoc
sprzątaczki i kucharki. Bo hydraulicy zaprosili kolegów elektryków, stolarzy i
budowlańców, żeby ich wsparli w inwazji na obce lądy. Neokolonializm w wersji
globalnej. Panowie chwytają przyczółki, a panie wspinają się tuż za nimi, żeby
wspólnie dokonać zanieczyszczenia materiału biologicznego i podstępem opanować
bezkresy. Żadnej litości. Żadnych ograniczeń i uprzedzeń. Tylko walka.
Gdyby
atmosfera wymagała krwi, warto wspomnieć, że natura pustki nie znosi i w
miejsce wojowniczych zastępów rozgorączkowanych plemników i jaj z nadzieją
oczekujących płodozmianu cichcem pojawiają się i u nas zastępy kolonizatorów.
Wystarczy posłuchać coraz śmielej śpiewanych czastuszek, wypełniających matową
ciszę po zaginionych na obczyźnie tubylcach i cyrylicy zdobiącej parkany
ogłoszeniowe. Można uspokoić co bardziej rozgorączkowanych, że w ukryciu
cyrylica studiuje germańskie idiomy, gdyż nie zamierza w swojej rozrzutności
genetycznej być konsekwentną i wzwodami nieodmiennie błogosławi zachodnią granicę,
aż po kres kontynentu. W tym naszym przedsionku raju przechodzą tylko wstępną
aklimatyzację, deratyzację, inwigilację i wszystkie inne możliwe racje i nacje.
To oczywiste, że na drabinę trzeba się wspinać szczeblami, chyba, że ktoś się
już urodził ze skrzydłami i zamiast trafić w garnek z rosołkiem, to wylądował
poza zasięgiem apetytu gospodarzy. Naprawdę są tacy, którzy od urodzenia
wykazują aspiracje albo skłonności.
Skłonności
niewątpliwie miewam rozmaite. Jestem łatwo zakaźny, hipotetycznie nałogowy, w
grupie ryzyka i obciążeniem genetycznym napiętnowany. Może wręcz napastowany,
bo nie odmawiam zbyt wielu zdarzeniom własnego udziału, kiedy świat zza okna
pokrzykuje nieco złośliwie, że zamierzam go utkać w miniaturowej przestrzeni,
kiedy mu się rozmach marzy, a nie obijanie się o ściany, które obrzydliwie
blisko siebie – jak dwie kromki chleba w sandwiczu przechowywanym w tylnej
kieszeni spodni w metrze w godzinach szczytu. Uprzedzę ewentualne
uszczypliwości - o szczytowaniu mowy nie ma, chyba, że ktoś preferuje perwersje
z bezdechem w jednej z głównych ról. Podobno to działa lepiej od dopalaczy,
które nie potrafią przestać działać i trwale modernizują autostrady neuronów w
mózgach na tyle nierozważnych, żeby się poddać eksperymentowi i transformacji.
O transformersach uśmiechniętych na wieki wieków amen rozmawiać nie zamierzam,
gdyż pobudki są dla mnie tak obce, że wymykają się wyobraźni.
Dywagacje
są bezpieczne, bo przy pewnej wprawie zawsze uda się zwalić ewentualną winę na
obcych, OBCYCH, albo całkiem nietutejszych. I mają dodatkową, wysoce atrakcyjna
zaletę, że pozwalają spożywać. Dygresje lubią popasy. Niedopowiedzenia lubią. A
kiedy się rzuci taką, niczym ochłap surowego mięsa na marmurowe kafle, to niech
się ono rozpływa po nich, kiedy będziemy delektowali się czymś, co dopiero
uczyło się pełzać, albo wić, a tu zamiast kursu zaawansowanego zostało
przystrojone jakimiś chwastami, czy plasterkiem egzotycznego owocu, żeby
patrolować przewód pokarmowy ssaka z gatunku naczelnych. Ku wzajemnej rozpaczy
dodam mało dyplomatycznie.
Mile
widziane jest, żeby podczas spotkania serwis postawił nieopodal kubełek z
lodem, gdyż niektóre dywagacje potrafią być gorące jak śliwki w panierce z
boczku. Czasami dobrze jest się ostudzić wódeczką, która blednie z zimna i
staje się oleistą, gęstą i potrafi wykryć w przewodzie pokarmowym każdego
robaka, który ukrywa się w zakamarkach, przed kwasami ustrojowymi. Płukanie
należy oczywiście powtarzać, bo mistrza czyni praktyka, co powinno być oczywiste
dla ludzi. Jak Bóg sobie radzi, że za pierwszym podejściem topowe rozwiązania
serwuje – tego nie wiem, ale to nie jest lanczowy temat i zanim biesiada nie
wkroczy w fazę upodlenia, to lepiej nie dotykać tematu, chyba, że lancz to jest
nasz ostatni!
Niektórzy są przekonani, że pójście na lancz, zamiast na obiad, czyni z nich ludzi światowych. Tak jak zapominanie polskich słówek po 2 tyg. pobytu w UK. Żenada.
OdpowiedzUsuńNa "lanczu biznesowym" nie miałam okazji być, ale sądziłam, że służy załatwianiu bardzo istotnych spraw dla firmy.
brzuch prezesa chyba jest sprawą istotną dla firmy - szczególnie, gdy prezes jest jednocześnie właścicielem.
UsuńBrzuch? A ja myślałam, że zasobność konta bankowego ;-)
Usuńto są naczynie połączone.
UsuńJa słyszałam, że nawet na brancze się chadza czyli coś pomiędzy śniadaniem a lanczem. Nie bawi mnie biesiadowanie, więc te wszystkie nowinki są mi obce...
OdpowiedzUsuńgrunt, żeby chadzać. jakoś trzeba to dobro przepalić w organizmie, żeby za dużo ze sobą nie nosić, bo to zgubne dla kręgosłupa.
Usuń