Postanowiłem
(jako jednostka aspołeczna, uparcie poszukująca okazji, żeby zmierzyć się z
instynktem stadnym stając mu na przeciw przysłowiowym okoniem) zupełnie
znienacka i bez najmniejszego alibi (nawet takiego wydumanego pod wpływem
ogólnej wesołości i beztroski) poświętować właśnie dziś. Ot – chciałem
zaskoczyć codzienność (nawet tę mniej ponurą) i zobaczyć, jak marszczy czoło i
zastanawia się, co począć z takim brakiem subordynacji. Niech choć raz dotknie
ją niepewność zmysłów i niech biegnie do kalendarza zerknąć, o czym to właśnie
zapomniała, jaki jubel umknął jej z pamięci, albo z notesu (jeśli codzienność w
torebce nosi notes i być może zaznacza w nim ważne daty oprócz karygodnych
potknięć bliźnich mających nieszczęście stanąć na drodze jej taksującego bez
litości wzroku).
Na
początek uwiłem z pościeli gniazdo i zasiadłem w nim jak szaman namaszczony
mocą minionej nocy i wizjami dostępnymi wyłącznie dla wybrańców. Oczywiście
wybrałem siebie, bo takim materiałem genetycznym dysponowałem w gnieździe, a
nie chciało mi się zaczynać świętowania od całej tej chryi, gdzie na początku
był chaos, albo słowo… To za długo trwa i nie każdy ma ochotę na przystawkę w
postaci epoki wielkich gadów (spektakl niby niegłupi, choć nieco przydługawy) i
tych milionów lat wiecznej zmarzliny. Nagi byłem, a królowej śniegu w barłóg
nie zaproszę, bo jeszcze zmięknie na mój widok jak tulipan zbyt długo miętolony
w niepewnej dłoni, bo wybranka się spóźnia z powodu promocji w supermarkecie,
gdzie klapki za 12,99 można wybrać w trzech najmodniejszych w przyszłym roku
kolorach, a tylko dwie kasy obsługują globalne zainteresowanie.
Świętować
należy umieć. Nie powinno się świętować spontanicznie, bo można nadziać się na
szyderczy komentarz „nie bądź dzieckiem”, który po zgrabnej, dziecinnie prostej
fincie „dlaczego?” doczekałby się wyłącznie miny cierpkiej tak, jakby przeciwnik
nażarł się niedojrzałego agrestu i spod tej poskręcanej mimiki nie dał rady
wygenerować riposty godnej kolejnego szyderstwa, więc milczy zuchwale i dumnie.
O nie. Żadnych gierek. Świętowanie z godnością ma być, a nie przepychanki jak w
piaskownicy. Poprosiłem ducha Buddy o wsparcie mentalne i usiadłem jego
sposobem w gnieździe, żeby osiągnąć doskonałość, albo przynajmniej spokój
duchowy, lecz jako kwiat lotosu nie sprawdziłem się wcale, może poza aromatem wyhodowanym
własnoręcznie (co jest dość niezręcznym i niejednoznacznym uproszczeniem
wywołującym rumieniec zażenowania) przez pojedynczą noc. Bezproblemowo osiągnąłem
za to zdrętwienie członków… Może nie wszystkich, ale nie chciałbym popadać w
szczegóły anatomiczne – już samo siedzenie w gnieździe i daremne wysiadywanie
własnych jaj było lekko uwłaczające. Szczęściem goście jeszcze się nie
zwiedzieli i żaden nie przybył ani osobiście, ani przez posły. Poniekąd
słusznie, bo mało kto lubi przyjmować gości na golasa, gdyż stwarza to zupełnie
nie opisane w podręcznikach savoir vivre’u możliwości zacieśniania znajomości,
o rozwoju stosunków towarzyskich ledwie tylko napomykając. Żaden elegancki
słownik nie jest przygotowany na podobną eskalację emocjonalną, więc przyjęło
się pomijać nagość milczeniem i przyjmować gości pod płaszczykiem ogłady
towarzyskiej.
I
od stroju postanowiłem zacząć prywatne święto, jeszcze nie obwieszczone przez
heroldów. Marzyła mi się nawet tradycja, żeby święto było sprawą powtarzalną,
aż stanie się wyróżnikiem narodu wybranego pomiędzy narodami świata. Czyli
strój musiał być adekwatny. Uwielbiam to słowo ze względu na dosadność i pełną
dowolność interpretacyjną. Wysłałem własny, wysublimowany smak artystyczny w
czeluści nieprzeniknione garderoby, aby ów smak wyłuskał strój adekwatny do
okazji. Żeby mnie ogrzał majestatem i okrył towarzyską ogładę aureolą godną
szacunku. Takie czasy, że nawet landrynki pakuje się w różnobarwne, święcące
papierki, aby przydać im szlachetności rysów. Ja reprezentowałem wyłącznie rysy
i szlachetność musiała nadejść z zewnątrz. Oczekiwałem tego od garderoby, lecz od
strony szafy napłynęło spostrzeżenie subtelnie doprawione szczyptą ironii (nie
mylić z bezkompromisową, mosiężnie zabarwioną uwagą brzmiącą z grubsza „ i coś
ty sieroto na siebie założył, to już nic lepszego w szafie nie było?”), że
tradycja i jej pokrewne zwyczaje skazują mężów na stroje damskie, jeśli więc w
istocie zamiarem moim jest spłodzić nowożytną tradycję powinienem skorzystać z
podpowiedzi nieżyjących przodków.
Jakoś
nie mam zaufania do facetów w sukienkach, jednak faktycznie ksiądz i profesor
od wielkiego dzwonu zakładają suknie w uwielbianej przez niewiasty barwie -
czyżby z braku zaufania do własnej estetyki? Bezpieczniej jest naśladować
osobniki posiadające genetyczną wprawę, dla których sukienka stanowiła
odwieczny atrybut, choć obecnie ukradkiem odchodzi do lamusa i niedługo
wyłącznie w muzeum historii naturalnej obok wspomnianych mimochodem dinozaurów
będzie można zobaczyć sukienki damskie – model tyranozaura pewnie dostałby
zawału, gdyby na własnych nóżkach zobaczył powiewające poły sukienki w wersji
mini z rozcięciem podkreślającym jędrność uda i głębokim dekoltem uwypuklającym
tętniący testosteronem tors. Podejrzewam, że barwa, to nieprzypadkowy wybór, że
dzięki niej faceci w czerni stanowią nieciągłość w pejzażu, podobnie jak czarne
dziury zawieszone w kosmicznej przestrzeni, przez co albo są kompletnie
ignorowani, albo otoczeni nabożnym nimbem (nie mam śmiałości zerknąć na lewą
stronę sukienki, żeby sprawdzić, gdzie się ów nimb włącza, albo jak uruchomić
niewidzialność).
Trochę
się już niepokoiłem, że mój smak zaginął bez wieści, kiedy ten z lekkim
niepokojem zapytał co sądzę o fartuszku, że przecież kucharze, sprzątaczki, no
i te…hmm… panie pracujące w branży filmowej specjalizujące się w rabunkowej gospodarce
hormonalnej i poddające układ krwionośny szokowej kontroli jakości za pomocą
terapii wstrząsowej i testom wytrzymałościowym. Fartuszek jednak wydał mi się
mało wizerunkowy, nieefektowny i niespecjalnie godzien aby obrastać tradycją. Smak
wzruszył ramionami, rzucił fartuszek na ziemię i trzasnął drzwiami. Chyba się
na mnie obraził, jednak poczucie obowiązku wzięło w nim górę i pomimo złości wciąż
przekopywał pokłady tekstylne niczym Walon szukający w granitach okruchów i złóż
szlachectwem namaszczonych tak mocno, żeby i na nosiciela spłynęła szczypta
splendoru. A kiedy smak wynurzył się z czeluści był już całkiem zniesmaczony i
przykurzony. Zmęczony życiem i moimi ekstrawagancjami. Nim zdechł na progu jako
ostatnią deskę ratunku zasugerował kilt, po czym wypełnił kwity na bezterminowy
urlop zdrowotny i nie czekając akceptacji oddalił się w bliżej nieznanym
kierunku.
Wypadałoby
wymyślić barwy rodowe, żeby dopiec nienarodzonym zwolennikom projektowanej właśnie
tradycji i ujednolicić świetlaną przyszłość, żeby się stała ostrym jak brzytwa
wektorem wykluczając nawet bardzo skromniutkie „ale” po wsze czasy (cóż za
prorocza nazwa, sugerująca, że łańcuch pokarmowy świata zakończy się na
żywotach małych, podłych i ewolucyjnie pozbawionych wady myślenia). Dzień
powoli skłaniał się do poobiedniej drzemki, a ja wciąż jako ten więdnący
tulipan, czy karykatura lotosu wysiadująca jaja w gnieździe oczekiwałem aż mój
niegodny stelaż okryje się zalążkiem tradycji i zacznie się święto. Po smaku
nawet smród się już rozwiał i zostałem sam na sam z nieuchronnym. Wybieranie
bez smaku miało jednak tę zaletę, że nie czułem się skrępowany. Z braku kiltu w
prywatnych złożach, a także (nie ukrywajmy) z lenistwa własnego, nawiązałem
łączność z zaprzyjaźnioną przedstawicielką płci przeciwnej, o guście
wyrafinowanym i drapieżnym, żeby ją zaprosić na uroczystość i poprosić o
materialne wsparcie. Śmiała się tylko trochę dłużej niż smak poszukiwał walorów
w garderobie, ale owszem miała i mogła.
A
kiedy już naciągnąłem na się owo bezeceństwo, to miałem wrażenie, że mi spod
niego tyłek wypadnie i nie tylko. Pani z nieukrywaną satysfakcją patrzyła jak
mi rośnie splendor, ale ja jej trochę nie ufam… To naprawdę się nosi bez
bielizny? Co prawda wygrzewałem jajeczka w gnieździe, jednak ciepło opuszcza
mnie w takim tempie, że lada chwila zostanie z niego wspomnienie. Co gorsza nie
tylko z ciepła wspomnienie zostanie, gdyż ja, tak niestarannie okryty kurczyłem
się równie skwapliwie. Do dupy z taką tradycją! I o świętowaniu zapomniałbym,
gdyby nie śmiech, który literatura nieustająco obarcza epitetem „perlisty”.
Skurczyłem się podpowierzchniowo wyczuwając znaczące ubytki pod kiltem i
nieoczekiwaną rezerwę terenu na ewentualny wzrost formy. Pani była przygotowana
nawet na taką ewentualność, a jej przezorność powaliła mnie niemal na kolana. W
miejsce mojego niezbyt okazałego woreczka na trofea dostałem torebkę znacznie większej
pojemności i to zawieszoną bezwstydnie na wierzchu. Tylko organu represji nie
miała przy sobie, ale nie śmiałem zapytać – pewnie został w szufladzie nocnej
szafki przy łóżku. Kto rozstawałaby się z przyjaznym narzędziem z powodu
zalążka tradycji? Nawet dobre uczynki powinny mieć swoje granice.
Podobno nie ma seksowniejszego widoku, niż goły facet w fartuszku, a szkotów widziałam kiedyś w Poznaniu w ziąb straszny, ale nie wiem czy mieli bieliznę...
OdpowiedzUsuńŚwietnie Ci to wyszło!
no popatrz. a nawet nie przymierzałem, bo skąd wziąć taki autentyk ośmiojardowy. i jeszcze te barwy klanowe. musiałbym zacząć od klanu
UsuńOko - kilt jest sexy. Wszystko jedno z jakiego klanu. Strzel sobie fotkę i na fejsa. ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisałeś. Tekst jakby, energetyczny, naładował mnie pozytywnie.
fejs doskonale radzi sobie beze mnie. i chyba nie będę mu przeszkadzał.
Usuńnie poluję w sieci na dziewczątka zachwycone mną w kilcie... albo kiltem nafaszerowanym moją nikczemnością.
po cóż miałbym narażać się na totalną analizę powierzchowności, albo zakasować jakieś niedożywione celebrytki?
Oko - spodziewałam się takiej odpowiedzi. Nie masz dystansu. To był żart przecież.
OdpowiedzUsuńprzecież widzę, że żart. co w niczym nie przeszkadza - piszę, nie fotografuję.
Usuńekshibicjonizm mnie nie pociąga. a teraz, to już kompletnie nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić, że spełniłem Twoje oczekiwania i zachowałem się adekwatnie do nich.
Oko, a gdzie świętowanie? To przecież dopiero wstęp, mocno rozciągnięty w czasie. Smak się nie spisał, należało jednak wymyślić coś z bielizną, pora roku nie ta...
OdpowiedzUsuńObrazek gniazdka z pościeli i pozycja lotosu zabawne.
wiesz jak jest... przygotowania i przygotowania, potem nagle się okazuje, że pora sprzątać po świętowaniu.
Usuńjak tak człowiek siedzi otumaniony po nocy, to i z myśleniem mu kiepsko idzie.