sobota, 1 grudnia 2018

Inspiracje.


Postanowiłem (jako jednostka aspołeczna, uparcie poszukująca okazji, żeby zmierzyć się z instynktem stadnym stając mu na przeciw przysłowiowym okoniem) zupełnie znienacka i bez najmniejszego alibi (nawet takiego wydumanego pod wpływem ogólnej wesołości i beztroski) poświętować właśnie dziś. Ot – chciałem zaskoczyć codzienność (nawet tę mniej ponurą) i zobaczyć, jak marszczy czoło i zastanawia się, co począć z takim brakiem subordynacji. Niech choć raz dotknie ją niepewność zmysłów i niech biegnie do kalendarza zerknąć, o czym to właśnie zapomniała, jaki jubel umknął jej z pamięci, albo z notesu (jeśli codzienność w torebce nosi notes i być może zaznacza w nim ważne daty oprócz karygodnych potknięć bliźnich mających nieszczęście stanąć na drodze jej taksującego bez litości wzroku).

Na początek uwiłem z pościeli gniazdo i zasiadłem w nim jak szaman namaszczony mocą minionej nocy i wizjami dostępnymi wyłącznie dla wybrańców. Oczywiście wybrałem siebie, bo takim materiałem genetycznym dysponowałem w gnieździe, a nie chciało mi się zaczynać świętowania od całej tej chryi, gdzie na początku był chaos, albo słowo… To za długo trwa i nie każdy ma ochotę na przystawkę w postaci epoki wielkich gadów (spektakl niby niegłupi, choć nieco przydługawy) i tych milionów lat wiecznej zmarzliny. Nagi byłem, a królowej śniegu w barłóg nie zaproszę, bo jeszcze zmięknie na mój widok jak tulipan zbyt długo miętolony w niepewnej dłoni, bo wybranka się spóźnia z powodu promocji w supermarkecie, gdzie klapki za 12,99 można wybrać w trzech najmodniejszych w przyszłym roku kolorach, a tylko dwie kasy obsługują globalne zainteresowanie.

Świętować należy umieć. Nie powinno się świętować spontanicznie, bo można nadziać się na szyderczy komentarz „nie bądź dzieckiem”, który po zgrabnej, dziecinnie prostej fincie „dlaczego?” doczekałby się wyłącznie miny cierpkiej tak, jakby przeciwnik nażarł się niedojrzałego agrestu i spod tej poskręcanej mimiki nie dał rady wygenerować riposty godnej kolejnego szyderstwa, więc milczy zuchwale i dumnie. O nie. Żadnych gierek. Świętowanie z godnością ma być, a nie przepychanki jak w piaskownicy. Poprosiłem ducha Buddy o wsparcie mentalne i usiadłem jego sposobem w gnieździe, żeby osiągnąć doskonałość, albo przynajmniej spokój duchowy, lecz jako kwiat lotosu nie sprawdziłem się wcale, może poza aromatem wyhodowanym własnoręcznie (co jest dość niezręcznym i niejednoznacznym uproszczeniem wywołującym rumieniec zażenowania) przez pojedynczą noc. Bezproblemowo osiągnąłem za to zdrętwienie członków… Może nie wszystkich, ale nie chciałbym popadać w szczegóły anatomiczne – już samo siedzenie w gnieździe i daremne wysiadywanie własnych jaj było lekko uwłaczające. Szczęściem goście jeszcze się nie zwiedzieli i żaden nie przybył ani osobiście, ani przez posły. Poniekąd słusznie, bo mało kto lubi przyjmować gości na golasa, gdyż stwarza to zupełnie nie opisane w podręcznikach savoir vivre’u możliwości zacieśniania znajomości, o rozwoju stosunków towarzyskich ledwie tylko napomykając. Żaden elegancki słownik nie jest przygotowany na podobną eskalację emocjonalną, więc przyjęło się pomijać nagość milczeniem i przyjmować gości pod płaszczykiem ogłady towarzyskiej.

I od stroju postanowiłem zacząć prywatne święto, jeszcze nie obwieszczone przez heroldów. Marzyła mi się nawet tradycja, żeby święto było sprawą powtarzalną, aż stanie się wyróżnikiem narodu wybranego pomiędzy narodami świata. Czyli strój musiał być adekwatny. Uwielbiam to słowo ze względu na dosadność i pełną dowolność interpretacyjną. Wysłałem własny, wysublimowany smak artystyczny w czeluści nieprzeniknione garderoby, aby ów smak wyłuskał strój adekwatny do okazji. Żeby mnie ogrzał majestatem i okrył towarzyską ogładę aureolą godną szacunku. Takie czasy, że nawet landrynki pakuje się w różnobarwne, święcące papierki, aby przydać im szlachetności rysów. Ja reprezentowałem wyłącznie rysy i szlachetność musiała nadejść z zewnątrz. Oczekiwałem tego od garderoby, lecz od strony szafy napłynęło spostrzeżenie subtelnie doprawione szczyptą ironii (nie mylić z bezkompromisową, mosiężnie zabarwioną uwagą brzmiącą z grubsza „ i coś ty sieroto na siebie założył, to już nic lepszego w szafie nie było?”), że tradycja i jej pokrewne zwyczaje skazują mężów na stroje damskie, jeśli więc w istocie zamiarem moim jest spłodzić nowożytną tradycję powinienem skorzystać z podpowiedzi nieżyjących przodków.

Jakoś nie mam zaufania do facetów w sukienkach, jednak faktycznie ksiądz i profesor od wielkiego dzwonu zakładają suknie w uwielbianej przez niewiasty barwie - czyżby z braku zaufania do własnej estetyki? Bezpieczniej jest naśladować osobniki posiadające genetyczną wprawę, dla których sukienka stanowiła odwieczny atrybut, choć obecnie ukradkiem odchodzi do lamusa i niedługo wyłącznie w muzeum historii naturalnej obok wspomnianych mimochodem dinozaurów będzie można zobaczyć sukienki damskie – model tyranozaura pewnie dostałby zawału, gdyby na własnych nóżkach zobaczył powiewające poły sukienki w wersji mini z rozcięciem podkreślającym jędrność uda i głębokim dekoltem uwypuklającym tętniący testosteronem tors. Podejrzewam, że barwa, to nieprzypadkowy wybór, że dzięki niej faceci w czerni stanowią nieciągłość w pejzażu, podobnie jak czarne dziury zawieszone w kosmicznej przestrzeni, przez co albo są kompletnie ignorowani, albo otoczeni nabożnym nimbem (nie mam śmiałości zerknąć na lewą stronę sukienki, żeby sprawdzić, gdzie się ów nimb włącza, albo jak uruchomić niewidzialność).

Trochę się już niepokoiłem, że mój smak zaginął bez wieści, kiedy ten z lekkim niepokojem zapytał co sądzę o fartuszku, że przecież kucharze, sprzątaczki, no i te…hmm… panie pracujące w branży filmowej specjalizujące się w rabunkowej gospodarce hormonalnej i poddające układ krwionośny szokowej kontroli jakości za pomocą terapii wstrząsowej i testom wytrzymałościowym. Fartuszek jednak wydał mi się mało wizerunkowy, nieefektowny i niespecjalnie godzien aby obrastać tradycją. Smak wzruszył ramionami, rzucił fartuszek na ziemię i trzasnął drzwiami. Chyba się na mnie obraził, jednak poczucie obowiązku wzięło w nim górę i pomimo złości wciąż przekopywał pokłady tekstylne niczym Walon szukający w granitach okruchów i złóż szlachectwem namaszczonych tak mocno, żeby i na nosiciela spłynęła szczypta splendoru. A kiedy smak wynurzył się z czeluści był już całkiem zniesmaczony i przykurzony. Zmęczony życiem i moimi ekstrawagancjami. Nim zdechł na progu jako ostatnią deskę ratunku zasugerował kilt, po czym wypełnił kwity na bezterminowy urlop zdrowotny i nie czekając akceptacji oddalił się w bliżej nieznanym kierunku.

Wypadałoby wymyślić barwy rodowe, żeby dopiec nienarodzonym zwolennikom projektowanej właśnie tradycji i ujednolicić świetlaną przyszłość, żeby się stała ostrym jak brzytwa wektorem wykluczając nawet bardzo skromniutkie „ale” po wsze czasy (cóż za prorocza nazwa, sugerująca, że łańcuch pokarmowy świata zakończy się na żywotach małych, podłych i ewolucyjnie pozbawionych wady myślenia). Dzień powoli skłaniał się do poobiedniej drzemki, a ja wciąż jako ten więdnący tulipan, czy karykatura lotosu wysiadująca jaja w gnieździe oczekiwałem aż mój niegodny stelaż okryje się zalążkiem tradycji i zacznie się święto. Po smaku nawet smród się już rozwiał i zostałem sam na sam z nieuchronnym. Wybieranie bez smaku miało jednak tę zaletę, że nie czułem się skrępowany. Z braku kiltu w prywatnych złożach, a także (nie ukrywajmy) z lenistwa własnego, nawiązałem łączność z zaprzyjaźnioną przedstawicielką płci przeciwnej, o guście wyrafinowanym i drapieżnym, żeby ją zaprosić na uroczystość i poprosić o materialne wsparcie. Śmiała się tylko trochę dłużej niż smak poszukiwał walorów w garderobie, ale owszem miała i mogła.

A kiedy już naciągnąłem na się owo bezeceństwo, to miałem wrażenie, że mi spod niego tyłek wypadnie i nie tylko. Pani z nieukrywaną satysfakcją patrzyła jak mi rośnie splendor, ale ja jej trochę nie ufam… To naprawdę się nosi bez bielizny? Co prawda wygrzewałem jajeczka w gnieździe, jednak ciepło opuszcza mnie w takim tempie, że lada chwila zostanie z niego wspomnienie. Co gorsza nie tylko z ciepła wspomnienie zostanie, gdyż ja, tak niestarannie okryty kurczyłem się równie skwapliwie. Do dupy z taką tradycją! I o świętowaniu zapomniałbym, gdyby nie śmiech, który literatura nieustająco obarcza epitetem „perlisty”. Skurczyłem się podpowierzchniowo wyczuwając znaczące ubytki pod kiltem i nieoczekiwaną rezerwę terenu na ewentualny wzrost formy. Pani była przygotowana nawet na taką ewentualność, a jej przezorność powaliła mnie niemal na kolana. W miejsce mojego niezbyt okazałego woreczka na trofea dostałem torebkę znacznie większej pojemności i to zawieszoną bezwstydnie na wierzchu. Tylko organu represji nie miała przy sobie, ale nie śmiałem zapytać – pewnie został w szufladzie nocnej szafki przy łóżku. Kto rozstawałaby się z przyjaznym narzędziem z powodu zalążka tradycji? Nawet dobre uczynki powinny mieć swoje granice.

8 komentarzy:

  1. Podobno nie ma seksowniejszego widoku, niż goły facet w fartuszku, a szkotów widziałam kiedyś w Poznaniu w ziąb straszny, ale nie wiem czy mieli bieliznę...
    Świetnie Ci to wyszło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no popatrz. a nawet nie przymierzałem, bo skąd wziąć taki autentyk ośmiojardowy. i jeszcze te barwy klanowe. musiałbym zacząć od klanu

      Usuń
  2. Oko - kilt jest sexy. Wszystko jedno z jakiego klanu. Strzel sobie fotkę i na fejsa. ;)
    Świetnie napisałeś. Tekst jakby, energetyczny, naładował mnie pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fejs doskonale radzi sobie beze mnie. i chyba nie będę mu przeszkadzał.
      nie poluję w sieci na dziewczątka zachwycone mną w kilcie... albo kiltem nafaszerowanym moją nikczemnością.
      po cóż miałbym narażać się na totalną analizę powierzchowności, albo zakasować jakieś niedożywione celebrytki?

      Usuń
  3. Oko - spodziewałam się takiej odpowiedzi. Nie masz dystansu. To był żart przecież.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przecież widzę, że żart. co w niczym nie przeszkadza - piszę, nie fotografuję.
      ekshibicjonizm mnie nie pociąga. a teraz, to już kompletnie nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić, że spełniłem Twoje oczekiwania i zachowałem się adekwatnie do nich.

      Usuń
  4. Oko, a gdzie świętowanie? To przecież dopiero wstęp, mocno rozciągnięty w czasie. Smak się nie spisał, należało jednak wymyślić coś z bielizną, pora roku nie ta...
    Obrazek gniazdka z pościeli i pozycja lotosu zabawne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz jak jest... przygotowania i przygotowania, potem nagle się okazuje, że pora sprzątać po świętowaniu.
      jak tak człowiek siedzi otumaniony po nocy, to i z myśleniem mu kiepsko idzie.

      Usuń