Przede mną unosiła się
fatamorgana. Falująca, niezakotwiczona w gruncie. Chyba dryfowała z wiatrem i postrzępiła
się usiłując ominąć szpaler ostrokrzewów. Może zerwała się komuś z uwięzi i
teraz brnęła przez świat niemalże jak reklamówka, którą gawrony wyszarpały ze
śmietnika, a wiatr się w nią zaplątał i teraz usiłował się jej pozbyć trzepiąc
nóżką na każdym kroku, bo mu się schylać nie chciało. Zapewne liczył, że
wreszcie puści. I faktycznie puściła, więc umknął czym prędzej, żeby się nie
zarazić trwale tą fatamorganą. Też uważałem, żeby nie zawieruszyć się gdzieś na
tych postrzępionych obrzeżach, bo tam, to już mieszkały same niedopowiedzenia i
dygresje.
Pewnie udałoby się,
gdyby nie dziewczę idące wyrzucić śmieci w spodniach w kwiatki. Te kwiatki były
najgorsze, bo ciągnęły wzrok tak, że trudno było nadążyć za nimi. One
przemieszczały się. Spodnie wypełnione były dziewczęciem do granic
wytrzymałości materiału i niemal widać było, jak kwiatki starały się zeskoczyć
z tych spodni, by odzyskać brakujący wymiar, żeby odpocząć, poplotkować na
skraju trawnika, byle uciec od tych wszystkich niekończących się cielesnych
pływów. Dziewczę zajęte było telefoniczną konwersacją najwyraźniej frapującą,
bo nawet nie zauważyło, że nadepnęło na nogę fatamorganie. Ta, aż syknęła ze złości
i zaczęła się wybarwiać. Taka intensywnie zagniewana się być zdawała i wypatrywałem
już burzy, kiedy mnie znienacka przytuliła od zaplecza, a mówiąc dosadniej,
chwyciła mnie za tyłek z soczystym klaśnięciem. Czyżby w ramach zemsty?
Już się miałem zawstydzić,
albo odwinąć w rewanżu, ale pochlebiło mi mimo wszystko, więc udawałem
satysfakcję chichocząc po pensjonarsku i zerkałem, co też ta hetera jeszcze
wymyśli. Trochę się uświniła, pewnie szła przez kałuże, bo dołem postrzępiona i
zaskorupiałe błoto kruszyło się znacząc dyskretny kilwater w odmętach klepiska.
Tyłek pobudzony tak niespodzianie zapewne też się zarumienił i jędrności
nabierał, ale drugiego policzka nie nadstawiałem. Jawne zaproszenie do grzechu,
to już byłaby przesada. I tak doczekałem symetrii w rumieńcach pośladkowych, bo
dziewczę wracało i kwiatki zerkały na mnie z nadzieją, że je zerwę, nim
właścicielka uwiedzie je na zatracenie. Przegrały z fatamorganą, a ja nie
wiedziałem już, gdzie jeszcze mógłbym się zarumienić. Chyba stałem się jednym
wielkim rumieńcem.
Wiem. Rozmarzyłem się
bezpodstawnie, a fatamorgana wraz ze mną i teraz mdlała mgliście i srebrzyście,
lekko rozczulona i wilgotna, a ja z tego swojego nieutulenia wszedłem w nią po
same uszy. Zatrzymałem się na moment, bo wdepnąć zdążyłem mało romantycznie w
gówno, ale za uszy mnie pociągnęła do siebie. Widać mocno stęskniona
towarzystwa była, skoro nawet taki jak ja ogryzek ją satysfakcjonował. Wilgotna
była. Trochę zimna, ale to wiadomo – bez kogoś, kto wyściska i przytuli zmarzły
nóżki bidulce. Tak to jest, kiedy się łazi na boso i wiatrom pozwala na zbyt
śmiałe pieszczoty. Fatamorgana objęła mnie mocno i przytuliła jakby była
ciepłym kocem, albo oddechem płonących na kominku szczap. Szeptała mi swoje
fantazje do ucha, ale nie śmiem powtórzyć, bo chyba nie do końca je
zrozumiałem. Ona chyba obca, a może sepleni?
Szliśmy sobie we dwoje
na przekór światu, a ten świat taki zaniedbany i gospodarza okiem nie dotknięty
od dawna więc dziczeje i garbi się, wypiętrza, albo zapada. Fatamorganie było
łatwiej, bo tylko postrzępione brzegi oddała na pastwę geologii
powierzchniowej, a ja, jako nałogowy użytkownik grawitacji, musiałem ją deptać
i poszukiwać punktu zero nad poziom gruntu po omacku. W takich warunkach ciężko
oddawać się marzeniom, gdyż te cięte na plasterki wulgaryzmami przestają wieść
błogie życie i stają się ponurą rzeczywistością. Zakląłem szpetnie mimo tak
znamienitego towarzystwa, gdyż grunt zachował się zdecydowanie nie tak, jak
zamierzałem się go spodziewać, przez co rozpocząłem naukę fruwania, choć moje
dłonie nieopierzone nie miały szansy utrzymać się w rzadkiej przestrzeni i
polec musiałem. Opadłem na cztery łapy niczym kot, który wykonał nieskuteczny
skok z okna na plecy gołębia, a echo zwróciło mi moje przekleństwo z jeszcze
większą pasją.
Niedobrze. Skoro echo wróciło, to znak, że się odbiło
od przeszkody. A tu my nieświadomi suniemy beztrosko przez spienione, wściekłe
podwórze szukając bezpiecznego atolu i być może już zabłądziliśmy całkiem,
tylko jeszcze o tym nie wiemy i dowiemy się, gdy dosięgnie nas czołowe
zderzenie ze zboczem kamienicy, która zapomniała już przed iloma wojnami się
urodziła. Zawarczał groźnie jakiś samochód i łypał skrzącymi się ślepiami. Może
nawet oblizywał się widząc łup łatwo osiągalny. Chwyciłem fatamorganę za rękę i
szliśmy jako te sierotki porzucone na pastwę przez los, bo nawet on już się
pastwić nie chciał. Komu nas oddał, tego nie wiem. Szczęściem wiatr się
rozczulił i westchnął nad nami raz i drugi. Fatamorgana rozwiała się
zostawiając mi ślad wilgotny na szyi, kiedy pocałunkiem przeprosiła za swoją
niestałość. Uciekła z wiatrem przez tę wielką bramę, skąd już można nad rzekę
pójść i zatonąć w naturze, albo między ludzi pogrążonych w świeżo restaurowanej
architekturze snującej bajki starsze od najstarszych tutejszych drzew.
Echo wciąż klęło, gdyż
musiało do domu wrócić i spodnie zmienić na mniej mokre i mniej dziurawe.
Najwyraźniej miałem szczęście, że mnie fatamorgana za rękę trzymała i nie
pozwoliła mi się postrzępić, choć sama obdarta szła. Wróbel przechylił łeb i
zerkał na mnie z politowaniem z jakiejś nagiej gałęzi, a wrony z wysokości
śmietników śmiały się szpetnie w głos. Otrzepałem dłonie puste fatamorganą i
wdychałem własny żal, że nie zdążyłem jej dokładniej poznać. Widać nie pisane
nam żadne razem, które mogłoby trwać dłużej niż okamgnienie. Po kwiatach
zapewne aromat się już dawno rozcieńczył w przestrzeni, lecz nawet tego
sprawdzać nie chciałem, pamiętając lepkość uczepioną kurczowo mojej podeszwy.
Szkoda stracić i to złudzenie. Wsunąłem dłonie w kieszenie i poszedłem tam,
skąd nadeszła fatamorgana. Nie tam, dokąd uciekła. Nie zamierzałem jej śledzić,
czy wypominać wyboru. Niech się jej darzy.
Rozmarzenie jakby mało realne. Klepnięcie to poważna sprawa podpadająca pod molestowanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nie zgłaszałem... pod żadnym hasztagiem...
UsuńMiałeś szczęście, bądź nieszczęście doznać bliskiego spotkania z ułudą. Poczułeś chłód od niej. Chłód przenika bardziej niż ciepło, wdziera się pod skórę. Ciepło rozleniwia, spowalnia. Chłód przeciwnie. Dodaje sił, przyspiesza, pogania. Lubię chłód. Ogień w kominku ma rację bytu tylko wtedy kiedy jest zimno. Ludzie w ciepłych krajach rzadko zaznają przyjemności patrzenia w ogień i słuchania trzasku palonego drewna. Drewno płonąc mówi do nas. Uwielbiam tę mowę. A najbardziej kiedy słucham tej opowieści patrząc przez wielkie okno na ośnieżony las.
OdpowiedzUsuńOna, ta fatamorgana, wróci kiedy zechce i znajdzie cię znowu. Jest niematerialna więc nawet nie zauważysz kiedy zimna wślizgnie się pod kołdrę. Uważaj, żeby się nie zmrozić. Zwłaszcza, że u ciebie jakieś problemy z kaloryferami. Zachowałeś telefon do pana Miecia? ;)
A opis dziewczęcia w spodniach w kwiaty to absolutne mistrzostwo świata.
tak jest. mgła to zjawisko powtarzalne i zdarzyć się może każdemu. oby podłoże miął równiejsze niż bohater opowieści. Pan Miecio, to inna bajka, poza tym - niemal sąsiad. co to jest dwie przecznice? Można znaleźć.
Usuńco do dziewcząt w dżinsach mam pewne podejrzenie, któremu dzisiaj przyjrzę się raz jeszcze... nie ukrywam, że z przyjemnością.
Znaczy będziesz wypatrywał dziewczyny pod śmietnikiem? Może cię wziąć za zboczeńca, albo w łagodniejszej wersji, za ekshibicjonistę. ;)
Usuńdlaczego mam szukać tej jednej i to pod śmietnikiem - miasto pełne jest kobiet. umiem być nienachalny.
Usuńa rozbierać się nie zamierzałem przecież, więc skąd podejrzenie o eksibicjonizm?
Myślałam, że zauroczyły cię te kwiaty i będziesz szukał tej samej. A ekshibicjonizm o tej porze roku byłby torturą. ;)
Usuńdżinsy z kwiatkami są dość popularne w tym roku.
Usuńmalowane, albo wyszywane, czy może naszywane... są w każdym bądź razie
Chyba wiesz o modzie więcej niż ja. ;)
Usuńdżinsy są chyba modne od kilkudziesięciu lat - trudno nie zauważyć. a kwiatków ostatnio przybywa i raczej rzucają się w oczy. tak samo jak dziury w spodniach. wystarczy popatrzeć przez chwilę i o znawstwie można zapomnieć.
UsuńDziury tak, sama mam nawet takie z dziurami, a co dziwne, im więcej dziur, tym droższe.
Usuńmi się zdarza w samych dziurach... może nie chodzić, ale spać.
UsuńŁadny ten tekst. Tylko skąd przekonanie o tnących na plasterki wulgaryzmach? Łatwo po prostu je zapomnieć. Bardzo łatwo. Tylko wtedy uwaga, bo można przestać rozumieć ludzi wokół...
OdpowiedzUsuńkiedy przez mgłę przedziera się coś takiego, to cała uroda ginie.
Usuńnie chodzi o to, żeby odciąć zmysły, tylko wręcz przeciwnie - żeby z nich korzystać najpełniej. nie wiesz przed faktem, co dotrze, więc o selekcji zdarzeń mowy nie ma i trudno zamknąć się na wybrane.
Ciekawym byłoby spotkać taką fatamorganę, choć o echo łatwiej...
OdpowiedzUsuńnie ma mgieł w Twoich stronach?
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńSumując niebanalny pomysł na teledysk, niezwykły głos wykonawczyni i zwodniczy tytuł - dziewczyna w kwiatkach:):
https://www.youtube.com/watch?v=3-NTv0CdFCk
Wprawdzie nieco poza głównym wątkiem opowieści, ale moje fantasmagorie chodzą nawet mnie zaskakującymi ścieżkami:)
Pozdrawiam:)
podejrzewać Cię o oczywistość, to wielkie nieporozumienie. nie pętaj fantasmagorii - niech się pasą dokądkolwiek dotrą.
UsuńTo miłe:), dziękuję.
UsuńNie pętam. One się pętają samopas i samowol:)
Pozdrawiam:)
nie, nie! do tego też nie dopuść - pętaj się z nimi. szkoda byłoby, gdyby zaginęły.
Usuń..nawet fatamorgana potrzebowała bliskosci? hmm.. niecnota jedna z wiaterm za wielką bramę uciekła :)
OdpowiedzUsuńprzestrzeni do życia widać potrzebowała. albo godziwego towarzystwa.
Usuń