- No więc z tymi dziewicami, to jest tak… – zaczął
dość ponuro i zwiesił łeb. Dobrze, że zwiesił i że nie westchnął przy tym, bo
pewnie straciłbym fryzurę, może nawet z ciągiem dalszym życiorysu – Po pierwsze
dziewictwo jest mocno naciągane, a czasami wręcz szyte grubymi nićmi, co jest
tajemnicą poliszynela i trzeba bardzo cynicznego umysłu, żeby mi podtykać towar
trzeciej świeżości. Po wtóre, takie menu wymaga naprawdę wyrafinowanych gustów,
żeby delektować się posiłkiem, który wrzeszczy w niebogłosy. A po trzecie,
kiedy już tak wrzeszczy, to i pachnieć zaczyna w sposób mogący oszołomić żuka
gnojarza wizją raju utraconego… I ja mam to jeść? A ty chciałbyś żeby twój
obiad zeszczał się ze strachu i miał we włosach kokardkę? I buciki z tworzyw
sztucznych, po których zatwardzenie murowane i dwa tygodnie wcale nie
ukradkowego, uporczywego wytrzeszczania się na przyrodę? Nawet wiekuiste dęby
potrafią w stresie zrzucić na ziemię niesienie widząc, jak krew napływa mi do
pyska, gdy świecę tyłkiem lepiej niż sierpniowy księżyc w pełni.
Moja wyobraźnia była
zbyt uboga, żeby dorosnąć do widoku posiwiałego od trosk zielonego łba. Kto
wie, jak powinna siwieć zieleń? Może jedna z tych dziewic wiedziałaby, gdyby pożyła
wystarczająco długo, ja jednak pozbawiony byłem talentu i świat barw wydawał mi
się wielkością skończoną. Dysponowałem nazwami dla tego, co w sposób oczywisty oferuje
tęcza plus biel i czerń. I szczerze mówiąc – nie zamierzałem zmieniać poziomu
mojej ignorancji, gdyż znakomicie czułem się w świecie zdefiniowanym aż tak bogato.
Podobno są zwierzęta, którym świat jawi się palecie szarości, lub wcale się nie
jawi, gdyż nie zostały napiętnowane przez naturę zmysłem wzroku.
- Z tym skarbem, to kolejne niedopowiedzenie. Złoto? Klejnoty?
Wszystko twarde i kanciaste. Jak nie kłuje w boku, to rwie w zadzie, albo
skrzydła kaleczy. I te imitacje, podróbki i bezczelne oszustwa rdzewiejące
powolnie, aż słodką śliną zarażą przełyk. Metale ciężkie? Rzadkie? Minerały? Co
ja się nawdycham, to tylko ja wiem. Czasami mam wrażenie, że płuca zaczną skrzypieć
zanim zaczerpną z przestrzeni trochę tej mieszanki, która powoli przestaje przypominać
ciało gazowe, a jego lotność jest szyderstwem. Po tej atmosferze z kopca
drogocenności można chodzić jak po schodach, a jakoś nie spotkałem nikogo, kto
byłby szczęśliwy łażąc po schodach… I to jeszcze własnymi płucami. A kiedy już
się jakoś na tej kupie złomu ułożysz, to zawsze coś postanowi sprawdzić, czy
niżej nie jest mu wygodniej i toczy się po stosie dzwoniąc i zachęcając kolejne
drobiazgi do zsypywania się i o śnie można zapomnieć. To prawie tak, jakby
chcieć zasnąć we wnętrzu spiżowego dzwonu, kiedy armia domniemanych talentów
muzycznych przyjdzie na pierwszą lekcję z gry na tym instrumencie i pełna
zapału represjonuje otoczenie siłą własnego entuzjazmu.
Patrzyłem na
poczciwinę i chyba zaczynało we mnie kiełkować współczucie dla tego wielkiego
ciała ubranego w pancerz skóry, który wydawał się nieprzemakalny dla natury.
Żadne deszcze, mrozy, czy tornada wirujące niczym dziecięce bąki nie wydawały
się stanowić zagrożenia. Ba! Nawet uciążliwości komarzego brzęczenia pośród
bezkresnej nocy. Najwyraźniej stara, ludowa prawda na wierzch znów się wypchała
– gruba skóra, a wnętrze mięciutkie. Tylko patrzeć, jak zaczniemy chlipać. Ja
góra dwadzieścia lat, ale on, to pewnie z pięćset…
- I jeszcze to obowiązkowe zianie ogniem i
demonstracje siły… To jest okropnie męczące. Krążysz niczym sęp nad padliną,
którą ktoś właśnie rozbiera na części składowe. Życie jakoś tak ma, że gromadzi
się wokół śmierci. Z szacunku dla jedzenia, żeby się nie zepsuło. A ja muszę
jeść zepsute. Zarażone grzechem pierworodnym, wredne, złośliwe i nawet w
trakcie konsumpcji potrafiące krzyknąć „obyś się udławił”, zamiast
prostolinijnego „smacznego”. A zianie, jest jeszcze gorsze… Żebyś mnie dobrze
zrozumiał, to wspomnij, ile trzeba tych roślin strączkowych zeżreć, żeby pośród
nieprzystojnego bulgotania wydobyć z siebie kłębełek palnego aromatu? Metan
wytworzyć w ilościach śladowych, to każdy głupi potrafi. Osesek ludzki radzi
sobie znakomicie, choć nie wiadomo z czego produkuje… chyba z matki… Kiedy
jednak trzeba podpalić jakieś miasto, zamczysko, puszczę nieprzebytą, albo
ugotować morze, żeby nażreć się zupy rybnej na jakieś sto tysięcy lat z lekkim
okładem, to co? A najlepsze jest na koniec… Kiedy już nazbierasz… Nie
zrozumiesz, szkoda opowiadać. Podpal sobie dupę, kiedy obłok będzie się
wydostawał, wtedy poczujesz namiastkę. A ja mam to robić paszczą… I to własną,
a nie kupioną na pchlim targu, czy halloweenowym jarmarku.
Teraz to zasklepiłem
się we współczuciu, czując jak skwierczą mi włoski na zapleczu, choć ich
obecności wcale tam nie podejrzewałem. Pejzaż zasnuł się melancholią, łzy
smocze skrapiały barłóg z wymiętolonych precjozów sztuki jubilerskiej. Widać,
że żadnej gospodyni dawno w gnieździe nie było, bo przecież żadna w takim syfie
żyć nie dałaby rady. Jakieś ogryzki baranów, czy kozic, niedopałki, po ciężkiej
czkawce pijackiej, a z toalety waniało, jakby tam zgnił chlew z dwoma
batalionami świń pozostawionych bez pożywienia. Tylko zużytych skarpet na
obtłuczonym, kryształowym żyrandolu brakowało, sportowego jeża z butelek w srebrnej
misie i niezbyt starannie poukrywanych prezerwatyw z uwięzioną, dogorywającą
przyszłością.
- Jaki to rok nadciąga? Świni? Na pewno? No to mnóstwo
czasu jeszcze. Baba wybrała mi się na ploteczki. Na koszerne żarcie do Izraela
i takie tam… Egzotyki się zachciało. Wzięła trochę szmelcu na siebie, żeby
pobrzęczeć zalotnie, albo pochwalić się, a mnie z jajem zostawiła. Ze sto lat
pewnie jej nie będzie, bo jak się we trzy zejdą, to pić potrafią ze trzy lata
ciurkiem, a potem garderoby, SPA, ploteczki i pożegnania. Kawki, ciasteczka i
wystawy plakatów. Nigdy mniej nie było jak osiemdziesiąt. Teraz, to może do
jaja zajrzy ciut wcześniej, bo to w końcu pierworodny ma być. Trzęsie się
bardziej, niż Feberge nad własnymi cudami. A ja to już nie wiem sam…
Zagrzebałem w barłogu, podgrzałem i w zasadzie, to mógłbym wyskoczyć na zwiad.
Albo króciutkie wakacje no limit w Pirenejach, albo na Gobi? Niechby i na
Majorce, tylko te parasolki z drinków strasznie łaskoczą w przełyku. Póki baby
nie ma, możemy gdzieś podgrzać nastroje… Wchodzisz w to?
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuńAż chce się sparafrazować: "bo z dziewicami nigdy nie wie, oj nie wie się..."
A punkt widzenia i tak zawsze zależy od punktu siedzenia:)
Pozdrawiam:)
siedzenie na kupie złomu potrafi skrzywić nawet złociutki charakter. zimno, twardo i brzęczy, że aż ciśnienie skacze...
UsuńSmok okropnie jęczący :-) Przerabia rolę ofiary, może troszkę kata :-) Na dłuższą metę maruda i tyle.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego Oku, natchnień kompulsywnie spadających z Kosmosu :-) I żeby Ci się chciało i mogło :-)
chłystek jeden niedojrzały - pewnie pantoflarz...
UsuńNo faktycznie, w dzisiejszych czasach smok zdechłby z głodu...
OdpowiedzUsuńmiałby wrzody, AIDS, rozstrój żołądka i wiele innych nieskatalogowanych jeszcze chorób.
Usuńi żaden Dratewka nie byłby potrzebny - nawet kożuchy wyszły z mody.
Zwymiotowałam po pierwszym akapicie ...szkoda bo jadłam świetny obiad.
OdpowiedzUsuńtrzeba było nie czytać przy jedzeniu.
Usuńprzepraszać nie mam zamiaru.
Dziewictwo z odzysku to nie dla nas Słowianek, to domena francuskich Muzułmanek. ;-)
OdpowiedzUsuńchyba mnie coś ominęło w kwestii ograniczeń geograficzno-wyznaniowych chirurgii... nazwijmy ją estetyczną(?)
Usuńtaki defekt lokalizacyjny? coś jak Polska B? się to ma, albo nie, w zależności od szerokości geograficznej?
czy czynność odwrotna do rozdziewiczania jest już zdefiniowana w słownikach jakimś słowem wystarczająco eleganckim, żeby z niego korzystać? moja ignorancja peszy mnie i zawstydza.