Oparłem czoło o szybę
i patrzyłem, jak dzień powoli, niepostrzeżenie skrada się w kierunku
przechodniej bramy. Pewnie chce cię dojrzeć. Złapać we własne sidła, ale ty…
jak zawsze będziesz szybsza i nie pozwolisz mu. Uśmiecham się, smutno, bo wiem,
że lada chwila usłyszę stukanie twoich obcasów, gdy znikasz w czeluściach
bramy, żeby nie dogonił cię okruch słońca. I mój wzrok. Szyba zamglona ciepłem
oddechu rozmazuje widzenie, którego nie będzie. Szkoda wypatrywać oczy, bo nie
ma cię tam już na pewno. I nie zjawisz się ponownie, aż kolejna noc nie zacznie
przekwitać.
Pierwsze zaczynają się
otwierać okna sypialni, gdy słońce zamiast kurzyć się po zakamarkach podwórka
zaczyna lizać okna i zajączkami trąca śpiących. Przez uchylone lufciki
dyskretnie uciekają senne marzenia, modlitwy niespełnione i koszmary. Młody
głos utrwala wieczorną pieśń, żeby nie zapomnieć, bo dzień zapowiada się
okropnie długi, gdy tęsknota zliczać musi sekundy zanurzone w braku obecności.
Spływają po ścianach drobne tajemnice i kłamstwa, nadzieje uwodzą obietnicami,
dla których noc była zbyt krótka, lecz przecież dziś, to już na pewno… Schną
łzy gorzkie ciułane na skraju tafli pustego prześcieradła, a zziębnięte na
podłogach kołdry trzęsą się żałośnie, gdy wspinają się na krawędź łóżek zbyt
obszernych na samotność.
Odeszłaś już, a ja
właśnie się do ciebie uśmiecham. Pomyślałem sobie, że mógłbym być twoją wróżbą
na dzień dobry. Mogłabyś przychodzić i z mojej obecności w oknie dopowiedzieć
sobie dzień. Może właśnie dlatego zerkasz? Trudno mi znaleźć jakikolwiek powód,
żeby zaglądać w te zapyziałe i raczej niebezpieczne okolice. Szczególnie, gdy
świat jest takim monotematycznym, przysadzistym klocem czerni. Ani obrazów, ani
koloru. Tylko nieszczęścia czające się w głuszy. W takiej czerni rosnąć mogą
nawet nieistniejące tragedie, a każda potrafi schwytać oddech tak, by nie
odnalazł drogi powrotnej. Nawet pająki kulą się ze strachu i otulają kokonem,
żeby nie musieć otwierać oczu.
Okno poci się. Może
mam gorączkę, bo kropla toczy się gdzieś pomiędzy moim czołem, a szybą i nie
może się zdecydować, komu się oddać. Przymykam oczy, żeby nie widzieć mlecznej
chmury tętniącej moim oddechem na szybie. Pamiętam, że raz chciałem zobaczyć
cię. Nie spałem pół nocy i tylko zegarek bezduszny zorientował się, że to już
pora. Wyszedłem najciszej jak umiałem i stanąłem w bramie. Czekałem na ciebie.
I we własne zamurowane mrokiem okna zerkałem. Nie przyszłaś wtedy. I nie
przychodziłaś jeszcze przez tydzień. Chciałem cię przeprosić i obiecać, że
więcej tego nie zrobię. Dobrze, że usłyszałaś, bo martwiłem się, że już nie
przyjdziesz.
Czasami otwierałem
okno. Na oścież, żebyś mogła zobaczyć pełniejszy obraz… Nie chciałaś tego i nim
skrzydła się rozprostowały słyszałem, jak uciekasz w popłochu. Twoje
drobniutkie kroki rozstrzeliwały noc karabinową serią, a ściany przedrzeźniały
twoje lęki gasnącymi echami. Teraz już nie otwieram. Teraz wiem, że lubisz,
kiedy stoję w zamkniętym oknie, które potrafi powstrzymać twój zapach i moje
słowa. Pozwoli twojej nieśmiałości zostać. Chciałaś, żebym był akwariową rybką?
Pamiątką z podróży zamkniętą w szklanej kuli? Zakurzonym zdjęciem w ramce
stojącym na komodzie w pokoju, gdzie ostatnia żarówka dawno już uschła z
tęsknoty za kimś, kogo mogłaby ogrzać? Będę… Jestem…
Obiecałem ci, choć
tego nie wiesz, że nie będę więcej zasadzek szykował, że poczekam, aż ci odwagi
wystarczy, choćbym miał własną ciekawość w dyby zakuwać. Zapewne wiesz, ale…
Smutno mi za każdym razem, gdy zaśpię, gdy oczy otwieram poturbowany przez
słońce, a w bramie gasną twoje kroki. To dla ciebie nauczyłem się zasypiać ze
słońcem i wstawać przed nim. Nawet golę się zanim przyjdziesz, żeby być choć
odrobinę przyjemniejszym objawieniem. Nie chciałbym straszyć cię szorstkim
obliczem wynurzając się z tak posępnego tła.
I w oczy ci nie patrzę,
żebyś nie czuła ponagleń. Patrzę w słońce, oddając twarz pierwszym promieniom,
które chciwie spijają ze mnie noc i malują mi twarz kolorami. Kiedyś się
wstydziłem, a teraz już nie. Słońce robi co może, żebym wyglądał pięknie, ale
to chyba za mało, bo nim dokończy makijaż słyszę, jak odchodzisz. Stoję aż
krzyk ulicy zagłuszy twoje kroki niespieszne. Dzisiaj też czekam, aż
przyjdziesz. Szyję wyciągam do słońca, jak co dzień. Jakbym był twoim ulubionym
portretem w galerii. Boisz się mnie dotknąć, żeby nie zepsuć dzieła? Żeby nie
zniekształcić wrażenia?
Krzyk! Prawdziwy,
drapiący serce. Brama zaraziła się nim i krzyczy wraz z tobą. Wybiegłem boso,
nie pamiętając o własnej obietnicy. Nie mogłem pozwolić, żeby dopadła cię noc,
żeby ci krzywdę zrobiła. Zlekceważyłaś moje błagania, żeby nie w przedświcie,
nie samotnie, bo to zła okolica. Byłaś uparta. Nieposłuchana. A teraz twój
krzyk jątrzy ściany i kluczy, ucieka, wije się bólem i strachem, a ja w
poprzek, na przełaj gnam raniąc stopy, żeby jak najszybciej dobiec. Też
krzyczę. Chrypką zasapaną krzyczę, bo nie wiem. Brama tętnić zaczęła
dwukrokiem. Ciężkim, twardym i męskim. Twój płacz usiłuje wsunąć się pomiędzy
te kroki, ale one bardzo drapieżne i zaborcze. Szczęściem uciekły i już się
wtapiają w jazgot tramwaju, w szum samochodów ruszających ze świateł.
Pośród łez cię
znajduję leżącą na ziemi. Podarte rajstopy i dłonie zbyt delikatne, żeby bez
szwanku mogły przed kurzem dzikich przestrzeni ochronić. Chyba skręciłaś nogę,
więc daleko nie zajdziesz… Coś mówię cicho, choć oddech mi szarpie słowa. Nie
chcę cię wystraszyć jeszcze bardziej. Wreszcie wtulasz się we mnie, żeby wypłakać
przerażenie.
Płacz bez pośpiechu…
Nieśmiało pokazuję ręką własne okna i pytam, czy pójdziesz tam ze mną. Kiwasz
głową, a ręką macasz podłogę, jakbyś czegoś szukała. Patrzę nierozumnie
całkiem… Też szukam, choć to absurdalne zajęcie, kiedy nie wiadomo jak zguba
wygląda. Coś zadźwięczało potrącone ręką. Słońce było pierwsze. Rzuciło się na
łup i pochwaliło znaleziskiem… białą laską…
Nocna dziewczyna, która nie zobaczy słońca. Ale może je poczuć, a resztę można opowiedzieć słowami, bo słyszy przecież.
OdpowiedzUsuńNoc pozwala na niedopowiedzenia, które słońce bezczelnie odsłania. Nocą świat jest stworzony z naszych wyobrażeń, dzień je rozwiewa. Chyba, że masz białą laskę, wtedy twoja wyobraźnia nie ma końca...
nie mam. wolałbym nie mieć, nawet kosztem uboższej wyobraźni.
UsuńTwoja wyobraźnia jest głęboka i chociaż każda studnia ma dno, to jedna bywa głębsza od innej.
OdpowiedzUsuńCieszę się, a nie ja jedna tu zaglądam, że dzielisz się swoja wyobraźnią z nami.:)
a jak inaczej? żeby się uczyć, trzeba mieć jakiś punkt odniesienia.
Usuńpublika weryfikuje na bieżąco, czy nie zasnąłem gdzieś po drodze.
Bardzo sugestywnie piszesz...
OdpowiedzUsuńNiewiele osób tak potrafi.
jeszcze szukam. sam patrzę znacznie krytyczniej na teksty.
UsuńJakoś się smutno zrobiło.
OdpowiedzUsuńWojtek! Czas refleksji. Na pohybel wszystkim! uniesiesz kielich? Twoje zdrowie! Już dziś. Już teraz!
UsuńUniosłem, uniosę i będę unosił:)
Usuńjak na lekcji polskiego. dobrze, że nie mamy 17 czasów, bo spociłbyś się nim skompletowałbyś możliwości.
UsuńTakie opowieści lubię u Ciebie najbardziej...
OdpowiedzUsuńJotko!- nie potrafię wciąż dojrzeć, w którą stronę, zmierza Twoje naj... ale nie zniechęcam się.
Usuńfacet, który zrozumie kobietę... gdyby się zdarzył.. nie wierzę, ale zazdroszczę....
Bo ciągle coś nowego zachwyca mnie na maksa, a czy musi być jedno naj...?
OdpowiedzUsuńniech to trwa. oby było o czym pisać i oby czytanie nie było męką.
Usuń